Mina Adama była wcieleniem upadku imperium.
— Nie - powiedział ochryple. - Nie. Wracajcie! Rozkazuję wam! Zamarli w pół kroku. Adam wytrzeszczył oczy.
— Nie, ja nie chciałem, żeby... - zaczął. -Jesteście moimi przyjaciółmi...
Jego ciało szarpnęło się. Jego głowa została odrzucona do tyłu. Podniósł ręce, waląc w niebo pięściami. Twarz mu się wykrzywiła. Kredowe podłoże zaczęło pękać pod jego trampkami.
Adam otworzył usta i zawrzasnął. Był to dźwięk, jakiego gardło zwykłego śmiertelnika nie potrafiłoby wydać; wzniósł się z odkrywki, zmieszał z burzą, zmusił chmury do zbicia się w nowe, niemiłe kształty.
Wrzask trwał.
Rozbrzmiał we Wszechświecie, który jest znacznie mniejszy, niż się to wydaje fizykom. Wstrząsnął sferami niebieskimi.
Mówił o stracie i nie milkł przez bardzo długi czas.
A potem ucichł.
Coś się wyczerpało.
Głowa Adama znowu pochyliła się do przodu. Oczy otwarły się.
Nieważne, co stało się przed chwilą w starej odkrywce; teraz stał tam Adam Young. Mądrzejszy Adam Young, ale mimo wszystko Adam Young. Być może było w nim więcej Adama Younga niż kiedykolwiek przedtem.
Upiorną ciszę w wykopie zastąpiła bardziej znajoma, przyjemna cisza — po prostu nieobecność hałasu.
Uwolnieni ONI przytulili się do kredowego urwiska, z oczami wpatrzonymi w Adama.
— W porządku - powiedział spokojnie. - Pepper? Wensleydale? Brian? Wracajcie. Jest już w porządku. W porządku. Teraz już wiem wszystko. A wy musicie mi pomóc. W przeciwnym razie to nastąpi. Naprawdę. Nastąpi, jeśli my czegoś nie zrobimy.
* * *
Prysznic w Jaśminowym Domku ciężko westchnął, zagrzechotał i oblał Newtona wodą w lekkim odcieniu khaki. Zimną. Był to prawdopodobnie najzimniejszy z zimnych pryszniców w życiu Newtona. I nic mu nie pomógł.
— Niebo jest czerwone - oświadczył, powróciwszy do pokoju. Czuł się, jakby go ogarnął łagodny obłęd. - O wpół do piątej po południu. W sierpniu. Co to może znaczyć? Co byś na to powiedziała, używając języka zachwyconych, aktywnych żeglarzy? To znaczy, jeśli potrzeba czerwonego nieba w nocy, aby zachwycił się żeglarz, czego trzeba, by zachwycić operatora komputera na super-tankowcu? Czy też to raczej pasterze bywają zachwyceni w nocy? Nigdy nie umiałem tego zapamiętać.
Anathema przyjrzała się tynkowi w jego włosach. Prysznic go nie usunął; po prostu zwilżył i rozsmarował, w związku z czym Newton wyglądał, jakby miał na głowie biały kapelusz z włosami wewnątrz.
— Musiałeś sobie nabić niezłego guza - zauważyła.
— Nie, to było w chwili, gdy uderzyłem głową w ścianę. Wiesz, kiedy ty...
— Tak. — Anathema wyjrzała z zainteresowaniem przez wybite okno. - Czy określiłbyś to jako kolor krwi? - zapytała. - To bardzo ważne.
— Tego bym nie powiedział — orzekł Newton, na chwilę wytrącony z toku myślenia. - Nie dokładnie krwi. Raczej różowawe. Zapewne burza wzbiła w powietrze masę kurzu.
Anathema przetrząsała stos notatek.
— Co ty robisz? - zapytał.
— Próbuję znaleźć odnośnik. Ciągle jeszcze nie...
— Myślę, że możesz nie zawracać sobie tym głowy — rzekł Newton. - Wiem, co oznacza,reszta 3477. Zrozumiałem to, gdy...
— Co to znaczy, że wiesz, co to znaczy?
— Zobaczyłem to, jadąc tutaj. I nie warcz tak na mnie. Głowa mnie boli. To znaczy, że ja to widziałem. Mają to napisane przed tą waszą bazą lotniczą. To nie ma nic wspólnego z grochem. Tam jest: Pokój to nasz zawód[76]. To te napisy, umieszczane na tablicach przed bazami lotniczymi. No wiesz, SAG, Dywizjon 8657746, Wrzeszczące Niebieskie Diabły, Pokój To Nasz Zawód, Tego rodzaju rzeczy. - Newton złapał się za głowę. Euforia wyraźnie mijała. -Jeśli Agnes ma rację, to tam jest w tej chwili jakiś wariat nakręcający wszystkie rakiety i odkręcający okna wyrzutni. Gzy co tam trzeba.
— Nie, nie ma go - odparła zdecydowanie Anathema.
— O, doprawdy? Widziałem filmy! Podaj mi choć jeden poważny dowód twojej pewności.
— Tam nie ma żadnych bomb. Ani rakiet. Wszyscy w okolicy o tym wiedzą.
— Ale to jest baza lotnicza! Ma pasy startowe!
— Tylko dla samolotów transportowych i tym podobnych. Mają tu tylko sprzęt łączności. Radia i tak dalej. W ogóle nic, co może wybuchnąć.
Newton wytrzeszczył na nią oczy.
* * *
Spójrzcie na Crowleya, który robi 110 mil na godzinę w stronę Oxfordshire. Nawet najbardziej niedbały obserwator zauważyłby w związku z nim szereg dziwnych rzeczy. Na przykład zaciśnięte zęby oraz ponury, czerwony blask bijący zza jego ciemnych okularów. Oraz samochód. Samochód wyraźnie był wskazówką.
Crowley rozpoczął podróż swym bentleyem i niech diabli wezmą, jeśli nie ukończy jej również bentleyem. Nie szło o to, by ten typ pajaca motoryzacyjnego posiadającego własną parę gogli motocyklowych, mógł orzec, iż ma tu do czynienia z zabytkowym bentleyem. Teraz już by nie mógł. Nie byłby nawet zdolny powiedzieć, że to jest bentley. Byłby nawet zaledwie w połowie przekonany, że ma do czynienia z samochodem.
Przede wszystkim nie było na nim ani śladu lakieru. Być może jeszcze nadal pozostał czarny w miejscach, gdzie nie pokrywały go wielkie rdzawe, czerwonawobrązowe plamy, ale to była tylko matowa czerń spalenizny. Wóz podróżował wewnątrz własnej kuli ognistej jak kapsuła ładownika podczas wyjątkowo trudnego lądowania.
Metalowe felgi kół otaczała cienka warstewka spieczonej, stopionej gumy, ale biorąc pod uwagę, że felgi nadal w jakiś sposób toczyły się o cal ponad powierzchnią szosy, zawieszeniu nie robiło to szczególnej różnicy.
Ponadto powinien był rozpaść się już całe mile temu.
Właśnie wysiłek utrzymywania go w całości powodował, że Crowley zaciskał zęby, a biokosmiczne sprzężenie zwrotne wywoływało czerwony blask oczu. To oraz wysiłek, jaki musiał poświęcać pamiętaniu, by nie zacząć oddychać.
W taki sposób nie czuł się od czternastego wieku.
* * *
Atmosfera w odkrywce była obecnie bardziej przyjacielska, ale nadal napięta.
— Musicie mi pomóc to uporządkować - powiedział Adam. - Ludzie próbowali to uporządkować przez tysiące lat, ale my musimy to uporządkować teraz. Pokiwali głowami na znak zgody.
— Widzicie, ta rzecz jest - powiedział Adam - ta rzecz jest... no, znacie Tłustego Johnsona.
Wszyscy ONI kiwnęli głowami. Wszyscy znali Tłustego Johnsona i członków drugiego gangu w Lower Tadfield. Był starszy i niezbyt przyjemny. Rzadko kiedy zdarzał się tydzień bez bójki.
— No więc - powiedział Adam - my zawsze wygrywamy, prawda?
— Prawie zawsze - powiedział Wensleydale.
— Prawie zawsze - powtórzył Adam. -1...
— W każdym razie więcej niż na pół - zauważyła Pepper. — Bo, pamiętacie, kiedy była ta cała historia z przyjęciem dla starszych w sali w naszej wsi, kiedy my...
— To się nie liczy - orzekł Adam. - Im kazali sobie pójść tak samo jak nam. A zresztą starsi ludzie powinni lubić słuchać głosów, jak się dzieci bawią, gdzieś to czytałem i nie rozumiem, dlaczego nam kazali sobie pójść tylko dlatego, że mamy nie taki jak trzeba rodzaj starszych... - Przerwał. - Tak czy inaczej... my jesteśmy od nich lepsi.
— Och, my jesteśmy lepsi - zgodziła się Pepper. - Masz całkowitą rację. Jesteśmy lepsi od nich na mur. Tyle że nie zawsze wygrywamy.
— A pomyślcie - rzekł powoli Adam — że moglibyśmy ich pobić na zaś. Zrobić, żeby się wynieśli albo co. Zrobić, żeby na pewniaka nie było w Lower Tadfield więcej fajnych gangów poza naszym. Co o tym myślicie?
— Co, chcesz powiedzieć, że on będzie... nieżywy? - zapytał Brian.
— Nie. Tylko... tylko wybyły.
ONI zamyślili się nad tym problemem. Tłusty Johnson był faktem w ich życiu od chwili, gdy osiągnęli wiek wystarczający, by dawać sobie wzajem po głowie lokomotywką od kolejki. Próbowali ogarnąć umysłowo koncepcję świata z dziurą w kształcie Johnsona.
Brian podrapał się po nosie.
— Uważam, że byłoby świetnie bez Tłustego Johnsona - oświadczył. - Pamiętacie, co zrobił na moim przyjęciu urodzinowym? I to ja miałem nieprzyjemności z tego powodu.