Изменить стиль страницы

Zanim ciężarówka zniknęła, Campion w ułamku sekundy zobaczył jej wnętrze. W poprzek podskakujących desek leżała jedna jedyna długa bardzo skrzynia, niezwykle wąska, a nad nią w półmroku ujrzał twarz tęgiej kobiety.

Była to Bella Musgrave. Siedziała na skrzyni, a jej tłuste ciało zachybotało, kiedy ciężarówka wzięła ostry zakręt i zniknęła Campionowi z oczu.

Widok tej ponurej przykucniętej postaci wstrząsnął nim bardziej niż własne cudowne ocalenie. Zważywszy na poprzednie zajęcie Belli, pomyślał niewesoło, kierowca tej ciężarówki mógł być kościotrupem – i nagle przyszło mu do głowy, że może to Rowley uległ nagłej pokusie przejechania go.

Był tak tego pewien, że kiedy natknął się na Bowelsów, ojca i syna, idących zgodnie razem Apron Street, wręcz się zdziwił. Nie ulegało teraz wątpliwości, że kimkolwiek był kierowca, z pewnością go rozpoznał, co przemawiało za tym, że to jego dawny wróg. A to z kolei skierowało jego myśli na tory zawodowe. Jak dotąd na Apron Street zawodowi przestępcy nie wchodzili w rachubę; Campion poczuł ulgę, że natrafił wreszcie na ich ślad.

14. Dwa krzesła

W jakąś godzinę później, kiedy już było prawie ciemno, a światła na Apron Street błyszczały tajemniczo wśród błękitnych zasłon wilgotnego zmierzchu, Campion schował do kieszeni wymijający list, jaki napisał do nadinspektora Yeo, i wyszedł po cichu ze swej sypialni w Portrninster Lodge.

Długie doświadczenie nauczyło go cenić wartość pisanego słowa, kiedy oczekiwano od niego dokładnych informacji, a teraz udał się na poszukiwanie Lugga, który miał być jego posłańcem.

Ponieważ na palcach przeszedł hali, nie wytropiła go Renee. Żelazna brama była wilgotna, a silny deszcz zmoczył go solidnie, zanim dotarł do chodnika. Właśnie zbliżał się do skromnie przyozdobionego okna wystawowego zakładu Jasa Bowelsa, kiedy przypadkiem rzucił okiem na przeciwległą, weselszą stronę Apron Street.

W drzwiach składu aptecznego dojrzał dobrze znaną potężną sylwetkę. Lugg wyszedł na ulicę, rozejrzał się w obie strony i z powrotem wrócił do sklepu.

Campion ruszył za nim i znalazł się w niewielkiej wolnej przestrzeni otoczonej pudełkami, butelkami i słoikami, które piętrzyły się ze wszystkich stron aż pod sufit.

Była tu oczywiście lada, ale sprawiała wrażenie jakiejś szczeliny wśród ogólnego chaosu. We wnęce po prawej stronie aptekarz zapewne przygotowywał lekarstwa, a ciemny tunel za nią prowadził do tajemniczych rejonów w głębi..:

Nie widział nigdzie Lugga ani w ogóle nikogo, ale.kiedy jego kroki rozległy się na zniszczonym linoleum, nad barykadą towarów, broniącą dostępu do wnęki, ukazała się zaniepokojona twarz inspektora Luke'a. Był bez kapelusza; a jego krótkie wijące się czarne włosy były w takim nieładzie, jak gdyby czesał je rękami. – Klapa na całej linii – powiedział Luke. – Gdzie pana ludzie?

Campion głęboko wciągnął powietrze. Z ponad tysiąca zapachów, które przenikały powietrze składu aptecznego jeden, drapiący w gardło, zwrócił jego uwagę.

– Sam jestem. Tak po prostu wpadłem – powiedział. – Co się stało? Rozlał pan olejek migdałowy?

Inspektor wyprostował się. Był silnie zdenerwowany, patrzył na Campiona z wyraźnym poczuciem winy.

– Co ja zrobiłem najlepszego. Powinienem być zastrzelony na miejscu, powieszony i zastrzelony. Niech pan tylko spojrzy.

Campion spojrzał w ciemność wnęki. Mógł tylko dojrzeć dwa mankiety pasiastych spodni.

– Aptekarz?

– Stary Tata Wilde. – Głos miał ochrypły. – Nie zdążyłem go nawet przesłuchać. Ledwo zacząłem. On stał jeszcze za kontuarem. I tak dziwnie na mnie spojrzał… – Wytrzeszczył niebieskie oczy i wywrócił nieco do góry, oddając znakomicie bezradne przerażenie. – Potem się odwrócił, zawsze był bardzo zwinny, jak wróbel. „Jedną chwilę, panie inspektorze", powiedział tym swoim skrzypiącym głosem, „jedną chwilę", a kiedy odwróciłem się do niego, nawet nie z gniewem, ani podejrzliwie, wsunął coś do ust i wtedy… o Boże!

– Cyjanek potasu – Campion cofnął się. – Na pańskim miejscu wyszedłbym stąd jak najprędzej, to silna trucizna, a nie ma tu prawię czym oddychać. Na litość boską, niech się pan tak też nie przejmuje! Był pan sam?

– Niezupełnie, chwała Bogu, miałem świadka. – Luke wyszedł na środek składu. Był blady, zgarbiony i bawił się hałaśliwie monetami w kieszeni spodni. – Gdzieś tutaj był ten pański Lugg. Weszliśmy razem. Zgodnie z umową spotkałem się z nim na rogu. Kiedy pan wyszedł spod „Płatnerza", musiałem pójść na rozprawę sądową dotyczącą pana Edwarda. Czysta formalność. Odroczona na dwadzieścia jeden dni. Ale musiałem tam być.

– Bella Musgrave wyjechała stąd ciężarówką jakieś półtorej godziny temu – zauważył Campion.

– Wtedy widział pan Lugga?

– Nie, za to widziałem ją.

– Aha. – Luke spojrzał na niego zdziwiony. – Więc to tak. Zostawiłem go, żeby miał oko na to, co się dzieje na ulicy, i jak głupiec postanowiłem sam porozmawiać z Tatą Wilde'em. Lugg miał na mnie czekać przed „Tespisem"… Zaraz po czwartej widział odjeżdżającą ciężarówkę i to, że załadowano na nią skrzynię. Była ciężka i Wilde nawet pomógł ludziom ją nieść.

– Ludziom?

– Tak, było ich dwóch, obaj siedzieli z przodu. I wszystko wydawało się w największym porządku. Aptekarze, tak samo jak piwowarzy, zawsze mają jakieś opakowania.

– Czy Lugg widział ich?

– Chyba nie z tak bliska, żeby mógł kogoś poznać. Nic o tym w każdym razie nie mówił. Najpierw ich o nic nie podejrzewał, kiedy jednak ta skrzynia została załadowana, nagle ze sklepu wyskoczyła jakaś kobieta w starszym wieku i wsiadła do ciężarówki. Lugg podbiegł, bo chciał z nimi pogadać, ale oni natychmiast odjechali. Zapisał sobie numer, co pewno nic nie da.

Campion skinął potakująco głową.

– Tak sobie też pomyślałem. Ja też zapisałem, ale z pewnością jest fałszywy. Czy Lugg coś panu mówił o kształcie tej skrzyni? /

– Nic specjalnego. – Inspektor miał inne zmartwienie. – Tym razem poślę po lekarza-policyjnego. Nie powinienem był do tego dopuścić, jak pragnę wygrać w Toto-lotka trzydzieści tysięcy funtów.

Campion wyjął papierośnicę.

– Drogi kolego. – Starał się mówić z całym przekonaniem, na jakie go było stać. – To bardzo przykre. Czy pan pamięta dokładnie, co mu pan powiedział?

– Tak, nie było tego wiele. Wszedłem, za mną Lugg. – Odruchowo nakreślił coś w rodzaju balona. – Powiedziałem:,,Dzień dobry. Tato Wilde, co tam słychać z pańską dziewczyną? Czy chociaż pan wie, kim ona jest?" A on na to:,,Moja dziewczyna, panie inspektorze? Nie miałem dziewczyny od trzydziestu lat; Człowiek w moim wieku,. mojego zawodu z biegiem czasu staje się bardzo nieśmiały wobec kobiet, to fakt". – Inspektor sapnął głośno. – Zawsze lubił powtarzać „to fakt". Był to stały refren tego biedaka. Powiedziałem: „No, no, Tato Wilde, a co z lejącą łzy Bellą?" Akurat zajęty był małą lampką, na której zwykle topił lak do pieczętowania, przerwał tę czynność i spojrzał na mnie znad binokli. „Nie rozumiem, o czym pan mówi", powiedział. „Całe szczęście", odparłem, „bo inaczej 'musielibyśmy obejrzeć sobie kilka ślicznotek. Mówię o tej żałobnej Belli Musgrave. Niech pan nie udaje głupiego, przecież dopiero co wyjechała stąd z jakąś skrzynią".

„Z jaką skrzynią, panie inspektorze?" – spytał. – „Dlaczego pan udaje niewiniątko. Co z nią? Porzuciła pana dla Jasa Bowelsa?"

Odgrywał scenę tak, jak ją sobie przypominał, a jego makabryczny humor był raczej przerażający.

– Zobaczyłem nagle, że drży cały -ciągnął – i pomyślałem sobie, że czegoś się wystraszył, ale nie przeczułem tego, co nastąpi. – Przeciągnął dłonią po twarzy i włosach, jak gdyby chciał całą tę scenę wymazać z pamięci. W głosie jego brzmiał żal. – Powiedziałem mu: „Chłopie, nie wypieraj się tej kobiety. Widzieliśmy ją i jej mały czarny woreczek". Licho wie, dlaczego o tym wspomniałem. Mówił mi pewno o tym Lugg, kiedyśmy tu szli. W każdym razie powiedziałem to. Wtedy spojrzał na mnie dziwnie, o czym już panu mówiłem, i powiada:,,Jedną chwilę, panie inspektorze" i poszedł za kontuar. Widziałem jego głowę wśród tych wszystkich lekarstw na nagniotki. Nagle zobaczyłem, że coś wkłada do ust, ale i wtedy nie rozumiałem jeszcze, co się święci. Widzi pan, nie miałem żadnych powodów do jakichś podejrzeń. Potem wydal taki odgłos jak bażant i upadł wśród butelek, a ja stałem niby słup soli z gębą szeroko otwartą.