– Już ich przedtem razem widziałem – stwierdził Lukę z namysłem. – To trwa mniej więcej od tygodnia. Być może zwykła znajomość z baru, ale teraz patrzę na to, żeby tak powiedzieć, pańskimi oczami. – Z dłoni zrobił sobie okulary. – Całkiem nieoczekiwane, prawda? Nigdy dotąd z tym jegomościem nie rozmawiałem. Tak, robią wrażenie przyjaciół od serca. Muszę się tym zająć.
– Macie tutaj bardzo ciekawe sąsiedztwo – wtrącił się Lugg mówiąc bez swego zwykłego londyńskiego akcentu. – Weźmy na przykład taką ciotkę aptekarza.
Inspektor Luke zareagował, jak się tego po nim spodziewano. – Gwałtownie się odwrócił.
– Co, Tata Wilde ma nową kobietę?
– Co do jej płci nie mam żadnych wątpliwości.:- Lugg najwidoczniej nie chciał udzielić dalszych informacji. – Czy często przyjmuje kobiety?
– Od czasu do czasu. – Luke uśmiechnął się. – Nieraz sobie żartujemy z tego. Czasem, bardzo rzadko, przychodzi do niego kobieta na noc. Za każdym razem inna i zawsze robiąca bardzo przyzwoite wrażenie. Ale, ale, czy pan go widział, panie Campion?
– Nie. Czyli wszystko przede mną. Wracając1 do aptekarza: może takie ma usposobienie.
– To jest jedyna rzecz, co do której nie ma ustalonych reguł. – Inspektor powiedział to tonem światowca, jednak z odcieniem melancholii. – Jest po prostu poczciwcem, który lubi kobiety w stylu pogrzebowym i lubi je najwyżej przez dziesięć minut. To śmieszne, ale w tym względzie ludzie bywają dziwni. Bogiem a prawdą to on sam jest dziwakiem rozbrajającym.
– Przepraszam – Lugg aż wstał z krzesła, tak go to zainteresowało. – Czy pan powiedział „pogrzebowy"?
– Tak. – Charlie Luke najwidoczniej był zdumiony jego staranną wymową spółgłosek i samogłosek. – Przynajmniej zawsze ubrane są na czarno i zawsze wyglądają płaczliwie, jeśli panowie rozumiecie, co mam na myśli. Tej akurat nie widziałem.
– A ja tak, nazywa się Bella Musgrave.
Inspektorowi najwidoczniej nic to nie mówiło. Uśmieszek zadowolenia rozjaśnił szeroką jak księżyc w pełni twarz Lugga.
– Oczywiście pan jest za młody – mruknął z satysfakcją. – A więc ja i tu obecny mój szef…
– Który jest o dwadzieścia lat młodszy – przerwał mu brutalnie Campion – zamierzają panu powiedzieć, że za ich przyczyną ta oszustka małego kalibru gdzieś w roku Wielkiej Wystawy skazana została na osiemnaście miesięcy. A teraz niech mi pan powie, jak przyjął doktor wynik badań laboratoryjnych?
– Och, z rezygnacją. -.Głos inspektora zdradzał sympatię. – Pocieszyłem go, że to nie była jego wina. Powiedział mi ciekawą rzecz. Zna pan młodszą pannę Palinode, Jessikę, tę starą kobietę z parku? On twierdzi, że-daje temu staremu mleczarzowi codziennie filiżankę wywaru. z maku. Jest on pacjentem doktora i choruje na wątrobę. Doktor powiada, że któregoś dnia zastał go całkiem nieźle oszołomionego, a ten mu się przyznał, że na bóle pił tylko płyn, który mu dała – zresztą one zaraz potem ustąpiły. Doktor powiada, że jeśli zebrała właściwe makówki w odpowiedniej porze roku, to stary po takiej porcji czystego.opium mógłby się błyskawicznie przejechać na tamten świat. – Zawahał się wyraźnie zmartwiony. – To są wystarczające podejrzenia, żeby ją zatrzymać, ale jakoś nie mam na to wielkiej ochoty. Takie to wszystko zwariowane.
– Wiele myślałem o niej. – Brzmiało to tak, jakby Campion się do czego przyznawał. – Nie sądzę jednak, żeby potrafiła zrobić hioscyjaminę z lulka zebranego:w parku.
– Ja też tak nie sądzę '- zgodził się Luke. – Oczywiście będę musiał tę sprawę zbadać, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne. Widok tej dziwnej kobiety nasuwa mi myśl o wróżkach; nie wiem dlaczego, ona… – Urwał i stał nasłuchując, a oni idąc za jego wzrokiem spojrzeli w stronę drzwi, które bardzo powoli zaczęły się otwierać.
Panna Jessica Palinode w swoim spacerowym stroju była we wszelkich okolicznościach zjawiskiem niezwykłym, ale jej wejście akurat w› tym momencie było wprost szokujące. Kiedy spostrzegła Campiona siedzącego po drugiej stronie stołu, jej drobną spiczastą twarz rozjaśnił nieśmiały uśmiech.
– A więc pan tu jest – powiedziała. – Chciałam się z panem zobaczyć przed pójściem na przechadzkę, na którą właśnie jest pora. Chodźmy.
Inspektor Charlie Luke patrzył na nią z jawnym niedowierzaniem.
– Skąd się pani tu wzięła? – spytał wprost.
Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy.
– Och, widzi pan, ja obserwuję – odparła. – Nie było was na dole, więc pomyślałam, że musicie tutaj być. No i znalazłam was. – Znowu' zwróciła się do Campiona – Czy jest pan gotów?
– Oczywiście – powiedział podchodząc do niej. – Dokąd się udamy? – Był o wiele wyższy od niej, co uwydatniało jej szczupłość i dziwaczność. Woal założony był nieco staranniej niż zwykle i przypięty z przodu, żeby ukryć tekturę. Ale liczne spódnice nakładające się na siebie nierównymi warstwami odsłaniały zniszczone buciki i pofałdowane pończochy. Miała ze sobą woreczek, zrobiony z kawałka nieprzemakalnego płaszcza, zszytego niezdarnie przez kogoś, kto nie miał zielonego pojęcia o szyciu. Przechowywała w nim chyba zarówno papiery, jak i odpadki kuchenne, gdyż i to, i to wyzierało spomiędzy niestarannych szwów.
Bez słowa podała go Campionowi gestem pełnym ufności.
– Pójdziemy do naszego adwokata, oczywiście – wyjaśniła. – Nie zapomniał pan, mam nadzieję, że zgodziłam się ż panem, iż należy.pomóc policji.
Campion przypomniał sobie, iż rzeczywiście coś takiego powiedziała wtedy, w nocy, zanim wyszedł z jej kuchni.
– I zdecydowała się pani na to? – powiedział. – Pani pomoc będzie dla nas bardzo cenna.
– Och, przecież ja zawsze byłam na to zdecydowana. Uzgodniliśmy z Evadne i Lawrence'em, że osobą, która może udzielić panu wszelkich potrzebnych informacji jest nasz adwokat, pan Drudge.
Campion stwierdził, że firma ta nie jest mu nieznana.
Twarz inspektora wyrażała zarówno szacunek, jak i ulgę.
Campion wziął do potrzymania jej woreczek.
.-Wspaniale – powiedział. -: Wobec.tego. – idziemy. A może najpierw zjedlibyśmy lunch?
– Nie, dziękuję panu, już jadłam. Wolałabym złożyć tę wizytę przed przechadzką po parku.
– Gdzie mieści się ta kancelaria adwokacka? -.spytał. – Czy mam wziąć taksówkę?
– O nie, to zaraz za rogiem, na Barrow Road. Mój ojciec lubił zatrudniać ludzi miejscowych. „Może nie są najlepsi", mawiał, „ale są nasi".
13. Prawny punkt widzenia
Powitał ich starszy urzędnik, okazując mrukliwy szacunek dla panny Palinode ze względu na pamięć jej ojca.
Kiedy szli za nim przez długi pokój biurowy, w którym urzędował teraz tylko on z dwoma dziewczętami, Campion wyobraził sobie, że powita go czcigodny patriarcha. Dlatego kiedy nareszcie znaleźli się przed obliczem pana Drudge, zdumiał się wielce. Ów zerwał się zza biurka bynajmniej nie antycznego, lecz raczej komicznie nowoczesnego. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie, że nie ma nawet trzydziestu lat. Nosił wesołą marynarkę z wielbłądziej wełny i oryginalne zamszowe buty. Na jego młodzieńczej otwartej twarzy malowała się szczerość, co podkreślały absurdalnie wielkie, podobne do dużej szczotki wąsy.
– Witam, panno Palinode, miło mi, że pani do nas wdepnęła. O ile mi wiadomo, w domu ma pani nielichą rozróbkę. Proszę usiąść. Pana chyba nie mam przyjemności znać. – Głos jego brzmiał wesoło. – Tutaj nic się nie dzieje. Cholernie spokojnie. Czym mogę służyć?
Panna Jessica dokonała prezentacji obu panów. Campiona zdumiało, że doskonale wiedziała, kim jest i jaki ma związek z całą sprawą. Dokładność i precyzja jej informacji świadczyły, że czerpała je z dobrych źródeł. Patrzyła przy tym uważnie na niego, a wygięcie warg świadczyło wyraźnie, że jest rozbawiona.
– Pan mecenas Drudge jest oczywiście wnukiem mecenasa Drudge'a, który prowadził sprawy mego ojca – wyjaśniła. – Ojciec zmarł pod koniec wojny i ten oto młodzieniec odziedziczył praktykę. Może zaciekawi pana fakt, że był wybitnym lotnikiem, ma Lotniczy Krzyż z Okuciem, jak również odpowiednie kwalifikacje zawodowe.