– Nie – powiedział stanowczo. – W to nie wierzę.
– Ja też nie – odparła, a w głosie jej brzmiała nieoczekiwana ulga.
W kilka chwil późnię] wrócił pan Drudge z teczką. Coś tam wesoło nucił pod nosem, z czego najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy.
– Proszę, przyniosłem, co trzeba. – Och, nasza dama spłynęła. Nie najgorszy pomysł. Będziemy mieli trochę luzu. Pogadałem ze starym Skipem. Powiada do mnie: „A to ci heca, nareszcie puścili farbę". Oto najważniejsze papiery. Panna Evadne i pan Lawrence mają oboje dochodu rocznie dwieście dziesięć funtów z akcji państwowych. Biedna Jessica została tak oskubana, że ma tylko czterdzieści osiem funtów rocznie, czterdzieści osiem w tych samych akcjach, nie można powiedzieć, żeby to było dużo. Kiedy panna Ruth umarła, jej aktywa wynosiły siedemnaście szylingów i dziewięć pensów plus biblia i naszyjnik z granatów, który zastawiliśmy, żeby zapłacić za pogrzeb. A więc pieniądze nie wchodzą w rachubę jako motyw. A tego właśnie chciał się pan dowiedzieć, prawda?
– Między innymi. Reszta akcji jest praktycznie biorąc bezwartościowa?
– Całkowicie uziemiona. Wiesz, stary… Och przepraszam, wydaje mi się, że znam pana już od wieków… funta kłaków nie warta.- W tym nowym przypływie energii pan Drudge zaczął się trochę jąkać. – Och… ppproszę nie myśleć, że myśmy o tym nie ppppomyśleli. Skip pppilnuje tego, jeszcze jak. Nawet i mnie to wpppadło do głowy. Przeglądaliśmy spis akcji sokolim wzrokiem, sokolim dosłownie. To zdumiewające. Edward nigdy nie kupił jakiejś akcji o przeciętnej, normalnej nazwie. Nic dziwnego, że mojego staruszka wreszcie szlag trafił.
– Jak do tego mogło dojść?
– Nigdy nie rozumował logicznie. Był uparty i nikt. Nie potrafił go powstrzymać. Stale podskakiwał. Nie potrafił się niczego nauczyć.
– Czy mam rozumieć, że wszystkie tę bezwartościowe akcje rozdzielone zostały wśród rodziny.
– Niestety nie. Rozrzucone po świecie. – Okrągłe oczy pana Drudge'a były bardzo poważne. – Niech pan tylko pomyśli. Mój stary, który prowadził sprawy rodziny od.potopu, wykorkował tuż przed Edwardem Palinode.
Campion skinął głową, choć tylko częściowo rozumiał, co tamten miał na myśli.
– Niech pan się zastanowi – ciągnął Knot. -Mój wspólnik, Skip, nic nie wiedział o testamencie Edwarda, dopóki nie pojawiły się te harpie z urzędu skarbowego. Prędko im wybił z głowy wszelkie podatki, a podczas tego miał Palinode'ów powyżej dziurek od nosa. W tym momencie ja przyżeglowałem, więc przekazał mi cały ten pasztet. Nałamałem sobie strasznie głowę, ale wreszcie zrobiłem jedno, wytłumaczyłem mianowicie pannie Ruth, która była zupełnie fajną babką, że lepiej przysłuży się swojej kochanej rodzince, jeśli każdemu zostawi po piątaku, zamiast po dziesięć tysięcy w akcjach. „Bulimias" czy,,Filippino Fashions" i ona jak grzeczna uczennica na nowo napisała testament. Jednak zanim umarła, wkrótce potem, ta niemądra kobieta zdążyła już wydać i te piątaki.
– Ach, tak. – Campion zaczął odczuwać duże współczucie dla młodego człowieka. – Czy mógłby mi pan dać spis osób, które miały dostać akcje, a potem dostały gotówkę albo.jej nie dostały?
– Oczywiście. Mam tę listę tutaj. Sami żeśmy ją przeglądali. Niech pan ją weźmie ze sobą i wykorzysta, jak chce. Największy kłopot z panną Ruth był taki, że kochała wszystkich. Wszystkich wymieniła w swoim testamencie: i poczciwego kupca kolonialnego, i aptekarza, i dyrektora banku, i doktora, właścicielkę domu, syna przedsiębiorcy pogrzebowego – nawet własnego brata i siostry. Cała rodzina jest zupełnie, ale to zupełnie zbzikowana.
Campion wziął teczkę z kopiami i zawahał się.
– Panna Jessica mówiła coś przed chwilą o „Brownie Mine Company" – zaryzykował.- Czy jakieś kilka miesięcy temu nie mówiło się o wznowieniu działalności tego towarzystwa?
– O rany! – W głosie pana Drudge'a brzmiało wyraźne uznanie. – Ależ wy z policji znacie się na robocie.
Owszem było tak, wkrótce po jej śmierci. Miała dość duży pakiet i ja uważałem, że jestem Knot z imienia i Knot z natury, ponieważ przekonałem ją, że cały ten pakiet wart tyle co papier, toaletowy. Tyle razy to powtarzałem, że wreszcie postanowiła zostawić te akcje jednemu z lokatorów, facetowi, który zabrał jej pokój. Tutaj zapisane mam jego nazwisko. Beaton, chyba.
– Seton.
– Racja. Zrobiła to, żeby mu dokuczyć. Dowiedziałem się o tym, kiedy zaczęły na ten temat krążyć plotki, ale jak pan widzi, i tak nici z tego..
– Dosyć okrutny żart z jej strony – powiedział cicho Campion.
– Pewno, że tak. – Szare oczy zabłysły, – Mówiłem jej. Wszystkim im mówiłem, ale nie chcieli słuchać. Coś panu powiem o Palinode'ach. Znam ten gatunek ludzi. Spotykałem podczas wojny. Nad wszystkim rozmyślają, nad własnymi uczuciami też rozmyślają. Wiedzą, co by czuli, gdyby ktoś im zrobił kawał, ale nie potrafią sobie wyobrazić, co czuje ktoś inny, no, bo nie potrafią. Rozumie pan? -
– Tak, chyba tak. – Campion patrzył na niego zamyślony. – Co pan i pański wspólnik wiecie na temat tej historii z „Brownie Minę"? Czyście się panowie nad tym zastanawiali?
– Zrobiliśmy, co było można. – Był bardzo uroczysty. – Tak, byliśmy cholernie czujni. Nawet myśleliśmy sobie, że ten lokator mógł wobec perspektywy fortuny wykończyć starą, ale potem daliśmy spokój. Ten facet musiałby dowiedzieć się o zapisie, a nie było na to żadnych dowodów. To jedno. A ta wiadomość o akcjach „Brownie" nie była poważna. Wreszcie Skip doszedł do wniosku, że taki facet raczej walnąłby kogoś butelką w łeb, a nie bawił się w przygotowywanie jakichś trujących płynów. A pan jakiego jest zdania?
Campion przez chwilę zastanawiał się nad kapitanem Letonem, ale im dłużej myślał, tym mniej mu się to wszystko podobało.
– Sam nie wiem – powiedział powoli. – Odpowiem panu, jak sobie przeczytam to wszystko, co mi pan dał.
– Bardzo zabawna lektura. Proszę do nas wpaść. Wiemy, że nasi klienci są trochę postrzeleni, ale przecież to nie mordercy- Poza tym mamy bardzo mętne pojęcie o tych jatkach. Gdyby ktoś ich wykończył, to my na tym stracimy.
Nadal paplał gładko, odprowadzając gościa przez biuro do schodów. Campion milczał zamyślony.
– Czy w swoich księgach nie spotkał pan nazwiska Dunning? Chodzi mi o młodego człowieka – powiedział tuż przed pożegnaniem.
– Obawiam się, że nie. Dlaczego pan pyta?
– Bez żadnej przyczyny, dlatego tylko, że właśnie został uderzony butelką w głowę czy czymś w tym rodzaju.
– O Boże! Dalszy ciąg tej samej historii?
– Chyba tak.
Pan Drudge znowu zajął się wąsami.
– Cholernie chciałbym wiedzieć, jak się ta cała łamigłówka złoży w całość – oświadczył.
– Ja również – powiedział zgodnie z prawdą Campion.
Na Barrow Road padało w ten dziwny tajemniczy sposób, który jest właściwością Londynu. Spieszący się przechodnie mieli takie miny, jakby byli przemoknięci od stóp do głów. A jednak nie było widać spadających kropel.
Campion szedł Barrow Road. Po raz pierwszy mógł w samotności prześledzić każdą z kolorowych nici składających się na ten splątany kłębek. Szedł już dość długi czas zastanawiając się nad każdym tropem prowadzącym w tej gmatwaninie, podnosząc każdy luźny koniec, w nadziei, że dokądś go zaprowadzi. Daleki jeszcze był od rozwiązania, gdy skręcił, żeby zanurzyć się w labirynt uliczek, które miały go zaprowadzić do Portrninster Lodge.
Kiedy zrobił krok na jezdnię, żeby przejść na drugą stronę wąskiej ulicy, z przeciwnej strony nadjechała rozklekotana ciężarówka z podartą czarną plandeką, zatrzymał się więc na środku jezdni, żeby ją przepuścić.
Jej nagły, gwałtowny, morderczy skręt w jego kierunku zaskoczył go, chociaż instynktownym skokiem na chodnik ocalił życie. Manewr ten robił wrażenie całkowicie zamierzonego. Campion był tak. tym zdziwiony, jak gdyby ten stary gruchot chciał go ugryźć. Kierowca nawet nie próbował się zatrzymać. Po tym skręcie dodał gazu, aż załopotało czarne płótno.