Campion na chwilę uniósł głowę, ale zaraz ją spuścił pochłonięty wierceniem dziury kijkiem w piasku.
– Sprawa Palinode'ów?. -
Yeo bystrym spojrzeniem brązowych oczu obrzucił swego zwierzchnika.
– Starał się go pan zainteresować tym, jak widzę – powiedział z naganą w głosie. – Tak, panie Campion, tu oto siedzi panna Jessica Palinode we własnej osobie, najmłodsza z trzech sióstr. Codziennie po południu, niezależnie od pogody, siaduje na tym właśnie miejscu. Wystarczy na nią spojrzeć, żeby stwierdzić, że ciekawy z niej okaz.
– A kim jest ta druga kobieta? – Campion ciągle jeszcze pochłonięty był kreśleniem hieroglifów na piasku.
– To Dawn Bonnington z Carchester Terrace – wtrącił się Oates. – Ona dobrze wie, że,,nie, wolno wspierać żebraków", ale kiedy widzi „tę biedną kobietę/w takim opuszczeniu", wprost nie może się oprzeć, „żeby czegoś dla niej nie zrobić". Jest to oczywiście forma zabobonu; niektórzy ludzie stukają w niemalowane drewno.
– Och, ja panu to lepiej wyjaśnię – mruknął Yeo. – Pani B., gdy jest ładna pogoda, przychodzi tu zawsze ze swoim psem, -a widząc siadującą tu stale Jessikę doszła do wniosku, zresztą nie pozbawionego podstaw, że ta stara kobieta jest nędzarką. Wobec tego nabrała nawyku ofiarowania jej za każdym razem jakiegoś datku i nigdy nie spotkała się z odmową. Jeden z naszych ludzi zaobserwował, że to zdarza się regularnie, i postanowił ostrzec staruszkę, że nie wolno żebrać. Ale kiedy, się do niej zbliżył, zobaczył, czym jest zajęta, i to – jak wyznał potem szczerze – zupełnie go zbiło z tropu.
. – A cóż takiego ona robiła?
– Rozwiązywała łacińską krzyżówkę.:- Nadinspektor mówił z największym spokojem. – W pewnym snobistycznym tygodniku, wraz z innymi w języku angielskim, ukazują się dwie: jedna dla dorosłych, jedna dla dzieci. Ten policjant, który sam jest intelektualistą, niech go kule biją, próbuje rozwiązywać tę dla dzieci i z daleka poznał pismo. Kiedy spostrzegł, z jaką szybkością wpisywała hasła, tak się tym zdumiał, że nie podszedł do niej.
– Ale następnego dnia, kiedy.czytała tylko książkę – wtrącił się Oates, jakby z radością – zrobił, co do niego należało, a panna Palinode palnęła mu kazanie na temat etyki i prawdziwej grzeczności, potem zaś wręczyła pół korony..
– Do półkoronówki się nie przyznał- Yeo mówił powściągliwie, ale był wyraźnie rozbawiony. – W każdym razie na tyle miał rozsądku, żeby dowiedzieć się, jak się nazywa i gdzie mieszka, i porozmawiał też bardzo grzecznie z panią Bonnington. Nie uwierzyła mu -taki to już typ kobiety – i nadal stara się spełniać ten dobry, jej zdaniem, uczynek, kiedy myśli, że nikt nie widzi. Ciekawa rzecz, on przysięga, że panna Palinode chętnie przyjmuje te pieniądze. Powiada, że ona na nie czeka, a kiedy pani Bonnington się nie pojawia, odchodzi rozczarowana. Czy to pana interesuje, panie Campion?
Zapytany wyprostował się i uśmiechnął na poły przepraszająco, na poły z żalem.
– Szczerze mówiąc, nie – powiedział. – Bardzo mi przykro.
– To pasjonująca sprawa – powiedział Oates nie zwracając uwagi na jego słowa. – Może się stać swego rodzaju klasykiem. Ta rodzina to ciekawi, niezwykli ludzie. Pan zapewne wie, kim są? Nawet ja słyszałem w dzieciństwie o profesorze Palinode, autorze esejów, i o jego żonie, poetce. To są ich dzieci. Zdolni dziwacy. Wszyscy nadał mieszkają Jako lokatorzy w domu będącym kiedyś ich własnością. Nie są to ludzie łatwi do nawiązania kontaktu – z punktu widzenia policji. Teraz wśród nich znajduje się truciciel. Mam wrażenie, że to powinno pana zainteresować.
– Moje zainteresowania się zmieniły – mruknął przepraszająco Campion i zmieniając temat spytał: – A cóż się dzieje z pańskim młodym narybkiem?
Oates nie spojrzał na niego.
– Inspektorem Dzielnicowej Komendy Policji jest Charlie Luke – wyjaśnił. – To najmłodszy syn Billa Luke. Pamięta pan z pewnością inspektora Luke'a. On i tu obecny nadinspektor pracowali razem w wydziale Y. Jeśli młody Charlie nie zawiedzie moich nadziei, sądzę, że powinien sobie poradzić… jeśli będzie miał pomoc. – Spojrzał z nadzieją na młodszego mężczyznę. – W każdym razie udzielimy panu wszelkich informacji – ciągnął dalej.- To ciekawa sprawa. Zamieszana w nią jest chyba cała ulica i dlatego jest taka zabawna…
– Bardzo przepraszam, ale wydaje mi się, że znam już tę historię wystarczająco dobrze. – Mężczyzna w rogowych okularach patrzył na nich zmieszany. – Kobieta, w której domu mieszkają, to dawna aktorka rewiowa nazwiskiem Renee Roper. Znam ją. Kiedyś, dawno temu, kiedy interesowałem się gwiazdami baletu, dzięki niej spędziłem wiele miłych chwil. Dziś rano odwiedziła mnie.
– Czy prosiła, żeby pan występował w jej imieniu?
.- Och nie – odparł. – Renee nie należy do tego typu kobiet. Po prostu jest wstrząśnięta faktem, że w jej miłym, szacownym domu zdarzyły się dwa – czy to już dwa, Oates? – morderstwa. Prosiła mnie, żebym przez pewien czas u niej pomieszkał i wszystko wyjaśnił. Nie chciałem się okazać wobec niej niewdzięczny i dlatego wysłuchałem całej tej opowieści.
– No cóż. – Nadinspektor usiadł ciężko jak niedźwiedź i patrzył nań poważnymi, okrągłymi oczami. – Nie jestem człowiekiem religijnym – powiedział – ale wiecie, panowie, jak bym to określił? Omen. Co za dziwny zbieg okoliczności, panie Campion. Pan nie może go zignorować. To było panu przeznaczone.
Szczupły mężczyzna wyprostował się i obrzucił bacznym spojrzeniem niechlujnie ubraną kobietę na ławce i barwne kwiaty za jej plecami.
– O, nie. – Powiedział ze smutkiem. – Dwie wrony, wedle dziecięcej wyliczanki, to jeszcze nie wezwanie, panie nadinspektorze. Muszą być trzy. A teraz już czas na mnie.
2. Trzecia wrona
„Jedna wrona to spotkanie, druga wrona zgadywanie, trzecia wrona to wezwanie…"
Szczupły mężczyzna zatrzymał się na szczycie wzniesienia i obejrzał za siebie. W jasnym blasku słońca, u jego stóp, rozpościerała się miniaturowa, jak pod kopułą szklanego przycisku do papierów, scena. Na soczystej zieleni trawy wiła się wstążka alejki. Dalej, nie większa teraz niż kukiełka, siedziała niechlujna postać w nakryciu głowy przypominającym kapelusz- grzyba – mglista i tajemnicza na ciemnej ławce.
Campion chwilę się wahał, a potem wyciągnął z kieszeni niewielką lunetę. Kiedy przyłożył ją do oka, kobieta poprzez blask -słoneczny przybliżyła się do niego i po raz pierwszy ujrzał ją dokładnie. Nadal pochylała się nad gazetą, którą- trzymała na kolanach, ale nagle, jakby świadoma tego, że ktoś ją obserwuje, podniosła głowę i spojrzała prosto w jego kierunku. Znajdował się od niej zbyt daleko, by mogła dostrzec, że na. nią patrzy. Zaskoczył go wyraz jej twarzy.
Pod obstrzępionym brzegiem tektury, widocznym wyraźnie poprzez woalkę, twarz ta promieniała rozumem.
Stara kobieta miała ciemną skórę, rysy delikatne, oczy głęboko osadzone, ale najsilniejsze wrażenie wywierała inteligencja malująca się na jej obliczu.
Szybko skierował lunetę w bok, z poczuciem winy, że popełnił niedyskrecję, i zupełnie przypadkiem stał się świadkiem drobnego zdarzenia. Z krzaków znajdujących się za kobietą wyłoniła się para – chłopak i dziewczyna.
Najwidoczniej natknęli się na nią zupełnie nieoczekiwanie i w momencie, kiedy znaleźli się w zasięgu lunety Campiona, chłopiec zatrzymał się gwałtownie, objął dziewczynę ramieniem i wycofali się ukradkiem. Z nich dwojga on był starszy, miał około dziewiętnastu lat i odznaczał, się tą niezgrabną kościstością, która zapowiada w przyszłości duży wzrost i solidną budowę. Na rozczochranej jasnej głowie nie miał czapki, a zmartwiona, rumiana twarz – choć brzydka – była sympatyczna. Campiona uderzył wyraz malującego się na niej przejęcia.
Dziewczyna była nieco młodsza. Carnpion odniósł wrażenie, że jest dziwacznie ubrana. Jej włosy, niebieskawoczarne, kontrastowały z jaskrawymi kwiatami. Twarzy nie było widać wyraźnie, ale dostrzegł ciemne oczy – aż okrągłe z przestrachu.