– Ekscentryczni? – Clarrie spojrzał na niego i wstał. Dla jakiegoś niezrozumiałego powodu robił wrażenie obrażonego. – Dobry Boże – powiedział – wcale nie są ekscentryczni. Są bardzo zwyczajni i na miejscu. Ekscentryczni? Chyba że inteligencja miałaby być uważana za coś ekscentrycznego. To bardzo dobra rodzina. Ich ojciec był czymś w rodzaju geniusza, był profesorem i miał wiele tytułów naukowych… – Zrobiwszy tę uwagę, chwilę milczał, potem podjął znowu:- Panna Ruth nie wrodziła się w nich. Trochę była pomylona. Często zapominała, jak się nazywa, zabierała sztućce, itp. Może wydawało je} się, że jest niewidzialna? Moim zdaniem reszta rodziny zebrała się, omówiła tę sprawę i… – Zrobił wymowny gest ręką. – Ona nie dorastała do nich.
Campion przez dobrą chwilę siedział wpatrując się w niego. Wreszcie doszedł do przekonania, że aktor mówił całkowicie szczerze.
– Kiedy mógłbym spotkać któreś z nich? – spytał.
– Mój kochany, jeśli chcesz, możesz zaraz iść do nich – powiedziała Renee ukazując się z kuchni z 'tacą w rękach. – Wyręczysz mnie i' zaniesiesz to pannie Evadne. Ktoś to przecież musi, zrobić. Clarrie, ty dziś zajmiesz się panem Lawrence'em. Zaniesiesz mu wodę, a z resztą sam sobie poradzi.
5. Drobne nieprzyjemności
Kiedy Campion niepewnie szedł po obcych sobie schodach, pomyślał, że panna Evadne nawet jak na potencjalną trucicielkę ma dziwny gust. Na niewielkiej tacy znajdował się kubek brązowej odżywki mlecznej, szklanka gorącej wody, druga zimnej, pudełko po serze z krystalicznym cukrem, a może z solą, kieliszek czegoś obrzydliwego, przypominającego zakrzepłe jajko na miękko, puszka z napisem „Sole epsomskie", z przekreślonym słowem „epsomskie", i mała zatłuszczona buteleczka z nieoczekiwaną nalepką,,Parafina do użytku domowego".
Wnętrze domu, na podstawie tego, co zdołał dojrzeć, było zaskakujące.
Schody z czarnego drewna zostały zaprojektowane przez kogoś, kto wprawdzie lubił prostotę, ale bez przesady, bo od czasu do czasu widać było wyrzeźbione karciane kiery, a może piki. Na stopniach nie było chodnika. Sięgały one dwóch pięter otaczając cztery strony kwadratowej klatki i oświetlone były od góry jedną słabą żarówką, zwisającą z miejsca w suficie, gdzie zaplanowany ongiś był żyrandol. Na każdym podeście, usytuowane parami, znajdowały się bardzo wysokie drzwi.
Campion dobrze wiedział, dokąd iść, gdyż cała podniecona trójka wytłumaczyła mu to dokładnie w kuchni.
Stąpając ostrożnie znalazł się w pobliżu jedynego okna, znajdującego się na pierwszym podeście. Zatrzymał się, by wyjrzeć przez nie… Zarysy rozległego domu ukazały mu się w świetle słabej ulicznej lampy, świecącej z tyłu, i gdy wzrok jego spoczywał na występie, znajdującym się blisko niego i jakoś dziwnie ukształtowanym, występ ten drgnął.
Stał nieruchomo, a jego oczy coraz bardziej przyzwyczajały się do słabego oświetlenia. W chwilę później na prawie równym z nim poziomie ukazała się jakaś postać i to o wiele bliżej, niż się spodziewał, tak iż się domyślił, że tuż pod oknem musi się znajdować coś w rodzaju platformy, może, dach wykuszu.
Na dachu tym była kobieta. Spostrzegł ją wyraźnie, gdy przez chwilę znajdowała się w blasku lampy. Odniósł wrażenie jakiejś wyrafinowanej elegancji – dostrzegł biały kapelusz z dużą kokardą i owiniętą wokół szyi jaskrawą czerwoną szarfą w stylu regencji. Twarzy kobiety nie widział.
Wstrzymując oddech słyszał jej kroki i ciekaw był, co też, na Boga, ona robi. Jeśli zamierzała się włamywać, to szkoda tylko było jej cennego czasu. Campion' właśnie zrobił ostrożne pół kroku w przód, kiedy w. oknie zamajaczył mu jakiś kształt. Nie powtórzyło to się więcej, ale zza okna nadal dolatywały jakieś szmery. Wreszcie po długiej przerwie zaczęła się unosić zasuwa okienna.
Szybko skorzystał z jedynej kryjówki, jaką miał do dyspozycji, i przykucnął na drugim stopniu od góry, gdzie przyciskając kurczowo tacę przywarł do mocnej balustrady. Okno otworzyło się powoli i z miejsca, gdzie przykląkł, mógł dostrzec powoli rozszerzający się otwór.
Najpierw zobaczył parę nowiutkich pantofelków o bardzo wysokich obcasach. Mała szczupła ręka, niezbyt czysta, ustawiła je starannie na parapecie okiennym. Potem ukazał się biały kapelusz i sukienka w kwiaty, złożona starannie i związana szarfą. Wreszcie na szczycie tego stosu znalazła się zwinięta porządnie para pończoch.
Campion oczekiwał z wielkim zainteresowaniem dalszego rozwoju wypadków. Z doświadczenia wiedział, że powody, dla których ludzie wchodzą do swych domów przez okna, były równie różnorakie i liczne jak te, dla których się zakochują, ale po raz pierwszy spotkał się z faktem, że ktoś przedtem się rozbierał.
Wreszcie pojawiła się.właścicielka całej tej garderoby. Szczupłe nogi, teraz w grubych brązowych pończochach, ukazały się powoli na parapecie i bezszelestnie, co świadczyło o dużej wprawie, młoda dziewczyna wśliznęła się na podest. Była to dziwaczna postać ubrana w niemodny kapelusz, który ktoś całkiem bez polotu mógłby nazwać „praktycznym". Szara i bez kształtu, niestarannie włożona spódnica zwisała luźno na szczupłej talii, a okropny sweter koloru brunatnozielonego na poły tylko zakrywał szafranowego koloru bluzkę, którą znakomicie mogłaby nosić kobieta cztery razy większa i starsza niż dziewczyna. Czarne aksamitne włosy, dzięki którym natychmiast ją poznał, znowu związane były ciasno z tyłu. Nieporządne kosmyki spadały jej na twarz.
A więc ponowne spotkanie z panną Klitią White, tym razem przebierającą się na dachu. Trzymając mocno tacę, Campion wstał.
– Byłaś na hulance? – spytał uprzejmie.
.Spodziewał się, że ją trochę zaniepokoi, ale zupełnie nie był przygotowany na taki efekt. Najpierw zastygła bez ruchu, potem nagle drgnęła jak trafiona kulą. Jej reakcja przestraszyła go. Był pewien, że zaraz zemdleje.
– Słuchaj – powiedział szybko – opuść głowę. Zaraz poczujesz się lepiej. Wszystko w porządku, uspokój się.
Głośno wciągnęła powietrze i obrzuciła nerwowym spojrzeniem zamknięte drzwi. Jej lęk udzielił mu się na chwilę. Przytknęła palec do warg, a potem schwyciwszy ubranie zwinęła je gwałtownie w duży nieporządny węzełek.
– Bardzo mi przykro – powiedział cicho. – To pewno cos ważnego, prawda?
Wrzuciła pakunek za kotarę, oparła się o nią plecami i dopiero wtedy spojrzała mu prosto w twarz. Miała duże, ciemne oczy.
– To sprawa życia i śmierci – odparła krótko. – Co pan zamierza zrobić?
W tej chwili Campion zdał sobie sprawę z jej niezwykłego uroku. Charlie Luke napomknął już o tym. Cłarrie również zdradzał wyraźne zainteresowanie. To młode, niedoświadczone stworzenie emanowało jakimś magnetycznym fluidem. To dziwne, bo nie była piękna, w każdym razie nie w tym odrażającym ubraniu, ale była pełna życia i urzekała kobiecością i inteligencją.
– Wiesz, ta cała sprawa nic mnie nie obchodzi – powiedział. – Załóżmy, że nic nie widziałem, po prostu spotkałem cię na schodach.
Nie potrafiła ukryć ulgi ł to uświadomiło mu, jak bardzo jest młoda.
– Niosę tacę pannie Evadne – powiedział. – Ona mieszka na tym piętrze, prawda?
– Tak. Wujek Lawrence mieszka w gabinecie na dole, blisko drzwi wejściowych. Dlatego… – urwała – dlatego nie chciałam go niepokoić – dokończyła wyzywająco. – Pan jest chyba bratankiem panny Roper? Mówiła mi, że pan ma przyjechać.
Miała ładny, bardzo czysty głos, z odcieniem pedanterii w wymowie, co nie było pozbawione wdzięku, ale w tej właśnie chwili świadczyło o zmieszaniu, które pochlebiało mu i pociągało go.
W tym momencie biały kapelusz, który był umieszczony na szczycie kompromitującego węzełka, stracił najwidoczniej równowagę, gdyż wytoczył się zza kotary i spoczął u jej stóp. Schwyciła go gwałtownie, dostrzegając przy tym uśmiech Campiona, i zaczerwieniła się po uszy.
– Śliczny kapelusz – pochwalił.
– Tak pan myśli? – Nikt jeszcze nie obrzucił go tak wyniosłym spojrzeniem. W głosie jej brzmiało rozmarzenie i jak gdyby strach oraz nuta powątpiewania, kiedy powiedziała: – Nieraz w to wątpiłam. W siebie, znaczy. Ludzie gapili się na mnie. Nie można nie zauważyć go.