Изменить стиль страницы

Przerwała na chwilę pracę i popatrzyła na mnie.

– Czy coś ci się stało w ramię? Jakoś śmiesznie je trzymasz.

– Postrzelili mnie, ale…Mama zemdlała. Trzask, upadła na podłogę, trzymając w ręce drewnianą łyżkę.

Cholera.

Zamoczyłam ścierkę i przyłożyłam jej do czoła. Trzymałam, dopóki się nie ocknęła.

– Co się stało?

– Zemdlałaś.

– Nigdy nie mdleję. Chyba ci się wydawało. – Usiadła i przetarła twarz mokrą ścierką. – Tak, teraz sobie przypominam.

Pomogłam jej usiąść na krześle i nastawiłam wodę na herbatę.

– Czy to coś poważnego? – zapytała.

– To tylko draśnięcie. A ten koleś jest już w więzieniu, więc wszystko w porządku. – Z wyjątkiem tego, że czułam lekkie mdłości, serce mi waliło jak szalone i nie chciałam wracać do domu. Tak, poza tym wszystko było w porządku.

Postawiłam na stole paterę z ciasteczkami i podałam mamie herbatę. Siadłam naprzeciwko niej i wzięłam sobie ciasteczko. Czekoladowe. Bardzo zdrowe, bo mama dodawała do nich orzechy, a w orzechach jest dużo protein, prawda?

Drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły z hukiem, i babcia wpadła jak burza do kuchni.

– Zrobiłam to! Zdałam egzamin na prawo jazdy! Mama przeżegnała się i znowu przyłożyła sobie do czoła mokrą ścierkę.

– Dlaczego masz takie spuchnięte ramię pod koszulą? – zapytała mnie babcia.

– To bandaż. Postrzelili mnie dzisiaj. Babcia zrobiła wielkie oczy.

– Świetnie! – Przysunęła sobie krzesło i usiadła z nami przy stole. – Jak to się stało? Kto do ciebie strzelał?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Dzwoniła Marge Dembowski, która zameldowała, że jej córka Debbie, która pracuje w szpitalu jako pielęgniarka, dzwoniła, żeby powiedzieć, że mnie postrzelili. Potem dzwoniła Julia Kruselli, żeby zawiadomić, że jej syn, Richard, który jest gliną, właśnie przekazał jej cynk o Homerze Ramosie.

Przeniosłam się z kuchni do pokoju gościnnego i zasnęłam przed telewizorem. Kiedy się obudziłam, siedział przy mnie Morelli, a w całym domu cuchnęło faszerowaną kapustą, która dochodziła w piecyku, i bolało mnie ramię.

Morelli miał dla mnie nową kurtkę, bez dziury po kuli.

– Najwyższy czas iść do domu – powiedział, delikatnie wsuwając moją rękę w rękaw kurtki.

– Jestem w domu.

– Mam na myśli mój dom.

Dom Morellego. Jak miło. Byłby tam Rex i Bob. I co więcej, sam Morelli.

Mama postawiła na stolicu przed nami dużą torbę.

– Kilka gołąbków, bochenek świeżego chleba i trochę ciastek.

Morelli wziął torbę.

– Uwielbiam faszerowaną kapustę – oświadczył. Mama wyglądała na uszczęśliwioną.

– Naprawdę lubisz gołąbki? – zapytałam go, kiedy siedzieliśmy w samochodzie.

– Lubię wszystko, czego nie muszę sam gotować.

– Jak poszło z Homerem Ramosem?

– Lepiej niż w naszych najśmielszych przypuszczeniach. Ten człowiek to gnida. Sypnął wszystkich. Alexan-der Ramos powinien był go zabić zaraz po urodzeniu. Na bis złapaliśmy też Habiba i Mitchella i powiedzieliśmy im, że są oskarżeni o porwanie, a oni wydali nam Stolle'a.

– Miałeś ciężkie popołudnie.

– To był udany dzień. Z wyjątkiem tego, że cię postrzelili.

– Kto zabił Macaroniego?

– Homer. Stolle wysłał Macaroniego, żeby przywiózł porsche. Pewnie wykalkulował sobie, że to będzie spłata części długu. Homer złapał go w samochodzie i zastrzelił. Potem wpadł w panikę i uciekł z domu.- I zapomniał włączyć alarm? Morelli uśmiechnął się.

– Tak. Homer popadł w nałóg wypróbowywania jakości towarów, które dostarczał Stolle'owi, i nie działał zgodnie z planem. Był naćpany, wyszedł kupić coś do jedzenia i zapomniał włączyć alarm. Dzięki temu Komandos mógł się włamać. Macaroni też się włamał. Ty również weszłaś do środka. Zdaje się, że Hannibal nie zdawał sobie sprawy z rozmiarów problemu. Myślał, że Homer grzecznie siedzi sobie w domu.

– Ale Homer był wrakiem człowieka.

– Tak. Homer był naprawdę wrakiem. Po zastrzeleniu Macaroniego odbiło mu do reszty. Był na haju i pewnie pomyślał, że sam się lepiej ukryje, niż zadekował go Hannibal, więc wrócił do domu po swoje oszczędności. Tylko że ich tam nie było.

– A w tym czasie ludzie Hannibala przetrząsali cały stan w poszukiwaniu Homera.

– Świadomość, że tak się szarpali, żeby znaleźć tego małego skurczybyka, jest bardzo przyjemna – powiedział Morelli.

– A co z torbą? – zapytałam. – Czy ktoś wie, co się stało z milionem dolarów? – Chodziło mi o to, czy wie o tym ktoś jeszcze oprócz mnie.

– To jedna z wielkich zagadek bytu – rzekł Morelli. -Przeważa opinia, że Homer, będąc na haju, gdzieś je schował, a potem zapomniał gdzie.

– To brzmi logicznie – oświadczyłam. – Założę się, że tak właśnie było. – Co, do cholery, dlaczego mam nie pozwolić na to, żeby Dougie i Księżyc nacieszyli się forsą? Jeśli zostałaby skonfiskowana, dostałaby się do kasy rządu federalnego i Bóg raczy wiedzieć, co by się z nią stało.

Morelli zatrzymał się przed swoim domkiem szeregowym przy Slater Street i pomógł mi wysiąść. Otworzył drzwi wejściowe, z których wyskoczył Bob i wyszczerzył do mnie zęby.

– Jest szczęśliwy, że mnie widzi – powiedziałam Mo-rellemu. Oczywiście fakt, że w ręce trzymałam torbę pełną gołąbków, też był nie bez znaczenia. Ale to niczego nie zmieniało. Bob przywitał mnie entuzjastycznie.

Morelli postawił akwarium Reksa na ladzie w kuchni. Zapukałam w szybę i coś się poruszyło pod trocinami. Rex wystawił łebek, zaczął ruszać wąsami i zamrugał do mnie swoimi czarnymi oczkami.

– Cześć, Rex! – przywitałam go. – Jak leci?

Przestał poruszać wąsami na ułamek sekundy, a potem wrócił pod trociny. Osobie niezorientowanej mogłoby się wydawać, że to niezbyt wiele, ale jak na chomika, to także było wspaniałe powitanie.

Morelli otworzył kilka piw i postawił dwa talerze na swoim małym stoliku w kuchni. Podzieliliśmy się gołąbkami z Bobem i zaczęliśmy wcinać. W połowie drugiego gołąbka zauważyłam, że Morelli nie je.

– Nie jesteś głodny? – zapytałam. Uśmiechnął się nieśmiało.

– Brakowało mi ciebie.

– Ja też za tobą tęskniłam.

– Jak twoja ręka?

– W porządku.

Wziął moją dłoń i pocałował palec.

– Mam nadzieję, że ta rozmowa to początek gry wstępnej, ponieważ naprawdę nie panuję nad sobą.

Dla mnie bomba. W tym momencie nie widziałam sensu w tym, żeby w ogóle nad sobą panować.

Wyjął mi z ręki widelec.

– Masz wielką ochotę na te gołąbki?

– Nawet nie lubię gołąbków. Porwał mnie z krzesła i zaczął całować. Ktoś zadzwonił do drzwi i oboje odskoczyliśmy od siebie.

– Niech to szlag! – zaklął Morelli. – A teraz znów co? Zawsze coś! Koniec z babciami, mordercami i pagerami. Dłużej tego nie zniosę.

Piekląc się, wyszedł i z hukiem otworzył drzwi.

W drzwiach stała jego babcia Bella. Była to kobieta niskiego wzrostu, cała w przedpotopowej czerni. Włosymiała ściągnięte w koczek na karku, żadnego makijażu, a jej wąskie usta były zaciśnięte. Obok stała matka Joe-go, która była wyższa niż Bella, ale nie mniej przerażająca.

– No i co? – zapytała babka Bella. Joe spojrzał na nią.

– Z czym?

– Nie zaprosisz nas do środka?

– Nie.

Bella zesztywniała.

– Gdybyś nie był moim ulubionym wnukiem, to nauczyłabym cię rozumu.

Matka Joego wysunęła się do przodu.

– Nie przyszłyśmy na długo. Jedziemy na pępkówkę do Marjorie Soleri. Wstąpiłyśmy tylko, żeby zostawić ci trochę jedzenia. Wiem, że sobie nie gotujesz.

Stanęłam obok Joego i wzięłam od jego matki garnek.

– Miło znowu panią widzieć, pani Morelli. I panią też, babciu Bello. Z tego garnka płynie zniewalający zapach.

– Co tu się dzieje? – zapytała Bella. – Znowu żyjecie w grzechu?

– Próbujemy – odparł Morelli. – Ale jakoś nie mamy szczęścia.

Bella podskoczyła i trzepnęła go po głowie.

– Wstyd mi za ciebie.

– Może zaniosę to do kuchni – powiedziałam, wycofując się. – Muszę już uciekać. Ja też nie przyszłam na długo. Wpadłam tylko, żeby się przywitać. – Nie miałam najmniejszej ochoty na to, żeby babcia Bella wzięła mnie na muszkę.