Изменить стиль страницы

Homer Ramos wybuchnął śmiechem.

Rzuciłam w niego glockiem, uderzając go w czoło, a on, zanim zdążyłam uciec, strzelił do mnie. Kula drasnęła mnie w ramię i utkwiła w ścianie za moimi plecami. Krzyknęłam i cofnęłam się, trzymając się za zranione miejsce.

– To było ostrzeżenie – powiedział. – Jeśli będziesz uciekać, strzelę ci w plecy.

– Po co tutaj przyszedłeś? Czego chcesz?

– To jasne. Chcę pieniędzy.

– Nie mam tych pieniędzy.

– Nie, niemożliwe, słodziutka. Pieniądze były w aucie, a stara poczciwa Cynthia, zanim umarła, powiedziała mi, że zastała cię w domu Hannibala. Jesteś jedyną kandydatką. Przeszukałem dom Cynthii. Torturowałem ją dopóty, dopóki nie byłem pewien, że wyśpiewała wszystko. Najpierw usiłowała mi sprzedać zmyśloną historyjkę o wyrzuceniu torby, ale nawet Cynthia nie byłaby aż tak głupia. Przeszukałem twoje mieszkanie i mieszkanie twojej tłustej przyjaciółki. I nie znalazłem żadnych pieniędzy.

Błysk w mózgu. To nie Habib i Mitchell przewrócili do góry nogami moje mieszkanie. Zrobił to Homer Ramos, który szukał swoich pieniędzy.

– A teraz powiesz mi, gdzie one są – oznajmił. -Masz mi natychmiast powiedzieć, gdzie schowałaś moje pieniądze.

Ramię mnie paliło, a na rozerwanym rękawie kurtki powiększała się plama krwi. Przed oczami tańczyły mi czarne punkciki.

– Muszę usiąść.

Popchnął mnie w kierunku kanapy.

– Tam.

Postrzał, bez względu na wielkość rany, nie sprzyja trzeźwemu myśleniu. Gdzieś tam, w gąszczu szarych komórek między uszami, wiedziałam, że muszę wymyślić plan, ale niech mnie, jeśli byłam w stanie to zrobić. Moje myśli gnały w bezładnej ucieczce pustymi ścieżkami. W oczach zbierały mi się łzy i pociągałam nosem.

– Gdzie są moje pieniądze? – powtórzył Ramos, kiedy usiadłam.- Dałam je Komandosowi. – Nawet ja byłam zaskoczona, kiedy usłyszałam taką odpowiedź. Oczywiście żadne z nas w to nie uwierzyło.

– Kłamiesz. Pytam jeszcze raz. Jeśli uznani, że znowu kłamiesz, przestrzelę ci kolano.

Stał tyłem do małego przedpokoju, który prowadził do drzwi wejściowych. Spojrzałam ponad ramieniem Homera i zobaczyłam Komandosa.

– Dobra, wygrałeś – powiedziałam głośniej, niż to było konieczne, z nutą histerii w głosie. – Było tak. Nie miałam pojęcia, że w aucie są pieniądze. Widziałam tylko tego trupa. Nie wiem, może zwariowałam, a może naogląda-łam się za dużo filmów o mafii, ale pomyślałam sobie: a jeżeli w bagażniku jest jeszcze jeden trup? To znaczy, nie chciałam przeoczyć żadnych zwłok, rozumiesz? Więc otworzyłam bagażnik i zobaczyłam sportową torbę. Zawsze byłam wścibska, więc oczywiście musiałam zajrzeć do środka…

– Nie dałbym złamanego grosza za twoją historyjkę -oświadczył Homer. – Chcę wiedzieć, co zrobiłaś z tymi cholernymi pieniędzmi. Za dwanaście godzin odpływa mój statek. Myślisz, że do tej pory zdołasz przejść do sedna?

I wtedy Komandos podciął mu nogi i przystawił paralizator do karku. Homer wydał z siebie krótki jęk i runął na podłogę. Komandos schylił się i zabrał mu broń. Przeszukał go, żeby sprawdzić, czy facet nie ma jeszcze jakiejś broni, a kiedy nic nie znalazł, zakuł go w kajdanki z rękami na plecach.

Kopniakiem odsunął go na bok i stanął nade mną.

– Zdaje się, że zabroniłem ci zadawać się z członkami rodziny Ramosów. Ale ty nigdy nie słuchasz. Typowe poczucie humoru Komandosa. Uśmiechnęłam się niewyraźnie.

– Chyba zwymiotuję.

Położył mi rękę na karku i wepchnął moją głowę między kolana.

– Odpychaj moją rękę – polecił.

Przestało mi dzwonić w uszach, a żołądek jakby się uspokoił. Komandos postawił mnie na nogi i zdjął mi kurtkę.

Wysiąkałam nos w podkoszulek.

– Jak długo ty jesteś?

– Wszedłem, jak do ciebie strzelił.

Oboje popatrzyliśmy na ranę na moim ramieniu.

– Draśnięcie – ocenił Komandos. – Nie możesz liczyć na duże współczucie. – Zaprowadził mnie do kuchni i przyłożył do rany papierowy ręcznik. – Spróbuj trochę to oczyścić, a ja poszukam plastra.

– Plastra! Zostałam postrzelona!

Wrócił z moją apteczką w ręce, przykleił mi plastry, żeby zatamować krew, przyłożył do rany gazik i owinął ramię bandażem. Cofnął się i uśmiechnął się do mnie.

– Jesteś jakaś blada.

– Myślałam, że już po mnie. Na pewno by mnie zabił.

– Ale tego nie zrobił – uprzytomnił mi Komandos.

– Czy kiedykolwiek myślałeś, że za chwilę umrzesz?

– Wiele razy.

– I co?

– I żyję. – Zadzwonił z mojego telefonu do Morelle-go. – Jestem w mieszkaniu Stephanie. Homer Ramos czeka tu na ciebie w kajdankach. Pojedziemy radiowozem. Stephanie dostała w ramię. To tylko draśnięcie, ale ktoś to powinien obejrzeć.

Objął mnie i przytulił do siebie. Oparłam głowę na jego piersi, a on gładził mnie po włosach i całował nad uchem.

– Dobrze się czujesz? – zapytał. W ogóle się nie czułam. Czułam się tak źle, jak tylko można. W głowie miałam mętlik.

– Jasne – przytaknęłam. – Nic mi nie jest. Czułam, że się uśmiechnął.

– Kłamczucha.

Morelli dopadł mnie w szpitalu. – Wszystko w porządku?- Komandos zadał mi to samo pytanie piętnaście minut temu i prawdziwa odpowiedź brzmiała: „nie". Ale już jest lepiej.

– Jak ramię?

– Chyba nie najgorzej. Czekam na lekarza. Morelli wziął mnie za rękę i przycisnął usta do mojej dłoni.

– Kiedy tu jechałem, serce przestało mi bić ze dwa razy. Pocałunek wzbudził niepokój w moim żołądku.

– Czuję się dobrze. Słowo.

– Musiałem sam się o tym przekonać.

– Ty mnie kochasz – powiedziałam. Uśmiechnął się nieśmiało i skinął głową.

– Kocham cię.

Komandos też mnie kochał, ale inaczej. Komandos był na innym etapie.

Drzwi do poczekalni otworzyły się z hukiem i do środka wpakowały się Lula z Connie.

– Dowiedziałyśmy się, że cię postrzelili – zagaiła Lula. – Co się stało?

– O Boże! – jęknęła Connie. – Spójrz na jej rękę! Jak to się stało? Morelli wstał.

– Muszę być przy tym, jak przywiozą Ramosa. Myślę, że teraz, kiedy przybyły takie posiłki, jestem tutaj zbędny. Zadzwoń do mnie zaraz po wyjściu od lekarza.

Zdecydowałam, że prosto ze szpitala pojadę do moich rodziców. Morelli był zajęty przesłuchiwaniem Homera Ramosa, a ja nie miałam ochoty siedzieć sama. Poprosiłam Lulę, żebyśmy najpierw pojechały do Dougiego, ponieważ chciałam wziąć od niego koszulę flanelową, żeby ją włożyć na zakrwawiony podkoszulek.

Dougie i Księżyc siedzieli w pokoju gościnnym wga-pieni w nowy telewizor z wielkim ekranem.

– Cześć, facetka – powitał mnie Księżyc. – Właśnie testujemy nowy telewizor. Szałowy, co?

– Myślałam, że zajmujesz się kradzieżą samochodów?

– Zdumiewające – rzekł Księżyc. – Dopiero co kupiony telewizor. Nawet go nie ukradliśmy, facetka. Mówię ci, niezbadane są wyroki boskie. Najpierw myślisz, że twoja przyszłość nieciekawie się zapowiada, a zaraz potem dostajesz spadek.

– Gratulacje. Kto zmarł?

– To prawdziwy cud – upierał się przy swoim Księżyc. – Nasz spadek nie jest splugawiony żadną tragedią. Telewizor został nam podarowany, facetka. To prezent. Wyobrażasz sobie? – W niedzielę mieliśmy z Dougiem niezłą okazję, żeby sprzedać samochód, więc pojechaliśmy do myjni, żeby go odpicować dla tego kupca. Jesteśmy w tej myjni, aż tu nagle wpada blondyna w srebrnym porsche. Wypucowała go tak, że wyglądał prawie jak nowy. A my się przyglądaliśmy. Potem wyciągnęła z bagażnika tę torbę i wyrzuciła ją na śmietnik. To była prawdziwa markowa torba, więc zapytaliśmy, czy możemy ją sobie zabrać. A ona odpowiedziała, że to wstrętna sportowa torba i możemy, u diabła, zrobić z nią, co nam się żywnie podoba. No to zabraliśmy torbę do domu i przypomnieliśmy sobie o niej dopiero dzisiaj rano.

– A kiedy ją otworzyliście i zajrzeliście do środka, okazało się, że jest tam milion dolarów – dokończyłam.

– Kurza twarz! Skąd wiesz?

– Domyśliłam się.

Kiedy przyjechałam do domu, mama była w kuchni. Przyrządzała toltott kaposzta, czyli gołąbki. Nie przepadam za tym daniem. Ale w końcu najbardziej przepadam za deserem z ananasa z bitą śmietaną. Trudno te dwie rzeczy porównać.