Изменить стиль страницы

Powlokłam się do łazienki, rozebrałam się i umyłam włosy kilka razy. Przebrałam się w czyste rzeczy, wysuszyłam włosy i związałam je w kucyk. Zadzwoniłam do Mo-rellego, żeby sprawdzić, jak się miewa Bob, i dowiedziałam się, że Bob ma się dobrze i jest pod opieką sąsiada. Potem zeszłam do piwnicy i poprosiłam Dillana, żeby odpiłował mi łańcuch od kajdanek, bo inaczej druga bransoletka dyndałaby na wietrze.A potem nie miałam co robić. Nie musiałam łapać żadnych NSS. Ani wyprowadzać psa na spacer. Ani kogo obserwować, ani gdzie się włamywać. Mogłabym pójść do ślusarza, żeby otworzył mi kajdanki, ale miałam nadzieję, że dostanę kluczyk od Komandosa. Dzisiaj wieczór zamierzałam oddać go w ręce Joyce. Lepiej złapać Komandosa niż znowu perswadować Carol, żeby zeszła z balustrady. Ratowanie Carol od śmierci w wirach rzeki powoli stawało się nudne. A schwytanie Komandosa było proste. Należało tylko umówić się z nim na spotkanie. Powiedzieć mu, że chcę, by otworzył kajdanki, i od razu przyjdzie. Wtedy go znokautuję pałką i oddam Joyce. Oczywiście później będę musiała wymyślić jakiś chytry podstęp, żeby go uratować. Nie zamierzałam pozwolić, żeby zaciągnęli Komandosa do wiezienia.

Ponieważ wyglądało na to, że do wieczora mam wolne, postanowiłam wyczyścić szklaną klatkę chomika. A potem zrobić porządek w lodówce. Choroba, a może się przemogę i wyszoruję łazienkę… Nie, to już by było za wiele. Wyciągnęłam Reksa z jego lokum i włożyłam go do dużego garnka na spaghetti, który stał w kuchni. Siedział tam, oślepiony światłem i nieszczęśliwy, że przerwano mu sen.

– Przepraszam, mały kolego – powiedziałam. – Muszę posprzątać twoją chatkę.

Dziesięć minut później Rex był z powrotem u siebie, wściekły, bo wszystkie jego zachomikowane skarby znalazły się w czarnej plastikowej torbie na śmieci. Dałam mu obrany orzech włoski i rodzynek. Zabrał przysmaki do swego wysprzątanego mieszkanka i tyle go widziałam.

Podeszłam do okna w pokoju gościnnym i spojrzałam w dół, na mokry parking. Ani śladu Habiba i Mitchella. Tylko samochody lokatorów. Dobra nasza. Mogłam bezpiecznie wyrzucić śmieci. Włożyłam kurtkę, wzięłam torbę ze starymi trocinami chomika i pognałam wzdłuż korytarza.

Pani Bestler nadal stała w windzie.

– No, teraz wyglądasz znacznie lepiej, kochanie – pochwaliła. – Nie ma to jak godzina relaksu w salonie piękności.

Kiedy drzwi windy otworzyły się na poziomie holu, wyskoczyłam.

– Proszę wsiadać – głośno zachęcała pani Bestler. -Odzież męska, trzecie piętro.

Drzwi zamknęły się.

Przeszłam przez hol w stronę tylnego wyjścia i zatrzymałam się na chwilę, żeby naciągnąć kaptur. Padało bez przerwy. Woda zalała błyszczący dach i kapała na nawo-skowane samochody staruszków. Wyszłam na zewnątrz, pochyliłam głowę i pobiegłam przez parking do śmietnika. Wrzuciłam torbę do skrzyni, odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Habibem i Mitchellem. Byli przemoczeni do suchej nitki i nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.

– Skąd się tu wzięliście? – zapytałam. – Nie widzę waszego samochodu.

– Zaparkowaliśmy na sąsiedniej ulicy – wyjaśnił Mit-chell, pokazując mi rewolwer. – Tam, dokąd zaraz pójdziesz. Ruszaj.

– Nie sądzę – powiedziałam. – Jeżeli do mnie strzelicie, Komandos nie będzie miał motywacji, żeby ubić interes ze Stolle'em.

– Błąd – rzekł Mitchell. – Komandos nie będzie miał motywacji, jeśli cię zabijemy.

Słuszna uwaga.

Śmietnik stał na tyłach parkingu. Potykając się, szłam na miękkich nogach przez mokry trawnik, zbyt przerażona, żeby trzeźwo myśleć. Ciekawe, gdzie był Komandos teraz, kiedy go potrzebowałam? Dlaczego nie stał obok, nalegając, żebym pozwoliła się zamknąć w bezpiecznym miejscu? W tej chwili, kiedy już zrobiłam porządek w klatce chomika, byłabym mu za to bardzo zobowiązana.

Mitchell znowu jeździł vanem mamuśki. Chyba nie mieli szczęścia do tamtego lincolna. I zdaje się, że nie chciałam poruszać tego tematu.Habib siedział za mną na tylnym siedzeniu. Miał na sobie płaszcz od deszczu, kompletnie przemoczony. Musieli zaczaić się w krzakach koło mojego domu. Był bez czapki i woda kapała mu z włosów na kark, czoło i policzki. Przetarł twarz ręką. Wyglądało na to, że nie zwracają uwagi, iż moczą siedzenia.

– Dobra – powiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał normalnie. – I co teraz?

– Teraz nie musisz nic wiedzieć – odparł Habib. -Teraz masz siedzieć cicho.

Siedzenie cicho nie było najlepszym wyjściem, ponieważ pozostawiało za dużo czasu na myślenie, a moje myśli raczej nie należały do przyjemnych. Z tej przejażdżki nic dobrego nie wyniknie. Próbowałam trochę ostudzić emocje. Strach i użalanie się nad sobą na nic się nie zdadzą. Nie chciałam również puszczać wodzy swojej bujnej fantazji. To mogło być po prostu kolejne spotkanie z Arturem. Nie należy przedwcześnie wpadać w panikę. Skoncentrowałam się na oddychaniu. Powoli i regularnie dostarczać płucom tlen. Wdychanie tlenu. Zaśpiewałam sobie w myślach. La-la-laaa. Widziałam w telewizji, jak jedna kobieta zrobiła coś takiego, i wyglądało na to, że wyszła cało z opresji.

Mitchell jechał na zachód w kierunku Hamilton i rzeki. Przeciął Broad i zaczął kluczyć po przemysłowej dzielnicy miasta. Parking, na który wjechaliśmy, znajdował się obok trzypiętrowego budynku z cegły, w którym kiedyś mieściła się fabryka narzędzi mechanicznych, a teraz nie było tam nic. Na przedniej ścianie budynku umieszczono wywieszkę: „Na sprzedaż", ale wyglądała tak, jakby miała sto lat.

Mitchell zaparkował vana i wysiadł. Potem wypuścił mnie i wziął na muszkę. Habib ruszył za nami. Mitchell otworzył boczne drzwi budynku i wszyscy troje weszliśmy do środka. Wewnątrz było zimno i wilgotno. Słabe światło padało z otwartych drzwi na małe pomieszczenia biurowe, gdzie słońce prześwitywało przez oblepione brudem okna fasady. Przecięliśmy nieduży hol i znaleźliśmy się w części recepcyjnej. Szliśmy po zniszczonej posadzce, a wokół nie było nic z wyjątkiem dwóch metalowych składanych krzeseł i małego, pokiereszowanego drewnianego biurka. Na biurku leżało kartonowe pudełko.

– Siadaj – powiedział do mnie Mitchell. – Weź krzesło.

Zdjął płaszcz i rzucił go na biurko. Habib zrobił to samo. Koszule mieli nie mniej przemoczone niż płaszcze.

– Dobra, plan jest taki – oświadczył Mitchell. – Ogłuszymy cię pałką, a kiedy będziesz nieprzytomna, obetniemy ci palec tymi nożycami. – Wyjął parę nożyc do metalu. – Tym sposobem będziemy mieli co wysłać Komandosowi. Potem będziemy cię pilnować i zobaczymy, co się stanie. Jeśli zechce pohandlować, to ubijemy interes. Jeśli nie, to chyba cię zabijemy.

W uszach miałam jeden wielki szum i uderzyłam się w głowę, żeby mi przeszło.

– Poczekajcie chwilę – powiedziałam. – Mam kilka pytań.

Mitchell westchnął.

– Kobiety zawsze mają jakieś pytania.

– Może powinniśmy obciąć jej język – zaproponował Habib. – To czasami wychodzi. W mojej wiosce często nam się udaje.

Miałam wrażenie, że kłamał, podając się za Pakistań-czyka. To wszystko brzmiało tak, jakby jego wioska była w piekle.

– Pan Stolle nie wspominał nic o języku – wyjaśnił Mitchell. – Być może chce go oszczędzić na później.

– Gdzie macie zamiar mnie trzymać? – zapytałam go.

– Tutaj. Zamkniemy cię w łazience.

– A co z krwawieniem?

– A co ma być?

– Mogę wykrwawić się na śmierć. I jak wtedy będziecie mną handlować z Komandosem?

Popatrzyli na siebie. Tego nie wzięli pod uwagę.

– To dla mnie nowość – powiedział Mitchell. – Zwykle od razu robię z ludzi miazgę albo pakuję im kulkę w łeb.- Powinniście mieć czyste bandaże i jakiś środek dezynfekujący.

– Myślę, że to rozsądne – przyznał Mitchell. Popatrzył na zegarek. – Nie mamy zbyt wiele czasu. Muszę odprowadzić samochód żonie, żeby mogła odebrać dzieciaki ze szkoły. Nie chcę, żeby musiały czekać na deszczu.

– Przy Broad jest apteka – powiedział Habib. – Moglibyśmy tam kupić te rzeczy.