Изменить стиль страницы

– Nie mogę tego zrobić. Muszę dzisiaj przekazać Komandosa Joyce.

– Co takiego?

– Dzisiaj wieczór oddam Komandosa w ręce Joyce. -Zadzwoniłam do biura Joego z telefonu samochodowego. – Muszę cię prosić o ogromną przysługę – powiedziałam Morellemu. – Boję się, że ktoś może włamać się do mojego mieszkania, a ja nie mogę teraz tam pojechać. Chciałabym, żebyś zabrał do siebie Reksa.

– Znowu? Zapadła ciężka cisza.

– Czy to pilne?

– Niecierpiące zwłoki.

– Nienawidzę tego – rzekł Morelli.

– Jak już tam będziesz, sprawdź przy okazji, czy moja broń jest jeszcze w misce na herbatniki. I może znajdziesz moją torebkę.

– Co się stało?

– Arturo Stolle myśli, że dorwie Komandosa, biorąc mnie jako zakładniczkę.

– Dobrze się czujesz?

– Cudownie. Tyle że wyszłam z mieszkania w pośpiechu.

– Pewnie nie chcesz, żebym cię skądś odebrał?

– Nie. Chodzi tylko o Reksa. Jestem z Lula.

– To napełnia mnie ufnością.

– Spróbuję skontaktować się z tobą później.

– Postaraj się koniecznie.

Lula zatrzymała się przed domem Dougiego. Dwa frontowe okna były zabite deskami. Okna na pierwszym piętrze były zasłonięte żaluzjami, ale prześwitywało przez nie światło. Lula wręczyła mi swojego glocka.

– Weź to. Magazynek jest pełny. I dzwoń, jakbyś czegoś potrzebowała.

– Nic mi nie będzie – zapewniłam.

– Jasne. Wiem o tym. Poczekam tutaj, aż wejdziesz do środka i dasz mi znak, że mogę odjechać.

Przebiegłam niewielką odległość, która dzieliła mnie od drzwi wejściowych. Sama nie wiem dlaczego. Przecież już bardziej zmoknąć nie mogłam. Zapukałam do drzwi, ale nikt nie otwierał. Pomyślałam sobie, że Dougie ukrył się w obawie, że jakiś gwiezdny wojownik wróci, żeby z nim pogadać.

– Cześć, Dougie! – zawołałam. – To ja, Stephanie. Otwórz drzwi!

Poskutkowało. Zobaczyłam cień za oknem i Dougie wyjrzał. Potem drzwi wejściowe otworzyły się.

– Ktoś u ciebie jest? – zapytałam.

– Tylko Księżyc.

Wetknęłam glocka za pasek od dżinsów i pomachałam do Luli.

– Zamknij drzwi na zamek – powiedziałam Dougie-mu, wchodząc do pokoju.

Wyprzedził moje myśli. Nie tylko już zamknął drzwi, ale właśnie przysuwał do nich lodówkę.

– Myślisz, że to konieczne? – zapytałam.

– Pewnie trochę przesadzam – mruknął. – Właściwie dzisiaj jest spokojnie. Wszystko przez to, że jeszcze jestem przerażony całą tą rozróbą.

– Wygląda na to, że wybili ci okna.

– Tylko jedno. Drugie wybili strażacy, kiedy wyrzucali kanapę na chodnik.

Popatrzyłam na kanapę. Połowa była zwęglona. Księżyc usiadł na ocalałej części.

– Cześć, facetka. Przyszłaś w samą porę – oznajmił. Właśnie podgrzewaliśmy paszteciki krabowe. Zaraz będziemy oglądać Sen o Jeannie, powtórkę o Nicku i Nite. Ona tak przeraźliwie patrzy tymi gałami.

– Właśnie – powiedział Dougie. – Zostało jeszcze dużo pasztecików krabowych. Trzeba je zjeść, bo mają datę ważności do piątku.

Zdziwiło mnie, że żaden z nich nie skomentował tego, że jestem całkiem przemoczona, krwawię i weszłam z glockiem w ręce. Ale niewykluczone, że tak wyglądali ich typowi goście. – Może masz jakieś suche ubrania? -zapytałam Dougiego. – Pozbyłeś się już tych wszystkich dżinsów?

– W sypialni na piętrze leży cała sterta. Przeważnie małe rozmiary, więc może coś ci przypasuje. Koszule też tam są. Możesz brać, co chcesz.

W łazience znalazłam apteczkę, w której było kilka plastrów. Umyłam się i przymierzałam ubrania, dopóki nie znalazłam swojego rozmiaru.

Było wczesne popołudnie, a ja nie jadłam obiadu, więc pochłonęłam trochę pasztecików krabowych. Potem poszłam do kuchni i zadzwoniłam na komórkę do Morellego.

– Gdzie jesteś? – zapytał.

– Dlaczego pytasz?

– Chcę wiedzieć, dlatego.

Coś było nie tak. Boże, tylko nie Rex.

– Co się stało? Czy chodzi o Reksa? Czy z nim wszystko w porządku?

– Rex ma się dobrze. Jest w wozie policyjnym Co-stanzy. Jadą do mnie do domu. Jestem jeszcze u ciebie. Kiedy przyszedłem, drzwi były otwarte. Ktoś przetrząsnął całe mieszkanie. Nie sądzę, żeby były jakieś szkody, ale zrobili tu niezły bałagan. Wytrzepali całą zawartość twojej torebki na podłogę. Widzę tutaj twój portfel, straszak i sprej. Broń nadal jest w misce na ciasteczka.Wygląda na to, że kolesie byli szurnięci. Przekopali całe mieszkanie i nawet nie zauważyli klatki Reksa.

Położyłam rękę na sercu. Rex był cały. Reszta mnie nie obchodziła.

– Zaraz stąd wychodzę – powiedział. – Powiedz mi, gdzie jesteś.

– U Dougiego.

– Dougiego Krupera?

– Oglądamy właśnie Sen o Jeannie.

– Zaraz tam będę.

– Nie! Jestem tutaj całkowicie bezpieczna. Nikt nie wpadnie na pomysł, żeby mnie tu szukać. Poza tym pomagam Dougiemu w sprzątaniu. Wczoraj w nocy przeze mnie i Lulę rozpętała się tutaj bitwa, i czuję się za to odpowiedzialna i dlatego muszę pomóc w porządkach. – Kłamczucha, kłamczucha, aż się z uszu dymi.

– To brzmi rozsądnie, ale nie wierzę w ani jedno twoje słowo.

– Posłuchaj, ja się nie wtrącam do twojej pracy, więc ty nie możesz wtrącać się do mojej.

– Tak, ale ja wiem, co robię. Punkt dla niego.

– Do zobaczenia wieczorem.

– Cholera – zaklął Morelli. – Chyba muszę się napić.

– Sprawdź szafę w sypialni. Może babcia zostawiła jakąś butelkę.

Oglądałam Sen o Jeannie z Dougiem i Księżycem przez jakieś trzy godziny. Zjadłam jeszcze trochę pasztecików krabowych. A potem zadzwoniłam do Komandosa. Nie odbierał telefonu, więc spróbowałam na pager. Oddzwo-nił dziesięć minut później.

– Chcę się pozbyć tych kajdanek – zakomunikowałam mu.

– Możesz pójść do ślusarza.

– Mam kłopoty ze Stolle'em.

– I?…

– I muszę z tobą pogadać.

– I?…

– Będę na parkingu za biurem o dziewiątej wieczór. Przyjadę pożyczonym samochodem. Jeszcze nie wiem jakim.

Komandos rozłączył się. Pewnie znaczyło to, że przyjdzie.

No to powstał problem. Nie miałam nic oprócz glocka. A Komandos nie przestraszy się glocka. Wie, że nie strzeliłabym do niego.

– Potrzebuję paru rzeczy – zwróciłam się do Dougiego. – Kajdanki, straszak i sprej.

– Nie mam tutaj nic takiego – powiedział Dougie. -Ale mógłbym do kogoś zadzwonić. Znam takiego kolesia.

Pół godziny później usłyszeliśmy pukanie do drzwi i wszyscy odsunęliśmy lodówkę. Kiedy drzwi się otworzyły, zagryzłam wargę.

– Lenny Gruber – powiedziałam. – Nie widziałam cię, odkąd odzyskałeś moją mazdę.

– Byłem zajęty.

– Wiem. Tyle paskudnych spraw do załatwienia i tak mało czasu.

– Facet! – powiedział Księżyc. – Wchodź! Poczęstuj się pasztecikami z krabów.

Chodziłam z Gruberem do szkoły. To był jeden z tych gości, którzy puszczali bąki w klasie, a potem krzyczeli: „Hej, tu cuchnie! Kto puścił bąka?!". Brakowało mu jednego zęba, a spodnie miał zawsze nie-dopięte.

Gruber poczęstował się pasztecikiem i postawił na niskim stoliku aluminiową walizkę. Kiedy ją otworzył, zobaczyliśmy cały skład pałek, paralizatorów, sprejów, kajdanek, noży, ładunków wybuchowych i kastetów. Było też pudełko prezerwatyw i wibrator. Pewnie Gruber robi niezłe interesy jako sutener.

Wyciągnęłam kajdanki, paralizator i mały sprej.- De? – zapytałam. Gapił się na mój biust.

– Dla ciebie po cenach promocyjnych.

– Nie traktuj mnie ulgowo – powiedziałam. Podał mi rozsądną cenę.

– Stoi – oświadczyłam. – Ale będziesz musiał poczekać na pieniądze. Nie mam przy sobie ani grosza.

Wyszczerzył zęby i ukazała się czarna czeluść dziury.

– Moglibyśmy to jakoś załatwić.

– Niczego nie będziemy załatwiać. Jutro dam ci pieniądze.

– Jeśli do jutra nie dostanę pieniędzy, będę musiał podnieść cenę.

– Posłuchaj, Gruber. Miałam bardzo ciężki dzień. Nie naciskaj mnie. Jestem kobietą, która stoi na krawędzi. Nacisnęłam przycisk „włącz" w paralizatorze.

– Czy to w ogóle działa? Może powinnam to na kimś wypróbować.