Изменить стиль страницы

– Nie miałam, bo Dougie i Księżyc nie noszą takich fatałaszków.

– To kiepsko – skwitowała Lula.

W mieszkaniu były dwa pokoje. Sypialnia z przylegającą łazienką i drugi pokój, który służył jako pokój gościnny i jadalnia i miał jeszcze aneks kuchenny. Na granicy kącika kuchennego Lula postawiła stół i dwa krzesła. Usiadłam na jednym z nich i wzięłam od niej piwo.

– Chcesz kanapkę? – zapytała. – Mam mortadelę.

– Kanapka byłaby niezła. Dougie miał tylko paszteciki z krabów. – Wypiłam duży łyk piwa. – Na tym właśnie polega problem: co zrobimy z Joyce? Czuję się odpowiedzialna za Carol.- Nie możesz być odpowiedzialna za czyjąś mylną interpretację – orzekła Lula. – Przecież nie kazałaś jej przywiązywać Joyce do tego drzewa.

Prawda.

– Z drugiej strony – powiedziała – byłoby dobrze zrobić ją w konia jeszcze raz.

– Masz jakiś pomysł?

– Czy Joyce dobrze zna Komandosa?

– Widziała go kilka razy.

– Przypuśćmy, że wciśniemy jej kogoś podobnego do niego, a potem odbijemy tego sobowtóra. Co ty na to? Znam takiego kolesia, Morgana, który by się nadał. Identyczna ciemna karnacja. Podobna budowa ciała. Może nie jest taki postawny jak Komandos, ale niewiele mu brakuje. Zwłaszcza jeżeli byłoby całkiem ciemno i w ogóle by się nie odzywał. Ma ksywę Koń ze względu na okazałość intymnych części ciała.

– Chyba musiałabym wypić jeszcze parę piw, żeby uwierzyć, że to się może udać.

Lula spojrzała na puste butelki po piwie, które stały na ladzie kuchennej.

– Akurat w tym mam nad tobą przewagę. I wierzę, że ten plan się uda. – Wyjęła wyświechtany notes z adresami i zaczęła go wertować. – Znam go z mojej dawnej pracy.

– Klient?

– Sutener. Kawał drania, ale jest mi winien przysługę. I prawdopodobnie poradzi sobie z udawaniem Komandosa. Może nawet ma w szafie podobne ubrania.

Pięć minut później Morgan oddzwonił, a Lula i ja miałyśmy fałszywego Komandosa.

– Plan jest taki – powiedziała Lula. – Zgarniamy tego kolesia z rogu Stark i Belmont za pół godziny. Ma jeszcze coś do załatwienia dziś w nocy, więc musimy się pośpieszyć.

Zadzwoniłam do Joyce i powiedziałam, że dostarczę jej Komandosa i że spotkamy się na parkingu za biurem. Było to najciemniejsze miejsce, jakie znałam.

Dokończyłam kanapkę i dopiłam piwo, a potem załadowałyśmy się z Lula do cherokee. Kiedy przyjechałyśmy na róg Stark i Belmont, musiałam przetrzeć oczy, żeby upewnić się, że mężczyzna, którego zobaczyłam, naprawdę nie jest Komandosem.

Różnice stały się widoczne, kiedy Morgan podszedł bliżej. Karnację miał taką samą, ale bardziej pospolite rysy twarzy. Więcej zmarszczek wokół oczu i ust, za to mniej inteligentny wyraz twarzy.

– Lepiej, żeby Joyce zanadto mu się nie przyglądała -powiedziałam do Luli.

– Mówiłam, żebyś wypiła jeszcze jedno piwo – skwitowała Lula. – Wszystko jedno, przecież za biurem jest naprawdę ciemno, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, Joyce będzie ugotowana, zanim się w czymkolwiek zorientuje.

Zakułyśmy Morgana w kajdanki z przodu, co jest na ogół bezmyślnym posunięciem, ale Joyce nie była aż tak wytrawną łowczynią nagród, żeby to zauważyć. Potem dałyśmy mu kluczyk od kajdanek. Umowa była taka, że kiedy przyjedziemy na parking, facet weźmie ten kluczyk do ust. Nie będzie chciał rozmawiać z Joyce, udając, że jest wściekły. Postaramy się, żeby złapała gumę, a kiedy wysiądzie, aby zobaczyć, co się stało, Morgan otworzy sobie kajdanki i zniknie w ciemnościach nocy.

Przyjechałyśmy na miejsce wcześniej, żebym zdążyła wysadzić Lulę. Ustaliłyśmy, że Lula schowa się za małym śmietnikiem na tyłach biura, a kiedy Joyce będzie zajęta aresztowaniem Komandosa, ona wbije gwóźdź w oponę jej samochodu. Zaparkowałam tak, żeby Joyce musiała postawić samochód obok śmietnika. Lula wyskoczyła z auta i ukryła się, a ja prawie w tym samym momencie zobaczyłam światła na rogu.

Joyce wjechała swoim suvem, zaparkowała obok mojego wozu i wysiadła. Ja zrobiłam to samo. Morgan siedział osunięty na tylnym siedzeniu, ze zwieszoną głową.

Joyce zajrzała do środka.- Nie widzę go. Włącz światła.

– Nie ma mowy – powiedziałam. – Gdybyś była sprytna, to wyłączyłabyś też swoje. Mnóstwo ludzi go szuka.

– Dlaczego on tak siedzi bez ruchu?

– Jest naćpany. Joyce pokiwała głową.

– Zastanawiałam się, jak to załatwisz.

Narobiłam dużo ruchu i hałasu wokół wyciągania Morgana z tylnego siedzenia. Runął na mnie, osunął się na ziemię, a potem we dwie zaciągnęłyśmy go do samochodu Joyce i wpakowałyśmy do środka.

– Jeszcze jedno – powiedziałam, wręczając jej oświadczenie, które przygotowałam u Luli. – Musisz to podpisać.

– Co to jest?

– Dokument poświadczający fakt, że z własnej woli pojechałaś z Carol na cmentarz dla zwierząt i poprosiłaś ją, żeby przywiązała cię do drzewa.

– Zwariowałaś? Nie podpiszę tego.

– To ja zabiorę Komandosa z twojego samochodu. Joyce spojrzała na swój wóz i cenny ładunek.

– A niech to – powiedziała, wzięła długopis i podpisała się. – W końcu mam to, o co mi chodziło.

– Pojedziesz pierwsza – poleciłam jej, wyciągając z kieszeni glocka. – Upewnię się, że bezpiecznie stąd odjechałaś.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś – odezwała się. -Nie sądziłam, że jesteś taką małą chytrą szują. Kochanie, nie wiesz nawet połowy.

– Zrobiłam to dla Carol – wyjaśniłam.

Stałam z glockiem w ręce i obserwowałam, jak Joyce odjeżdża. Gdy tylko znalazła się na ulicy, Lula wskoczyła do auta i odjechałyśmy.

– Daję jej najwyżej czterysta metrów – powiedziała Lula. – Jestem mistrzynią we wbijaniu gwoździ.

Miałam Joyce na oku. Ulica była pusta, a ona wyprzedzała nas o długość jednego bloku. Tylne światła zamigotały i samochód zwolnił.

– Dobrze, dobrze – powiedziała Lula. Joyce przejechała koło następnego domu ze zmniejszoną prędkością.

– Pojechałaby nawet z tym kołem – zauważyła Lula. -Ale obawia się o swój wspaniały nowy wóz.

Światła stopu znowu się zaświeciły i samochód podjechał do krawężnika. Stałyśmy kilkaset metrów za Joyce z wyłączonymi światłami i auto wyglądało na zaparkowane. Joyce wysiadła i przeszła na tył samochodu, kiedy nagle przemknął obok nas van i z piskiem opon zahamował obok niej. Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn z bronią w ręku. Jeden wziął na muszkę Joyce, a drugi wyciągnął Morgana w momencie, kiedy ten wysiadał.

– Co, do cholery? – powiedziała Lula. – Co, u diabła?

To byli Habib i Mitchell. Myśleli, że dorwali Komandosa. Wrzucili Morgana do vana mamuśki i samochód odpalił z prędkością światła.

Kompletnie nas obie zatkało i nie wiedziałyśmy, co robić.

Joyce wrzeszczała i wymachiwała rękami. W końcu kopnęła dziurawą oponę, wsiadła do wozu i, jak przypuszczam, dokądś zadzwoniła.

– Szło całkiem nieźle – odezwała się w końcu Lula. Wycofałam na zgaszonych światłach, skręciłam w boczną ulicę i odjechałyśmy.

– Jak myślisz, gdzie mogli nas namierzyć?

– Pewnie u mnie w domu – powiedziała Lula. – Nie chcieli robić żadnych ruchów, bo byłyśmy we dwie. A potem mieli szczęście, bo Joyce złapała gumę.

– Nie będą tacy uszczęśliwieni, jak się zorientują, że złapali Morgana zwanego Koniem.

Kiedy wróciłam, Dougie i Księżyc grali w monopol.

– Myślałam, że pracujesz w tym sklepie – zwróciłam się do Księżyca. – Dlaczego ty nigdy nie pracujesz?

– Miałem pecha i mnie wylali, facetka. Mówię ci, tojest wspaniały kraj. W jakim innym kraju płaciliby facetowi za to, że nic nie robi?

Poszłam do kuchni i zadzwoniłam do Morellego.

– Jestem w domu Księżyca – poinformowałam go. -Znowu miałam pokręconą noc.

– Tak, w dodatku jeszcze się nie skończyła. Twoja matka dzwoniła do mnie cztery razy w ciągu ostatniej godziny. Lepiej zadzwoń do domu.

– Co się stało?

– Babcia wyszła na randkę i jeszcze nie wróciła, a twoja mama odchodzi od zmysłów.

rozdział 15