Изменить стиль страницы

– Elzo… – zaczął Pitt, lecz ktoś trzeci stanął przy tapczanie i rozległ się ponury głos kapitana:

– Milczcie, mister Siwir! Milczcie i słuchajcie, aż ona dopowie wszystko, bo w tym zawiera się jej i moje życie!…

Dziwna w tej chwili stała się rzecz. Oto tych troje ludzi pozostało w zupełnym spokoju. Nikt się nie przeraził, nie zmieszał i nie wybuchnął gniewem.

Widocznie w duszach ich od dawna z chaosu myśli i miotających się uczuć wyłoniło się postanowienie niezłomne, przypieczętowane krwią serca.

– Pójdę do wielkiego miasta, będę patrzyła, słuchała i uczyła się, aby być godną was, Pitt Hardful! – rzekła twardym głosem Elza. Może po latach poznacie moje serce i moje myśli i jeżeli życie nie rozłączy nas, zapytam was, Pitt Hardful, czy nie macie miłości dla mnie.

Pitt zapanował nad sobą i spokojnym głosem odpowiedział:

– Dziękuję wam za serce, Elzo! Za szczerość zapłacę szczerością. Nie jestem ani jasnym, ani sprawiedliwym, jak myślicie! Byłem błaznem życiowym, lalką bez serca i duszy, byłem nawet zbrodniarzem… Teraz nic nie posiadam w swym sercu oprócz żądzy zemsty. Tak -zemsty! Gdym opuszczał więzienie, wszyscy, nawet moi najbliżsi, odwrócili się ode mnie, jak od ohydnego płazu! Wtedy postanowiłem zmusić ich, aby uznali mnie nie za równego sobie, lecz za wyższego… I oto czynię wszystko po temu! Chcę wielką pracą, igraniem ze śmiercią, uczciwą myślą i. siłą wybić się na szczyt i spoglądać na dół, gdzie ludzie będą się płaszczyli przed aresztantem numer 13! To jest pierwszy szlak mego życia… Co później uczynię z sobą? Uspokoję się i utonę wśród gawiedzi miejskiej? W porywie pogardy dokonam nowej zbrodni? Zniechęcony i wstrętem objęty puszczę sobie kulę w skroń? Czy znajdę w sobie siły do dalszego życia? Nie wiem, nic nie wiem!…

– Słyszałaś, Elzo? – szepnął Nilsen. Wszyscy spuścili głowy i milczeli długo.

– Słyszałam! – odpowiedziała. – Będę czekała do chwili, aż ugną się przed wami wszyscy, co skrzywdzili was, Pitt Hardful, a gdy dowiem się, że żyjecie, zapytam was o swój los.

– Niech tak będzie! – z jękiem wyrwały się słowa z szerokiej piersi Norwega. – Niech będzie! Lecz gdy Pitt Hardful nie znajdzie nic w swym sercu dla ciebie, Elzo, ja cię o swój los zapytam wtedy po raz ostatni, Elzo!…

– Dobrze, Olafie Nilsen! – rzekł kobieta.

Na tym rozmowa się skończyła. Myśleli każde o swoim.

– Przyjaciele – rzekł słabym głosem Pitt – czy nie uważacie, że ludzie są najnieszczęśliwszymi istotami na ziemi? Lada przyczyna, burzy ich życie i miota nim jak łodzią na fali! Do życia Elzy Tornwalsen wdarł się złotowłosy Eryk i pognał ją, jak dmą szturmowa, ku nieznanemu brzegowi. Elza zmieniła na mękę życie Olafa Nilsena. Ja, nic o tym nie wiedząc, wdarłem się w życie was obojga i na nowe pchnąłem was szlaki… My – jak ptaki przelotne, co żyją radośnie i pogodnie do chwili, aż usłyszą brzmiące pod obłokami głuche trąbienie odlatujących na południe żurawi… Wtedy wszystko się zmienia, bo już majaczy przed beztroskimi ptakami daleka, znojna wędrówka, nieraz w objęcia śmierci…

– Niech tak będzie! -powtórzył z uporem Olaf Nilsen i wyszedł. Tak ci ludzie wstąpili na nieznany szlak przelotnych żurawi

lecących ku szczęściu – dalekiemu i nieznanemu… I więcej nigdy do tej rozmowy nie powracali.

Kłamliwe usta ludzkie nie powinny bowiem nigdy powtarzać tego, co serce wyznało po raz pierwszy i może ostatni.

NA NOWE ŻYCIE – NA NOWĄ WYPRAWĘ

Gdy „Witeź" oddał cumę przy wybrzeżu portowym w Londynie, Pitt Hardful już leżał na pokładzie, z każdym dniem powoli odzyskując siły. Jednak był jeszcze słaby, bolała go zraniona noga, kaszlał i pluł krwią.

Olaf Nilsen działał szybko i wkrótce sprzedał towar zawarty w rumie statku. Zyski przeszły wszelkie oczekiwania, gdyż drogie futra i kość morsową na rynku londyńskim kupowano po cenach fantastycznych.

Gdy rum „Witezia" opustoszał, Olaf Nilsen usiadł przy sztormanie i zapytał:

– Czy mam oddać należną część zysku aresztowanym ludziom, mister Siwir?

– Sądzę, że tak! – odparł Pitt, który przedtem myślał już o tym. – Przyczyna w tym, że przecież sami, kapitanie, wymierzyliście załodze karę za bunt. Do tego czasu czeladź pracowała sumiennie, powinna więc dostać swoją część, zarówno jak wymiar sprawiedliwości…

– Dobrze! – mruknął Nilsen. -Myślałem tak samo. Macie tymczasem swoją część! Mówiąc to, podał mu grubą paczkę banknotów.

Suma była bardzo znaczna i Pittowi oczy błysnęły radością.

Na drugim końcu statku skakał ucieszony Walicki, któremu oprócz jego udziału w zysku kapitan wypłacił hojną nagrodę za uratowanie sztormana.

Wieczorem tegoż dnia kapitan oznajmił, że za dwa dni chce odpłynąć, aby w jemu znanym miejscu wysadzić na brzeg buntowników.

– Kapitanie! – rzekł Pitt. – Jestem jeszcze bardzo słaby i chciałbym czas waszego pływania spędzić w lecznicy, gdzie prędzej powrócę do zdrowia…

– Dobrze! – zawołał Nilsen. – Jutro wszystko się załatwi… Będziecie mieli dwa tygodnie czasu, mister Siwir.

– To wystarczy! – zgodził się sztorman. – Bo, jak widzę, mam końskie zdrowie, że tak prędko się wylizałem!

Następnego dnia Pitt Hardful został ulokowany w bardzo dobrze urządzonej prywatnej lecznicy w okolicach Londynu i oddany pod opiekę doświadczonych lekarzy.

Pitt natychmiast polecił kupić sobie kilkanaście książek, atlasy geograficzne i nawigacyjne i zaczął się uczyć.

Tymczasem „Witeź" płynął tam, gdzie Nilsen miał zamiar wysadzić bosmana Rybę z jego czeladzią, po wydaniu im należnej części zysku, osiągniętego z ostatniej wyprawy.

Pod dozorem lekarzy Pitt szybko nabierał sił i wkrótce już mógł chodzić, lekko utykając. Zabrał się więc do pracy, ślęcząc nad książkami i mapami.

Gdy „Witeź" po powrocie stanął na Tamizie, sztorman od razu przeniósł się na szoner i powoli zaczął wchodzić w zwykły tryb marynarskiego życia. Pracy dla niego nie było zbyt dużo, bo „Witeź" się odświeżał po kilku pływankach.

Załoga oprócz warug strażniczych miała cały czas wolny, spędzając go w pięknym mieście, gdzie skrzętni, mądrzy Anglicy zebrali tak dużo materiału dla myśli i nauki.

Wynajęci przez kapitana robotnicy portowi – po pozostawieniu statku w doku -oczyszczali dno i kil „Witezia" z warstwy muszel i wodorostów, malowali cały kadłub, szpaklowali szczeliny tarcic burtowych i desek deku, smolili liny takielażu, naprawiali żagle i ustawiali nowy ster. Najważniejszą jednak część roboty stanowiło czyszczenie kotłów i rewidowanie maszyny. Technicy dokowi pod kierownictwem Rynki starannie oglądali każdy najdrobniejszy mechanizm „Witezia", czyszcząc i zastępując stare, zniszczone części nowymi, dobrego, angielskiego wyrobu.

Szoner stał w doku przez dwa miesiące i dopiero na Boże Narodzenie spuszczono go znów na wodę. Wypłynął na Tamizę, odnowiony, połyskujący, nabity węglem, i stanął w porcie.

Hucznie spędzono święta, więc skład wina, porteru, whisky i dżinu mocno opustoszał przez ten czas.

Kapitan spisał nowe kontrakty z Pittem, Polakami i Mikołajem Skalnym. Załoga wypoczywała po trudnej, burzliwej, pełnej przygód ryzie.

– Co będziemy dalej robili, sztormanie? – zapytał pewnego razu Nilsen, wchodząc do kajuty pochylonego nad książkami Pitta. – Nie będziemy przecież bez końca gnili na Tamizie?

– Z pewnością, kapitanie! – zawołał wesoło sztorman. – Szczególnie teraz, gdy „Witeź" wygląda jak jakiś krążownik niedawno spuszczony z warfy! Mam projekt gotowy, kapitanie, lecz pozwólcie mi powiedzieć wam o nim za dwa tygodnie, bo teraz okrutne się obkuwam!

– Po co czytacie tyle książek? – zapytał, wzruszając ramonami, Norweg.

– Za dwa tygodnie mam złożyć egzamin na kapitana dalekich ryz. Będę miał dyplom, tytuł i prawa kapitańskie – objaśnił Pitt.

– Po co wam to? – zdziwił się Nilsen.- Czy chcecie odejść z „Witezia"?

– Nie, kapitanie! – zawołał Pitt. – Nie chcę rozstawać się z wami, lecz być może zbrzydnę wam i sami zerwiecie kontrakt ze mną. Co ja wtedy z sobą pocznę? Nie każdy weźmie takiego ciurę na sztormana, jak to uczynił Olaf Nilsen. Mając dyplom, wiedzę i, jak powiadacie, żyłkę marynarską – nie zginę! Rozumiecie?