Изменить стиль страницы

Elza ciągle myślała o Eryku, usiłując wyobrazić sobie syna Waege, szczególnie gdy od sąsiadek dowiedziała się, że teatr jest dużym, rzęsiście oświetlonym domem, napełnionym strojnymi paniami i bardzo możnymi panami, wśród których można ujrzeć nawet samego króla; przed nimi na podniesieniu piękne kobiety i młodzieńcy we wspaniałych szatach udają miłość i zazdrość, rozpacz i wesołość, łzy i śmiech, śpiewają i tańczą, umierają i znowu ożywają, aby ukłonić się klaszczącym w dłonie widzom.

W wyobraźni samotnej kobiety z Austvaagóy młody Tornwalsen urósł na bohatera, pięknego i potężnego, otoczonego miłością kobiet, zazdrością mężczyzn, zdjętych lękiem przed jego siłą i odwagą. Nieznany Eryk stal się podobnym do swego imiennika – wikinga Eryka-Topora, któremu na turniejach królowe kładły na hełm wieńce zwycięskie, a wspaniali królowie klaskali w dłonie, potajemnie zazdroszcząc mu siły, gdyż nie mogli udźwignąć jego ciężkiego topora bojowego. Widziała samotna Elza swego wymarzonego bohatera – podczas dalekich wypraw morskich siedzącego na dziobie dużej łodzi, najeżonej niezliczonymi wiosłami przykutych do ław niewolników i uwieńczonej jedynym, szerokim jak skrzydła łabędzia żaglem. Trzymał w ręku lutnię i głosem młodzieńczym, dźwięcznym jak srebrny dzwon, zwalczał plusk i syk fal, skrzyp wioseł i wycie wichru szturmowego.

Eryk-wiking czy syn Waege Tornwalsena – już Elza nie odróżniała ich – śpiewał sagę Oceanu, sagę ułożoną przez boskiego Osjana-ślepca, towarzysza bojów Fingala-zdobywcy.

Błyszczą modre oczy jak gwiazdy, płonie natchniona twarz, miotają się, igrając z wichrem, złote włosy. Silna, do miecza i toporu nawykła dłoń lekko dotyka wielogłosych, warkliwych strun, a srebrnodzwonny głos leci ponad czubami rozszalałych fal, wznosi się pod ciemne chmury, lotem orla i bije niby miotem bojowym w twardy pancerz skal.

Na dno Oceanu Thor ogniowieczny w gniewie potężnym

Strącił strzałą ognistą, łuk wielobarwny zgiąwszy dłonią mocarną,

Wrażych łodzi zastępy mknące na podbój ziem Fingala.

W gęstwinie traw, kołysanych prądem wężowym,

Biegnącym od ziemi nieznane], i chyżą czeredą ryb srebrnobokich,

Legli w sprawnych szeregach wioślarze, dzierżący w

dłoniach strudzone pojazdy

Z drzewa twardego wschodniej krainy wycięte;

Legli rycerze w hełmach skrzydlatych, w zbroicach żelaznych,

Do bitwy gotowi, bo błyszcząich miecze i groty oszczepów,

Bo szczęk nie umilkł puklerzy z miedzi łyskliwej

I okrzyk gardzieli chełpliwych, urągających Thorowi – władcy piorunów, nie umilkł.

Od tego czasu nie mogła Elza inaczej wyobrazić sobie Eryka Tornwalsena.

Widziała go złotowłosym młodzieńcem, srebrzystą łuską pancerza okrytym, przepasanym ciężkim mieczem, a dzierżącym słodko-śpiewną lutnię w ręku. Widziała, jak milkły przy dźwiękach Erykowej lutni wichry, jak pokorniały fale i lizały jego stopy, jak rozsuwały swoje zwoje mgliste płachty czarnych chmur i jak jasne słońce uśmiechało się do niego, zaglądało mu w oczy, skrzyło się na srebrnych orlich skrzydłach hełmu i na błyskotliwym pancerzu.

Stawał się wtedy podobny do aniołów, jakich widziała na obrazkach i o jakich rozpowiadał w szkole pastor, uczony człowiek, który bywał nawet w Ziemi Świętej.

I nagle przybył Eryk prawdziwy – nie z sagi, lecz Eryk Tornwalsen. Przybył dużym, białym statkiem, w towarzystwie pięknych kobiet i bogatych mężczyzn, odbywających wycieczkę po fiordach.

Całe towarzystwo odprowadziło Eryka do ojczystego domu. Był otoczony uwielbieniem, miłością i zachwytem – jak królewicz, o którym śpiewali skaldowie, jak sławny wiking… Prawda, że nie miał na sobie połyskującej zbroi, hełmu i miecza, bo był w białym ubraniu i białym miękkim kapeluszu, rzucającym cień na modre oczy i natchnioną twarz.

Gdy Elza wyszła na jego spotkanie i stanęła zdumiona przed tak świetnym gronem gości, Eryk rzekł kilka słów do swoich przyjaciół, a później zbliżył się do młodej macochy i złożył na jej ręku pocałunek.

Zmieszana kobieta nie wiedziała, co ma z sobą począć, lecz ochłonęła prędko i zwyczajem rybackim ujęła głowę Eryka w dłonie i mocno ścisnęła.

Było tyle prostoty i wdzięku w tym ruchu, że z tłumu przyjezdnych rozległy się oklaski i pełne zachwytu uwagi.

Nagle Eryk, jeszcze raz pocałowawszy Elzę w rękę, zdjął kapelusz.

Złote włosy rozsypały się dokoła twarzy, błysnęły wesołością oczy i Eryk, wyciągnąwszy dłoń, zadeklamował, pół-śpiewając, dźwięcznym, brzmiącym jak srebrny dzwon głosem:

– O, piękna pani! Jesteśmy rozbitkami z morza… Siwe fale przygnały nas do tych gościnnych skał. Dokucza nam nieznośny głód i pierś wysycha nam z pragnienia!

Ostatnie słowo zaśpiewał na tak wysokiej nucie, że tłum zaczął znowu klaskać, a ktoś zauważył:

– W teatrze publiczność oszalałaby, gdyby usłyszała, mistrzu, tę nutę przedziwną!

Elza stała, przyciskając ręce do piersi falującej gwałtownie. Sen stawał się jawą, marzenie przeistoczyło się w żywe kształty. Oto był przed nią Eryk-wiking, bo skąd ten człowiek z miasta mógł znać zapomniane słowa sagi, które przechowała w swej pamięci stara, siwa niby sowa północna Edda-prababka?

Lecz stal też przed nią biały anioł o włosach złocistych, o promiennych oczach, o głosie, którego każdy dźwięk był modlitwą. W głowie Elzy migotały myśli jak błyskawice.

– Eryk Tornwalsen – to puste słowo, bez znaczenia i treści. Przybył do zagrody rybackiej Eryk Sprawiedliwy, pół-człowiek, pół-anioł, bo w duszy jego osiadł promienny, poszukujący prawdy duch polarnej zorzy!

Z trudem udało się Erykowi uspokoić macochę i zaprosić na pożegnalną ucztę swoich przyjaciół.

Statek odpływał za godzinę i miał powrócić po Eryka za dwa tygodnie.

Wkrótce Elza i miody Tornwalsen pozostali we dwoje i rozmawiali aż do północy.

Eryk wypytywał szczegółowo o ojca i o życie jego z młodą żoną.

Zrozumiał od razu, że kobieta jest samotna i że nie znała jeszcze uniesień miłości.

Gdy opowiedziała mu o starej Lilit, o jej sagach i pieśniach, wyczuł głęboką, czystą duszę marzycielską, jaka może zrodzić się i ukształtować tylko na Północy, gdzie natura – uboga, surowa i groźna – daje tak mało radości i piękna, że tylko marzeniem można dopełnić to, bez czego rozumna istota ludzka żyć nie może. Znal swego ojca, szczególnie z opowiadań matki, która uciekła od męża, czując przed nim lęk nieprzezwyciężony.

Nie mówił tego Eryk Tornwalsen młodej żonie swego ojca.

Czuł dla niej wielkie współczucie, i podczas pobytu swego na Austvaagóy kilkakrotnie powracał do myśli ukrytej w formie przypowieści, usiłując poddać samotnej kobiecie pewne postanowienia, które mogłyby poratować ją w chwili rozpaczy i bezsilnego miotania się w pustce życia.

Znał te czarne dni rozdroża duchowego, przeszedł je sam, wybrnął na jasny szlak i szczerze chciał dopomóc samotnej kobiecie.

Lecz Elza była żoną jego ojca. Ta okoliczność utrudniała rolę Eryka. Nie mógł dawać jej rad, które skierowałyby jej myśl i uczucia przeciwko mężowi, nie chciał tego uczynić tak samo, jak nie mógł szukać miłości tego prostaczego, zdawało się, śpiącego serca.

Mówił więc przypowieściami, myśląc zarazem, że zrozumie jego słowa, jeżeli ma rozum i wyobraźnię – nie zrozumie i pozostanie w zagrodzie ponurego garbusa-męża uległą, milczącą żoną, jeżeli mózg jej śpi, spowity mgłą płynącą od białych widm gór lodowych.

Więc mówił nieraz patrząc w jej szeroko otwarte, zachwycone oczy:

– Gdy północne renifery nie znajdują w tundrze potrzebnego dla życia mchu, dążą na inne miejsca, chociażby były odległe o setki mil, dążą wytrwale, chociażby na swej drodze miały spotkać zgraje drapieżnych wilków, czyhające rysie i władców kniei – niedźwiedzie. Gdy nasze norweskie lemingi wyczerpią wszystkie zapasy żywności – przenoszą się do innych okolic, a nic ich wstrzymać nie zdoła: ani ogień, ani bystre rzeki, ani wysokie mury i zastępy wrogów! Gdy srebrne łabędzie, wijące swe gniazda na wybrzeżach zimnego oceanu, poczują pierwszy podmuch północnego wiatru, odlatują bez żalu i bez trwogi, po tysiąc razy zwalczając śmierć, czającą się wszędzie – na ziemi, na wodzie i pod chmurami, aż ujrzą zalane słońcem lazurowe, ciepłe morze, złociste piramidy i ruiny starych świątyń królewskiego Egiptu! Wielki pęd do szczęścia prowadzi je przez lądy i oceany, a promienny, pełen powabu duch wolności leci przed nimi jak świetlana zjawa, jak ognisty słup, niegdyś prowadzący wybrany naród przez pustynię jałową, zdradliwą! Elza słuchała milcząca, w niemym zachwycie zaciskając palce.