Изменить стиль страницы

Upajała się dźwiękami srebrzystego głosu Eryka, wchłaniała w siebie blask jego oczu, lecz chwytała każde słowo i zazdrośnie ukrywała je w głębi swej duszy. Tak staranny, pracowity rolnik z miłością sadzi żołądź do ziemi, marząc o chwili, gdy po długich korowodach bujnej radości wiosny i ciężkiej tęsknoty jesieni wybuja w potężny dąb, który nadstawi czoło nawałnicy i nieustannemu prądowi wieków.

Tego nie wiedział Eryk Tornwalsen, nie wyczuł tego.

Śpiewał dla niej pięknym głosem stare sagi i nowe pieśni – rzewne, pełne miłości i żądz, to znowu groźne i śmiałe, jak echa okrzyków Thora lub szczęk mieczów i walenie toporów wikingów, jak wyzwanie wściekłych fal, usiłujących wedrzeć się do nieba, zalać je i zburzyć.

Publiczność teatralna, uwielbiająca Tornwalsena, nigdy pewno nie słyszała takiego śpiewu. Wtórowały mu żywioły: rozedrgane powietrze północnego lata, krótkiego a szalonego jak chwilowe życie barwnego motyla; rozigrane szeroką, gładką falą, migocące w słońcu morze; pluskająca łagodna szeleja, miłośnie wbiegająca na wąski strąd przybrzeżny; blade, turkusowe niebo – i kołaczące we wzburzonej piersi serce milczącej kobiety.

Czuł w te chwile wielki artysta, że dusza jego jest częścią północnej natury, przesiąkniętej tęsknotą, lecz kryjącej w sobie nieznane siły; że marzenia jego i porywy przyszły nie z ziemi, lecz od tęczowych smug niegasnących zórz, z niemilknącego nigdy poszumu fal, z huku i grzmotu zwaru, syku morskiej kipieli bijącej w brzeg, wdzierającej się do głębokich, ciemnych szczelin spychu i walczącej z czarnymi skałami, okrytymi bliznami od wieków zadawanych ciosów.

Czuł to wielki artysta i dobrze mu było w obecności samotnej kobiety, mówiącej swym milczeniem, radującej się i tęskniącej zmiennym wyrazem jasnych, szeroko rozwartych oczu. Mijały dni i zbliżał się termin odjazdu Eryka. Pewnego wieczoru Elza ujęła go za rękę i rzekła:

– Eryku, powiedz, czy jest sprawiedliwość i prawda na ziemi, prawda, poszukiwana przez jasne duchy, lecące od zorzy polarnej?

– Powinny być! – zawołał z przekonaniem w głosie Tornwalsen. – Gdy nie istniały, zginąłby świat cały. Bóg, morze, niebo, lądy i my!

– A czy dobrze mówił mi mąż, że sprawiedliwość i prawda są udziałem królów i bogaczy, bo oni ustalają prawo na ziemi?

Eryk zamyślił się głęboko. Milczał długo, aż podniósł głowę i zaczął mówić: Ojciec powiedział prawdę… Miał on na myśli nie królów walczących mieczem i wspaniałych purpurą i koroną. Nie mówił on o bogaczach brzęczących kiesami pełnymi złota… Ci ustalają prawa dla ludów, lecz sprawiedliwość nie jest ich zdobyczą! O innych królach i bogaczach mówił mój ojciec… O królach myśli twórczej, o władcach dusz i serc ludzkich mówił, miał na myśli bogaczy o sercach pękających pod nawałem porywów, palących się w ogniu wyobraźni, o bogaczach – tych wielkich skąpcach i samotnikach – w chwilach wybuchu radości i siły niepohamowanej rzucających w ciżbę ludzką pełnymi garściami brylanty swego geniuszu, wonne kwiaty talentu i wylewających potoki gorącej miłości dla wszystkich… dla całego świata; płoną wtedy oni boską radością, lecz pozostają obojętni na to, kto podniesie te kwiaty i klejnoty, kto napełni swój zloty kubek lub glinianą misę winem ich serca, obojętni jak chmura roniąca krople ożywczego deszczu na piękną, dumną różę i na drobny kwiatek skalnego wrzosu! Prawdę mówił mój ojciec…jeżeli tak myślał.

Elza długo milczała, zapatrzona i zasłuchana. W jej duszy brzmiały jeszcze słowa Eryka -wikinga i anioła.

– Cóż powiesz, matko? – zapytał Eryk.

– Jestem skromnym wrzosem skalnym, lecz i na mnie spadla kropla życiodajnego deszczu! – szepnęła. – Pamiętam wszystko i nigdy nie zapomnę ani o reniferach nie lękliwych śmierci, idących w dal nieznaną, ani o lemingach zwalczających ogień, głębokie, wartkie nurty rzek i wysokie, mocne mury, ani o łabędziach białych, lecących hen, do ciepłego morza – po szczęście!…

Eryk zdumiał… Wszystko pojęła, sercem i rozumem ogarnęła milcząca, spokojna kobieta, żona rybaka. Była jak bazaltowa skała Austvaagóy. Pozostawała niezwalczona pod ciosami miotających się fal, lecz w jej piersi każdy uderzający w nią wał pozostawiał ślad niezatarty. Pamiętała o nim, czuła go dotkliwie, boleśnie przez wieki całe…

Zły czy dobry siew rzuciłem do duszy tej kobiety? – myślał z trwogą Eryk i żeby rozproszyć wrażenia, zaczynał opowiadać o życiu w wielkich miastach, gdzie śpiewał tłumom; objaśniał, co jest dobre a co złe w ich walce o byt, co jest wzniosłe i co poziome, co wielkie i co śmieszne; mówił o wzlotach sztuki i głębi myśli ludzkiej, o geniuszach i błaznach, o zbrodniarzach i spotykanych na ziemi świętych, bardziej miłych Bogu niż dawni pustelnicy i męczennicy, gdy życie było takie proste i zrozumiałe dla każdego, gdy sprawiedliwość była jednakowa dla wszystkich, gdy dobre czyny i bohaterstwo były bezpośrednim nakazem sumienia i myśli, niczym nie hamowanym a potężnym odruchem. Opowiadał wesołe, zabawne wypadki ze swego życia, śmiał się i śmieszył Elzę, dziwiąc się, że nigdy, w najbardziej wykwintnym.i inteligentnym towarzystwie nie starał się być tak dowcipnym i mądrym, gdyż w jasnych oczach młodej macochy widział zrozumienie każdej myśli utajonej pod zasłoną mowy ludzkiej – ubogiej, bezsilnej i szarej mowy.

Nareszcie biały, piękny statek zawinął do Hadselfiordu i zabrał z sobą młodego Tornwalsena. Nie doczekał się powrotu starego

Waege, pozostawił dla niego znaczną sumę pieniężną i serdecznie pożegnawszy Elzę, odpłynął.

Młoda kobieta długo patrzyła w ślad za sunącym po fiordzie białym parowcem, aż zniknął za wschodnim przylądkiem Norgo.

Wtedy Elza zamknęła oczy i przycisnąwszy ręce do piersi, szeptać zaczęła słowa sagi słyszanej od Eddy-prababki, siwej, wiekowej Lilit…

Zniknęły w mgle dalekiej białe żagle wikingowej łodzi. Już nie słychać grania rogów i skrzypu długich, giętkich wioseł. Opustoszał zamek, zawarły się podwoje i umilkł mieczów szczęk… Na krużgankach – pustka, i na szczycie baszty – cisza…

Myśli Elzy przerwał Olaf Nilsen. Stanął na progu kajuty i patrzał smutnymi oczami na bladą twarz sztormana i na skuloną w ciemnym kącie postać zamyślonej kobiety. Nie słyszała, jak wszedł, i drgnęła, gdy dobiegł ją szept kapitana:

– Jak się czuje mister Siwir?

Elza podniosła się i wnet przeistoczyła się w Ottona Lewego.

____________________ Jeszcze gorączkuje, miota się i mówi słowa bezładne, niezrozumiale! – odparł

marynarz służbowym głosem.

– Może będzie lepiej, jeżeli zawiniemy do Vardó i zostawimy sztormana w szpitalu? -spytał Nilsen.

Otto Lowe od razu. zmienił się w kobietę, bo przycisnął ręce do piersi i drżącymi ustami jął błagać:

– Nie! Nie! Pozostaw go tutaj, Olafie Nilsen, pozostaw! Ja nie dam mu umrzeć! On jest życiem moim i twoim! Ja wydrę go śmierci!

– Kochasz go tak bardzo? – jęknął Norweg.

– Kocham! – padł cichy szept.

Złe glosy zaczęły krzyczeć w duszy Nilsena, serce gwałtownie mu zabiło, przymrużył oczy i ścisnął pięści.

– Mogę wyrzucić go do morza, bo stanął na mej drodze, odebrał mi ciebie!… – syknął przez kurczowo zaciśnięte zęby.

– Nie uczynisz tego, Olafie Nilsen – odezwała się Elza. – Wiesz, że niczym nie zawinił. Słowa do mnie nie wyrzekł… Gdyby myślał o mnie, nie uratowałby ciebie… W majaczeniach swoich wspomina ciebie, Ikonena, nazwę naszego statku, a nigdy, nigdy nie wymówił mego imienia!

Olaf Nilsen spuścił głowę i milczał.

– On jest moim i twoim życiem, Olafie Nilsen! – powtórzyła Elza. – Ja zrozumiałam, gdzie jest droga mego szczęścia, ty już kroczysz sprawiedliwym szlakiem, bo on ci wskazał jasny cel… My go uratujemy… ty i ja!…

Kapitan westchnął ciężko i cicho opuścił kajutę chorego. Długo rozmawiał z felczerem, stojącym przy sterze, i powoli się uspokajał, chodząc po deku z nisko opuszczoną głową.

Minęła jeszcze cała doba, gdy Pitt Hardful nagle otworzył oczy, uważnie rozejrzał się dokoła i słabym głosem zapytał: