Изменить стиль страницы

– Rozumiem! – mruknął kapitan. – Widzę, że przygotowujecie sobie ucieczkę od nas. Niedobrze to obmyśliliście, mister Siwir! Nie, bo ja z wami nigdy umowy nie zerwę…

Olbrzym z wyrzutem patrzał na sztormana.

– Ja też nigdy! – rzekł, wyciągając do niego rękę, Pitt – chyba wy tego zechcecie lub gdy będę uważał to za niezbędne dla nas wszystkich.

– Jasne… – szepnął Nilsen. – Ryba szuka gdzie głębiej, człowiek – gdzie mu lepiej… To zrozumiale! Będę czekał dwa tygodnie, mister Siwir, a później się naradzimy.

Przez ten czas ostatnich przygotowań do egzaminu kapitańskiego Pitt znalazł jednak wolne godziny i wraz z Olafem Nilsenem i Ełzą odwiedzał wspaniałe muzea londyńskie, teatry, wystawy, opowiadając swoim przyjaciołom o tym, czego nigdy nie słyszeli i nie widzieli. Robił to w tak delikatny sposób, że nie czuli jego wyższości. Był towarzyszem, starszym, bardziej doświadczonym kolegą, przyjacielem i doradcą.

Olaf Nilsen czekał na Pitta nie dwa tygodnie, lecz całe dwa miesiące, bo po egzaminach sztorman odbył praktykę na dużym statku handlowym, płynącym do Ameryki. Gdy sztorman powrócił na pokład „Witezia", pokazał z tryumfem dyplom kapitański.

Z rumu długo potem wynoszono zakurzone, pajęczyną powleczone gąsiorki, dzbanki i butelki, i na małym szonerze taki powstał huczek, że portowa łódź policyjna czym prędzej przybiła do burty „Witezia" zapytując, czy nie potrzebna jest pomoc.

– Potrzebna! – zawołał rozochocony Nilsen. – Chodźcie, dżentelmeni, do nas!

Łódź policyjna aż do rana tkwiła przy burcie „Witezia", a gdy odpłynęła nareszcie, to szła takimi zygzakami, że nawet mewy zrozumiały, co się stało ze sternikiem.

Ten zaś nic już nie rozumiał. Kręcił rudlem na lewo i na prawo i dari się na cały głos, śpiewając: The long, long way to Tipperary…

W dwa dni później Nilsen i Hardful siedzieli w biesiadni i naradzali się nad nową wyprawą. Przed Pittem leżała duża mapa pomocnych wybrzeży Azji i gruby notatnik, do którego często zaglądał, mówiąc:

– O wszystkich szczegółach dowiedziałem się od książąt samojedzkich i bogatych hodowców reniferów podczas naszej ostatniej pływanki. Pomyłki być nie może, zresztą weźmiemy z sobą oprócz towarów na wymianę z tuziemcami podarki dla ich starszyzny. Nic przed nami nie ukryją i zdobędziemy dużo złota, kapitanie. Tu, w Londynie, niemało dni prześlęczałem nad książkami i pamiętnikami podróżników oraz różnych przedsiębiorczych ludzi, badając sprawę. Jestem pewny, że zawód nas nie spotka. Musimy jednak wziąć ze sobą duże zapasy materiałów!

– Co mamy kupować? – zapytał Nilsen…

– Cały rynsztunek kopalniany – odparł Pitt – a więc kilofy, rydle, świdry do wiercenia twardych pokładów ziemi, piroksylinę do wysadzania skał i zmarzniętych warstw tundry, karbid do lamp acetylenowych, maszynę do przemywania, złota, co do której już się porozumiałem 2 pewnym poszukiwaczem złota z Alaski; najważniejszym jednak ładunkiem będą ludzie, zakontraktowani na roboty górnicze w kopalniach…

– O, do tysiąca kolejnych psich warug! – wrzasnął kapitan. – Z tym to dopiero będzie kram! Majtków znaleźć trudno dla naszej północnej ryzy, a cóż dopiero amatorów, którzy do tego będą jak krety włazili do przemarzłej, skrzepłej na kamień ziemi! Nie znajdziemy takich ludzi, kapitanie Siwir! Nie ma o czym mówić nawet! Teraz, gdy rządy obmyśliły surowo przestrzegane przepisy pracy dla robotników, kto zechce płynąć z nami na północ i gnić w zamarzłych galeriach podziemnych?! Nie! To szaleństwo!

– Wiem o tym, kapitanie, i już pewne kroki poczyniłem! – rzekł Pitt z głośnym śmiechem, podając mu kilka numerów brukowych angielskich, francuskich i hiszpańskich dzienników z podkreślonymi czerwonym ołówkiem ogłoszeniami w rubryce „Posady zaofiarowane".

Nilsen czytał na głos:

– „Pitt Hardful, kapitan dalekich ryz, poszukuje dawnego kompana, rudego Juliana Miguela oraz jego starych i nowych przyjaciół na popłatne, chociaż trudne roboty na statku i w kopalniach. Ogólna ilość potrzebnych ludzi – 30. Dyskrecja, bezpieczeństwo i dobre traktowanie zapewnione. Za ubranie, wikt i zarobek wymagane są posłuszeństwo bezwzględne i sumienna praca. Zgłosić się do londyńskiego portu na pokład „Witezia". Hasło «Numer 13»." Norweg ze zdumieniem podniósł oczy na wciąż śmiejącego się Pitta.

– Zabawna historia! – mruknął. – Objaśnijcie, co to ma znaczyć!

– Rudy Miguel, bardzo wesoły i dzielny chłopak – zaczął opowiadać Pitt – był towarzyszem mojej niedoli więziennej i gdy wyszliśmy razem za bramę ula, obiecałem, że go wyprowadzę na „drogę uczciwego życia". Chcę teraz to uczynić i dla niego, i dla nas, bo będziemy mieli z niego prawdziwą pociechę, kapitanie! Nie wątpię, że przybędzie tu wkrótce, ponieważ ogłoszenie dałem do takich pism, które są czytane niekoniecznie w pierwszorzędnych hotelach. Niezawodnie przyprowadzi z sobą takie bractwo, że będziemy zmuszeni jak najrychlej wyciągnąć kotwicę z dna Tamizy i biec dalej od lądu, gdyż ci dżentelmeni nie mają dobrej opinii w społeczeństwie. Wskazałem w ogłoszeniu hasło „Numer 13", bo gdyby taki pan zjawił się bez uprzedzenia, to pierwszy lepszy majtek z warugi bez gadania kropnąłby go przez łeb bosakiem, obawiając się puścić go na dek!

– A jakże z akordem nowych majtków do załogi? – pytał Nilsen.

– Po co? – wzruszył ramionami Pitt. – Wśród tych trzydziestu drabów z pewnością połowa jadła chleb z różnych pieców i niezawodnie zna się na służbie czeladzi okrętowej. Zresztą wkrótce się dowiemy!…

– Ładną będziemy mieli załogę! – zawołał, wybuchając śmiechem, kapitan.

– Damy sobie z nią radę! – odparł Pitt. – No, dla pewności i posłuchu weźmiemy z sobą o jakie sto naboi rewolwerowych więcej… Lecz, spodziewam się, do zamieszek nie dojdzie. A teraz płyńmy na brzeg po zakupy. Oprócz kopalnianego inwentarza musimy przygotować bieliznę i ubranie dla załogi. Czeka nas leże zimowe na brzegach Lodowatego Oceanu. Rzecz poważna i niełatwa! Musimy wrócić stamtąd zdrowi i bogaci…

Nilsen z głośnym westchnieniem podniósł się. W sercu olbrzymiego szypra, jak dziecko bezbronne idącego za losem i wypadkami, żyło inne marzenie. Jednak nic nie powiedział, zacisnął wargi i otworzywszy żelazną skrzynię, zaczął wyjmować z niej grube paczki białych, angielskich banknotów.

Po chwili czterowiosłowy bat mknął już do przystani, odwożąc obydwóch kapitanów na przystań przy London Bridge.

Olaf Nilsen i Pitt Hardful nie powrócili tego dnia na pokład swego statku. Pozostali w mieście, aby za jednym zamachem załatwić wszystkie sprawy. Wieczór spędzili w kawiarni hotelu „Regent Palace", gdzie omówili resztę szczegółów przyszłej wyprawy. Tu też Pitt poddał kapitanowi bardzo ważną decyzję.

– Chcę dać jedną radę, dotyczącą Elzy Tornwalsen – rzeki Hardful. Norweg podniósł głowę i badawczo patrzał na towarzysza.

– Czy nie myślicie, kapitanie – zapytał Pitt – że kobieta w przebraniu męskim, udająca zwykłego marynarza, budzi w otoczeniu różne domysły i drażni? Gdyby Elza jako zwykła kobieta znajdowała się na pokładzie szonera, nikogo to by nie dziwiło. Na kupieckim statku, i do tego do was należącym, możecie wieźć kobietę, chociażby własną żonę. Nikt wam tego zabronić nie może! Elza Tornwalsen w ubraniu marynarza ukrywała się przed pościgiem męża, lecz teraz macie mnie, który potrafi ją obronić na podstawie prawa. Po co więc teraz taka maskarada? Będziemy mieli na pokładzie trzydziestu nie znanych nam mężczyzn i tajemnica otaczająca kobietę-marynarza może nowe wywołać trudności i zamieszki w załodze, jak to było przy dawnym bosmanie i jego czeladzi. Czyż nie będzie prościej, jeżeli Elza Tornwalsen przywdzieje strój kobiecy i zajmie się kuchnią na „Witeziu", będzie spełniała obowiązki kuka, stewarda i magazyniera rumowego?

Nilsen namyślał się.

– To dobra rada! – mruknął. – Niech nowa załoga myśli, że jest ona moją siostrą. Mówiąc to, kapitan westchnął.

.- Nie! – zawołał Pitt. – Niech uchodzi za moją siostrę, a ja już powiem rudemu Miguelowi, o ile tylko ten ptaszek nie ugrzązł gdzieś znowu za kratą, żeby jego kamraty pamiętali o tym, jeżeli chcą mieć dobre życie na „Witeziu"!