Westchnął i obejrzał dokładnie swoje dłonie, jakby miał na nich wypisane wszystkie odpowiedzi. Siedział swobodnie, ale nie nonszalancko. Nie obejmował ciała ramionami, ani nie uciekał wzrokiem.

– Ostatnio… To znaczy od paru lat, ale to uczucie narasta, mam wrażenie, jakbym był kimś innym.

– Kimś innym? – To jedno z pytań, które nie są pytaniami, tylko kostkami cukru mającymi zachęcić do dalszych sztuczek. No, dalej, powiedz coś więcej.

– To jak amnezja. Wiem, jak się nazywam, znam swoją rodzinę, wiem, co robię i tak dalej, ale mam uczucie, że kiedyś było inaczej i że powinienem do tego wrócić. O czymś zapomniałem. O czymś ważnym. Stale mam to na wyciągnięcie ręki i nie mogę sobie przypomnieć. Codziennie budzę się rano i mam uczucie, że powinienem być zupełnie gdzie indziej. Czuję, że to bardzo ważne, ale zupełnie nie pamiętam, o co chodzi. Bez przerwy sprawdzam – czy zabrałem klucze, czy wyłączyłem gaz, ale to nie to. To coś głębiej i znacznie ważniejszego. Jakbym zaniedbywał jakieś ogromne obowiązki. Może pan w czymś takim pomóc?

– Nie wiem. Czy problem polega na tym, że chciałby pan być kimś innym? Tak naprawdę to pan zna wszystkie odpowiedzi. Ja mogę tylko pomóc je odnaleźć. Ale przede wszystkim musimy dotrzeć do sedna problemu.

– Nie chciałbym być kimś innym. Właśnie o to chodzi. Najbardziej ze wszystkiego chciałbym być tym kim jestem i niczego nie zmieniać, ale mam uczucie, że mi nie wolno, rozumie pan? Gdzieś powinienem być, tylko gdzie? I dlaczego? – Mówił spokojnie, odmierzonymi, pozbawionymi nadmiernych emocji zdaniami. Nie rozpędzał się, nie podnosił głosu. Był spokojny. Dziwne.

– Sedno problemu. Zanim panu pomogę, musimy ustalić, czego pan ode mnie oczekuje.

– Chcę odnaleźć siebie. Zrozumieć kim jestem.

Zrobił nieokreślony, niepewny gest.

– Mam poczucie zaniedbanego obowiązku. Wyrzuty sumienia. Poczucie, że moje życie to wagary. Bardzo silne poczucie. To jest sedno problemu.

– Proszę opowiedzieć o sobie. Nie chodzi o życiorys, tylko proszę siebie scharakteryzować. W kilku zdaniach. Fakty.

– Mam pięćdziesiąt siedem lat, ale czuję się bardzo młodo. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że gdybym miał dokonywać podsumowań byłoby to absurdalne. To tylko uczucie. – Uśmiechnął się nieśmiałym uśmiechem świętego Mikołaja. – Miały być fakty. Mam żonę. To dobra kobieta i bardzo ją kocham. Nie mam dzieci i to wielka szkoda. Choć czasami czuję się, jakbym miał dzieci, ale gdzieś je zapodział. To część tego dziwnego wrażenia, które mnie dręczy. Jakbym gdzieś zostawił inne życie. Przepraszam. Jestem chaotyczny, a to na pewno przeszkadza panu w pracy. Fakty. Jestem wystarczająco zamożny. Mam niewielki dom na przedmieściu. Mam też sklep zoologiczny. Kocham książki, zwłaszcza klasykę. Czasem spotykam się z przyjaciółmi. Uprawiam ogródek, rzadko oglądam telewizję. Lubię kino, whisky, proste potrawy. Zwłaszcza baraninę. Gram w szachy. Nie gram w karty ani w kości. W ogóle nie lubię hazardu. Nudzi mnie.

– Czy czuje pan satysfakcję?

– Chodzi o to, czy jestem szczęśliwy?

– Tak, o to, ludzie boją się wielkich słów.

– Ja nie. Jestem szczęśliwy, panie doktorze, codziennie rano budzę się i nie mogę powstrzymać uśmiechu. Niestety, potem nadchodzi to uczucie… Stale mi towarzyszy. Jakby coś rzucało cień. Na mój trawnik, na moje śniadanie, na moje zwierzęta. Nie jest silne ani bardzo przykre, ale stale mi towarzyszy – gdzieś w tle. Czasami sprawia, że jestem nieszczęśliwy.

– Czy ma pan przeczucie nieszczęścia? Jakieś fatum?

– Nie, zupełnie nie. To nie jest kwestia nieszczęścia, tylko winy. Wydaje mi się, że nie mam prawa siedzieć na werandzie i rozkoszować się herbatą z ciastkami, albo w sklepie, by sprzedawać papugi i ryby, bo w tym czasie powinienem być gdzie indziej. Nie wiem gdzie i jaki to miałoby mieć sens.

– Czy cierpi pan na bezsenność?

– Skądże. Śpię doskonale i budzę się wypoczęty.

– Często wykorzystujemy do diagnozy sny. Pamięta pan swoje sny?

– Mam smutne sny.

– Smutne?

– To są sny o ludziach, którzy mnie wołają. Różnych ludziach. Ostatnio było to płaczące dziecko stojące na skalistym, dymiącym zboczu jakiejś góry. Wołało mnie i płakało, aż mi serce krwawiło. Zbocze dymiło i leżały na nim martwe ptaki. Bardzo dużo ptaków. Czarnych i martwych.

– To dziecko… Poznał je pan?

– I tak, i nie. Miało czarne włosy i śniadą cerę. Było ubrane w podarty niebieski sweter i barani serdak. Nigdy go nie widziałem, ale wydało mi się znajome, wie pan, jak to we śnie.

– Płakało z pana powodu?

– Nie. Chyba miało inne powody, ale płakało także dlatego, że nie przychodziłem.

– A dlaczego pan nie odpowiadał?

– Bo mnie tam nie było. Nie mogłem odpowiedzieć. Był tam też wilk.

– Wilk?

– Tak. Umierający wilk. Krwawił, miał pozlepiane krwią futro i czerwone zęby. Ten wilk też mnie wołał. Czułem coś w rodzaju wstydu, że zawiodłem tego wilka, jakby zabili go przeze mnie. Albo jakbym mógł go uratować, ale nie zrobiłem tego. Jednocześnie wiedziałem, że nic nie mogę na to poradzić. Widzi pan, to smutne sny.

– A jak się pan czuje po przebudzeniu?

– Fizycznie – doskonale. Sny szybko się zacierają, pozostaje tylko smutne wspomnienie. Słabe uczucie, że kogoś zawiodłem.

– A zawiódł pan?

– Nie wiem. Kto to może wiedzieć? Mam nadzieję, że nie. Chłopca ze snu?

– Może.

– Przecież to tylko sen. Przypadkowe obrazy, prawda?

– Czasem mają znaczenie. Przecież czuje pan smutek. Proszę o nim opowiedzieć.

– Smutek? To tylko takie przelotne wrażenie ze snu. Widziałem dziecko, którego było mi żal i z jakiegoś powodu nie mogłem mu pomóc. To jak film. Może pan żałować postaci, ale przecież nie może pan jej pomóc. A wreszcie wie pan, że to aktor, który otarł łzy, zabrał dniówkę i pojechał na plażę. Tak samo jest z tym chłopcem.

– Myśli pan, że on udawał?

– Skądże. On nie wiedział, że to tylko film. Nie wiedział, że niedługo jego rozpacz przeminie, a on będzie szczęśliwy. Zresztą, to postać ze snu – skąd mogę wiedzieć, co czuła? Ja tylko sprzedaję zwierzęta.

– Czemu wybrał pan ten zawód?

– Jest uczciwy. I spokojny. I bardzo lubię zwierzęta. Są proste i doskonałe. Wnoszą do otoczenia taką oczywistą radość życia i świata, o której ludzie zapominają. Pomyślał pan kiedyś o tym, ile mijamy wspaniałych rzeczy i nie widzimy ich, bo mamy całą głowę pełną skomplikowanych i czarnych myśli, jak kłęby drutu kolczastego. Głębię bezchmurnego nieba. Muzykę deszczu. Lot gołębia. Kwitnące akacje. Uśmiech dziewczyny. Szron na gałęziach. Czy pan wie, że w naszym mieście są jastrzębie?

– Pewnie w parku Szczytnickim.

– Skądże. Tu, w Śródmieściu. Gnieżdżą się na dachach, polują na gołębie. To jak, będzie mnie pan leczył, doktorze?

– Nie jestem doktorem – wyrwało mi się. Nie wiem dlaczego, ta maniera wydała mi się niestosowna. Jakbym go oszukiwał. – Jestem psychologiem. Terapeutą, nie lekarzem.

– To co, mam mówić: terapeuto? Jakoś dziwnie.

– Proszę mówić jak panu wygodnie. Dobrze: postaram się panu pomóc. Będzie pan moim pacjentem. Ale nie wiem, czy potrafię pomóc. Na dobrą sprawę wciąż nie wiem, na czym polega pański problem. Na razie spróbujemy postawić jakąś diagnozę. Zrobię panu kilka testów.

Testy. „Czuję się przygnębiony – często, zawsze, rzadko, nigdy”. Zadajesz pytania i wpisujesz odpowiedzi w odpowiednie wolne kratki. W ten sposób to, co właściwie niewypowiedziane, zamienia się w proste wartości liczbowe. Czyjeś złamane życie ląduje w odpowiedniej przegródce opatrzonej uczoną nazwą. Porządek i naukowe metody.

– Ostatnio przydarzają mi się dziwne rzeczy – powiedział nagle. Zamarłem z ołówkiem wiszącym nad formularzem.

– Dziwne rzeczy?

– Niewytłumaczalne, niezrozumiałe. Na przykład – wiem, jak to zabrzmi – w zeszłym tygodniu widziałem, jak jednemu żebrakowi odrosła ręka.

Kiedy jesteś psychologiem i słyszysz słowa: „wiem, jak to zabrzmi”, czujesz na plecach lodowate ciarki. Zazwyczaj oznaczają, że opuściliśmy demokratyczną utopię psychologii i wkraczamy na teren totalitarnej krainy psychiatrii, gdzie okna są zakratowane, płoty zwieńczone drutem kolczastym, a ludzie w białych fartuchach mają chemiczną odpowiedź na wszystko zamkniętą w maleńkich, niebieskich pigułkach.