Może wieczorem do niego zadzwoni. Jak gdyby nigdy nic, żeby wiedział, że ona nie czuje się zraniona. Jak człowiek rozumie właściwie różne rzeczy, to już nie można go zranić. Po prostu zapyta, jak się czuje… Albo o cokolwiek…
Trzeba zapalić światło. Zrobiło się ciemno.
Proszę, jest tak, jak było. Nic się nie stało.
Pamiętać, że nic się nie stało.
Klucze niech leżą tam, gdzie je położył. Jak wróci, zobaczy, że nic się nie zmieniło, że ona czeka.
Jest późno. Trzeba się położyć. Zdjąć ubranie, umyć się. Może zadzwonić? Tylko zapyta, jak dojechał, powie dobranoc. To chyba nic złego?
Abonent czasowo niedostępny… Zadzwoń później.
Jest poza zasięgiem albo nie naładował komórki.
Zapomniał. Był zdenerwowany, nie pamiętał.
Nie może popadać w paranoję i obracać na niekorzyść wszystkiego.
Tego robić nie wolno. Dowie się jutro od Bożeny, gdzie mógł pójść. Może właśnie do Wojtka? Nie ma swojego mieszkania i na pewno niczego nie wynajął na te parę dni. Może wyjechał…
Ale gdzie miałby wyjeżdżać bez niej? To nie ma sensu. Prawdopodobnie jest u Wojtka. Musi wszystko przemyśleć, tak mu się wydaje, zastanowić się. Jeszcze nie wie, że za nią tęskni.
Jeszcze nie wie, że mu brakuje jej uśmiechu i rannego śniadania. Jutro poczuje się źle, kiedy się obudzi gdzieś w obcym miejscu i nie zobaczy jej przy sobie.
Ale teraz nie trzeba o nim myśleć. Nie trzeba interpretować zdarzeń. To właśnie interpretacja niszczy związki. Niewłaściwa interpretacja.
Trzeba zmyć dwie szklanki i dwa talerze. Od rana tkwią w zlewie. O czym tak długo rozmawiali?
Przecież już jest noc. Jutro rano umyje. Nic się przecież nie stanie do rana tym dwóm szklankom. Późno już, jest zmęczona. Już chce odpocząć. I musi pomyśleć w spokoju o wszystkim.
Czy warto się rozbierać?
Położy się na razie na kanapie w dużym pokoju.
On na pewno będzie chciał zadzwonić, powiedzieć, że to pomyłka. Odwołać te straszne słowa, które już padły, że nie kocha jej, że wszystko się zmieniło, że chce odejść.
Wtedy musi być blisko telefonu.
Nie chce jej się pić. Ani jeść. To śmieszne przypomnieć sobie o jedzeniu dopiero wtedy, kiedy na pewno nie jest się głodnym. Można zgasić światła, po co jej światło? Licznik i tak będzie odmierzał swoje kilowaciki. Ile cyferek się zmieniło od czasu, kiedy stał w przedpokoju? Trzeba sprawdzić. To śmieszne mierzyć czyjąś nieobecność w kilowatach.
Za ile kilowatów zadzwoni? Wróci? Przeprosi, że sprawił jej ból?
Nie będzie o tym myśleć.
Pomyśli o grubych dębowych deskach, o tej półce szerokiej, która z przedpokoju uczyni właściwie pokój, o podłodze. Jak wróci, od razu się do tego zabiorą. Nic nie będą odkładać na później.
Wszystko będzie w porządku. Można zgasić światło, skulić się na tapczanie.
Nie myśleć, że w środku jest zimno, bo za chwilę ciepło powróci, jak tylko on się zorientuje, co zrobił.
Wtedy wszystko się obróci na dobre, wszystko wróci na miejsce, wróci ciało do skóry…
A może jednak pójdzie do sypialni. Przytuli się do jego swetra. Zapachnie nim. Jest przecież tak, jakby wyjechał na chwilę, na parę dni. I wróci, na pewno wróci.
Wojtek przyjdzie po rzeczy. To może lepiej, będzie miała więcej czasu, żeby przygotować się na właściwe spotkanie. To szczęście mieć więcej czasu.
Nie ma swetra. Spakował wcześniej. Więc wziął już część swoich rzeczy, a ona tego nie zauważyła.
To nic.
To nic.
Musi odpocząć, musi nabrać dystansu. Będzie gotowa, kiedy wróci. I na pewno nigdy nie usłyszy od niej słowa pretensji. Nigdy.
Musi się wziąć w garść. Wtedy palce osłonią ją przed światem. Przez palce pokój wygląda trochę inaczej. Taki rozkawałkowany. Dywan w brązowe pasy. Nogi od stoliczka… Kaloryfer… Notes na podłodze…
Notes! Jego notes! Upadł i sobie leży… Notes to jest bardzo ważna rzecz… Tam są wszystkie telefony i niektóre adresy… Adresy poczty e-mailowej…
Nie zauważył notesu!
Tak… może Wojtek przyjedzie po rzeczy, ale przecież nie po ten notes. Nawet nie wie, że tu upadł. Zadzwoni za parę dni i zapyta, czy przypadkiem nie zostawił notesu. A wtedy jej głos będzie jak dzwon, ciepły, gardłowy, taki jak lubił… I kiedy usłyszy jej głos – przestanie się bronić przed miłością…
Przypomni sobie wszystko co najlepsze, a ona powie, tak, jest tutaj, twój notes… a on zapyta, mogę wrócić? Teraz jeszcze nie wie, że ją kocha… Ale kiedy zapyta, ona chwilę się zawaha, a potem roześmieje się radośnie i powie – kochany mój, ja czekam na ciebie.
Zawsze już będzie czekać…
S carlett O'hara z pilawki górnej
Za siedmiona górami, za siedmioma lasami, na piątym krańcu świata, jednym słowem w Pilawce Górnej, żyła sobie dziewczyna o jasnych włosach i oczach koloru swojego szarego swetra. Oprócz szarego swetra miała jeszcze dwa inne – ale żaden z pozostałych nie był podobny nawet odrobinę do tej szarości, jaką miała w oczach -jeden był czarny, z delikatną zieloną nitką przy golfie, a drugi jasno-niebieski. Przy tym jasnoniebieskim jej oczy z szarości przechodziły w kolor niebieskoszary, ale do swetra miały się nijak.
Dziewczyna nie miała sobie specjalnie nic do zarzucenia, ale też nie była szczęśliwa. Dni upływały jej na pracy w zakładzie usług optycznych, przeliczaniu dioptrii na grubość szkieł i doradzaniu oprawek do okularów. Oprawki były tanie – w Pilawce Górnej nie było wielu bogatych ludzi, nie licząc Lekarza i Właściciela Sklepu, ale nawet Lekarz zadowalał się oprawkami tanimi i wygodnymi, a już na pewno nikt nigdy nie zapytał o markę oprawek. Firmowe rzeczy nie istniały w Pilawce, bo i po co komu znaczek na towarze, za który trzeba płacić? W Pilawce ludzie nie chcieli płacić za znaczki, literki, płacili za towar. Swetry miały być ciepłe, a sukienki ładne, chleb świeży, na zakwasie, a jajka duże z delikatnymi skorupkami i pomarańczowym środkiem.
Kury karmiło się ziarnem i resztkami – nikomu nie wpadłoby do głowy kupować sztuczną karmę z jakichś mączek rybich!
Co to, to nie!
Dziewczyna pracowała uczciwie, osobom o okrągłej twarzy doradzała oprawki, w których twarz wydawała się szczuplejsza, Aptekarzowej doradziła śliczne oprawki – wąziutkie, ciemne – i twarz
Aptekarzowej natychmiast przestała przypominać wyciągniętą końską szczękę. Pan Kazimierz po operacji zaćmy w mieście nosił oprawki ciężkie, duże, miał minus osiem, takie grube szkła wymagały dużej oprawy. Tak, tak, z jej zdaniem liczono się.
Czasem, bardzo rzadko, sprowadzała do Pilawki Górnej szkła kontaktowe, ale tylko na zamówienie.
Pewnego dnia nie zdarzyło się nic. Oprócz tego, że za zaliczeniem pocztowym musiała sprowadzić szkła kontaktowe koloru zieleni, co zajęło jej dwa poranki. Z Pilawki Górnej niełatwo było połączyć się ze Stolicą, przesyłka musiała być ekspresowa, Dziewczyna o Jasnych Włosach długo przekonywała rozmówców, żeby nadali przesyłkę pocztą kurierską. Co prawda w Pilawce Górnej była jedynie mała stacja, z jednym peronem i dwiema parami torów – jedną na północ, drugą na południe – ale Dziewczyna o Jasnych Włosach w takich wypadkach podjeżdżała samochodem do Miasta z Prawdziwym Dworcem.
Tego dnia, a był to, jak się potem okazało, najważniejszy dzień jej życia – dziewczyna pojechała po owe szkła kontaktowe aż do Miasta.
Oczywiście, ludzie byli niemądrzy, że chcieli zmieniać swoje oczy, nadawać im inny kolor i udawać innych ludzi.
Ale ponieważ nie była to jej sprawa, Dziewczyna nigdy, przenigdy nie powiedziałaby komukolwiek, że to po prostu głupota.
Była zadowolona, że dobrze wywiązała się z powierzonego zadania i że po dniach spędzanych w zakładzie optycznym może w ramach obowiązków służbowych wyjechać. Jakże chętnie wyjechałaby na zawsze z Pilawki Górnej, gdyby… No właśnie, gdyby tylko pojawił się ktoś, kto ją stamtąd wyrwie, porwie, pokaże inny świat, jednym słowem – pokocha.