*

Mówi i myśli coś innego, ale naprawdę on nie wie, co czuje. Jak mu uświadomić, że przecież nie chce się wcale rozstać! Nie chce!

Gdyby chciał, mógłby sto razy wejść i wyjść, wynosić każde zdjęcie, które jej pokazywał, każdą książkę, którą czytał, każdy sweter, każdą dyskietkę mógłby nosić oddzielnie do samochodu, tak by to było nieważne, czy ona jest i patrzy, czy ją to boli, czy cieszy… Ale to jest ważne. To jest niepodważalny dowód, dowód na to, że nie chce sam przyjść, bo się boi zobaczyć ją w mieszkaniu, w którym byli tacy szczęśliwi, w przedpokoju, w którym tyle razy go witała, nie chce wspomnień, bo się boi, że jego decyzja jest ułomna, biedna, zeschnięta, niewłaściwa.

Coś mu się stało, jeszcze nie wie co, ale domyśli się, jak tylko się zastanowi, jak nie będzie działać pod wpływem chwili, to się dowie…

Tak więc wszystko w porządku.

– Lepiej będzie dla ciebie, jeśli nie będziemy się przez jakiś czas widywać…

Teraz się odważył podnieść głowę. Włosy ma matowe, a wzrok, nie jego to wzrok, inny. Przestraszony. A w jego głosie znowu troska, spokój… łagodność… Znowu się o nią martwi.

Człowiek martwi się o ludzi, których kocha.

Oczywiście, czasem martwi się wojnami albo jak spadnie samolot, ale to jest inny rodzaj zmartwienia. Człowiek martwi się z miłości. Skoro martwi się o nią, dba o to, co będzie dla niej dobre, to znaczy, że ją kocha, choć może sobie nie w pełni to uświadamia. Myśli, że tak będzie lepiej, bo nie chce jej ranić.

Jeśli człowiek nie chce ranić drugiego człowieka to przecież nie z obojętności, tylko dlatego, że się z nim liczy, liczy z uczuciami, myśli o tym, żeby nie sprawić przykrości to co ona widzi nie jest prawdą nie ma w jego oczach prawdy prawda jest w tym co on mówi co będzie lepiej dla niej i tego się trzeba trzymać dopóki on nie zrozumie…

Potem zrozumie… Niedługo… Zrozumie, że ona jest dla niego wszystkim, jego ostoją, spełnionym marzeniem, jego tęsknotą i zaspokojeniem tej tęsknoty. Właśnie dlatego nie mówi, że to będzie lepiej dla niego… podświadomie wie, że dla niego to będzie straszne nie widzieć jej, nie czuć jej, nie dotykać jej.

Mężczyźni łatwiej odcinają się od tego, co czują… to dla niego będzie gorzej jej nie widzieć, będzie smutniej, będzie rozpaczliwiej, więc musi powiedzieć, że tak będzie lepiej dla niej.

I wie, że ona go rozumie. Musi tak powiedzieć.

Szanuje go za to. Kocha go za to.

Zawsze będzie go kochać.

– Muszę już iść. Do zobaczenia.

Do zobaczenia… Powiedział „do zobaczenia”.

Nie przesłyszała się, tak powiedział. No i proszę!

Nie „żegnaj”, nie „żegnaj” nie na zawsze „do zobaczenia” po prostu „do zobaczenia”, czyli za chwilę niedługą chwilę po prostu zobaczymy się choć teraz jest lepiej, tak mu się wydaje zupełnie niesłusznie, wydaje mu się, że musi wyjść, ale proszę, oto „muszę” a nie „chcę” „do zobaczenia” a nie „żegnaj” wszystko w porządku.

– Tu są klucze.

Jakie on ma delikatne dłonie. Pięść rozkurczyła się, breloczek – srebrna świnka, kupiła takie dwie – zastukotał o klucze. Brzęknęło, kiedy je położył na stoliku pod lustrem, tak jakby kryształ cieniuchny tam stawiał.

To znaczy, że klucze są ważne dla niego, tak samo ważne jak ona.

A więc i o tym pomyślał. Żeby nie stawiać jej w sytuacji trudnej, jeśliby ktoś, z kim by była… będzie…

Nie! Skąd! To nie dlatego! Jak mogła pomyśleć, że on dopuszcza możliwość, że ona go może zostawić, być z kim innym, kogo innego kochać, do kogo innego się przytulać?

Przecież on to robi dla siebie! Ze strachu. On musi się ubezpieczyć, żeby nie przyjść jak do siebie, bo przyszedłby za chwilę, ledwieby zjechał na parter, jużby nie wiedział, po co poszedł. A klucze -jeśli zostawia, to żeby ich brak przypominał mu… ten dźwięk kluczy w kieszeni – te klucze gdzieś tam w świecie, tam, gdzie wydaje mu się, że nie chce iść, mogłyby go kusić do przyjścia, do otwarcia drzwi – on nie dla niej te klucze oddaje, on oddaje swoją chęć jak najszybszego powrotu, on oddaje kusiciela – bo boi się jeszcze bardziej niż ona, obawia się siebie, głuptas…

Jakby było możliwe uwolnienie się od prawdziwej miłości…

Zawsze się ją zabiera ze sobą… zawsze… dokądkolwiek się udajesz, zawsze swoją miłość trzymasz przy sobie.

– Idę. Wojtek zadzwoni do ciebie w środę. Czy tak będzie dobrze?

Wojtek? Jaki Wojtek? Ach, ten… Taki wysoki, dobrze zbudowany kolega z uczelni. Wojtek? Czy tak ma na imię? Nie pomyliło mu się? Wojtek przecież kiedyś bywał u nich… Ostatnio nie przychodził.

Wojtek… Dobrze, niech zadzwoni w środę, do środy tyle czasu…

Do środy wszystko się zmieni… to cztery dni…

Do środy Wojtek już nie będzie musiał dzwonić, była tego pewna.

Nie będzie się teraz kłócić o szczegóły. Dzień w tę czy we w tę.

Da mu te cztery dni. Podaruje mu jak najcenniejszy prezent.

Cztery dni i cztery noce bez niej, bez jej zapachu poznałbym cię na końcu świata/, bez jej ramion odkrytych, przerzuconych przez jego tors rano/te twoje łapiny budzą mnie do życia/, bez jej dotyku i ciepła głosu, bez jej czekania, bez jej… bez niej… bez niego Chryste cztery dni i cztery noce… nie nie nie to tak jak wyjazd jak delegacja tylko bez paniki do środy tyle czasu wszystko się zdarzy weźmie się w garść ogarnie to wszystko podzieli dni na godziny a godziny na minuty a minuty na sekundy… i da mu tyle czasu ile mu potrzeba żeby zrozumiał że ta głupia mrzonka ten wybryk nie zaważy na ich związku.

Ktoś musi wiedzieć, co jest ważniejsze, co jest lepsze, co jest właściwe. I nikt nie jest doskonały.

Każdy popełnia błędy. Jemu też się mogło zdarzyć.

– To cześć.

Przecież już powiedział do zobaczenia, a jeszcze się nie ruszył, choć oderwał od ściany. Teraz robi krok w stronę drzwi. Niech idzie. Mężczyzna musi pobyć sam ze sobą.

Nie chce odpowiadać. Albo właściwie chce. Ale przecież nie cześć, nie trzymaj się ciepło, nie do zobaczenia… Zdawkowo, tak jak zwykle, tak jak co dzień, z uczuciem, ale normalnie

– To na razie.

Udało się!

Udało się to „na razie”. Jak zwykle. Bez pretensji, bez żalu, bo niby o co żal? Zamknęła za nim drzwi i oparła się o nie mocno. Oddychała pełną piersią, z ulgą. To „na razie” brzmiało prawie wesoło, nie, może nie wesoło, ale radośnie, radośnie?

Normalnie, ale raczej radośnie niż smutno. To na razie, na razie, do za chwilę, do jutra.

Może niepotrzebnie robi problemy? Już kiedyś tak było – tak strasznie się pokłócili – on krzyczał, że ona go nie rozumie, że nic nie rozumie. Był strasznie niesprawiedliwy. Potem przepraszali się długo i to były najwspanialsze chwile ich życia.

Udało jej się wytłumaczyć wszystko -jest tak wiele pokus, ale jeśli będą pamiętać o tym, co najważniejsze, nic ich nie zniszczy, nic nie zaboli. Obiecała, że go nigdy nie zrani, i on to obiecał. Wystarczyło uważać, uważać na swoje zachowanie, patrzeć uważnie na drugiego człowieka, jeśli jest się uważnym – tak jej powiedział – to wszystko jest proste. Zrazu było ciężko, musiała się wielu rzeczy domyślać, czasem płakała, ale nigdy przy nim – wiedziała, że sprawi mu to przykrość. A potem łzy po prostu odeszły, tak jak odeszła przeszłość, złość, niezadowolenie.

Nauczyła się cieszyć ze wszystkiego, co jej ofiarowywał, a nawet z tego, czego nie dostawała. Obietnice zobowiązują.

Więc dlatego „na razie”.

Wyszedł. Zamknął za sobą drzwi. Jeśli stanie przy drzwiach, usłyszy jego kroki. Usłyszy zgrzyt windy podjeżdżającej na to siódme piętro. Usłyszy trzaśnięcie drzwi, trzeba trzasnąć drzwiami, żeby drzwi się zamknęły, inaczej nie zaskakują – czeka się i czeka, więc trzeba je lekko popchnąć, tak żeby trzasnęły, wtedy winda ruszy…

Ruszyła. Zjeżdża w dół i zastanawia się, dlaczego to zrobił.

Niech się zastanawia.

Teraz tylko spokojnie trzeba wrócić do pustego pokoju. Jak gdyby nic się nie stało. Nic. Bo przecież nic się nie stało. Nie denerwować się, nie myśleć o tym, co będzie, bo na pewno będzie dobrze.