Anna zniknęła przecież z jego życia, nie musi się już mścić.

O tamtej kobiecie, kobiecie, która jednym spojrzeniem powiedziała mu, w jaką stronę on zmierza, starał się nie pamiętać. Choć był jej wdzięczny, wspomnienie jej oczu, których koloru nie mógł sobie przypomnieć, nie było przyjemne. To była jedyna rzecz, której się wstydził.

Podszedł do okna i spojrzał na ulicę. Już było ciemno. Może Dziewczyna obudziła się? Jest przerażona? Może nic nie pamięta? Nie wie, skąd się wzięła w szpitalu? Gdyby nie jechał…

Zjadł dwie kromki i popił chłodną herbatą. Był zmęczony, chciał się jak najszybciej położyć i odpocząć. Wykrochmalona pościel pachniała wiatrem, a on był taki zmęczony. Siedział chwilę na łóżku, a potem wciągnął sweter i poszedł do szpitala.

Gruba portierka zatrzymała go grubą dłonią:

– Pan do kogo?

– Dzisiaj przywiozłem ranną… z wypadku…

Chciałbym właściwie tylko zostawić adres. Gdyby się obudziła…

– Pan narzeczony? – W jej pytaniu nie było pytania, tylko stwierdzenie. Kiwnął głową. To kiwnięcie mogło znaczyć tak, mogło znaczyć nie.

– Pan wejdzie – pokazała mu drzwi na oddział.

Rękę miała grubawą, ale przyjemną, pulchną, krótkie palce wskazywały kierunek, na jednym błyszczał duży złoty pierścionek. – Pan wejdzie, ja tylko…

A potem podniosła słuchawkę i powiedziała:

– Jest narzeczony, panie doktorze, przyszedł.

Cofnął się. Portierka wyskoczyła zza swojego kantorka.

– Gdzie, panie, gdzie, nie bój się pan – powiedziała przyjaźnie, a jej pulchne palce przytrzymywały jego rękę. – Lekarz chce z panem gadać.

Droga na oddział dłużyła mu się pod nogami.

Zapachniało jakimiś lekarstwami albo środkami dezynfekującymi, kaszlnął lekko, korytarz był długi i cichy, chorzy już spali, a lekarz podszedł do niego z zatroskanym wyrazem twarzy. Portierka puściła w końcu jego rękę, jej grube plecy znikały w głębi korytarza, kołysała się jeszcze przez chwilę, patrzył za nią, lekarz wskazał drzwi do dyżurki. Usiadł na krześle, jak uczeń, na brzeżku. Lekarz tarł czoło.

– Wie pan, jest taka sytuacja, że… krótko rzecz biorąc, zrobiliśmy, co w naszej mocy, obrażenia nie są poważne i z medycznego punktu widzenia nie ma powodu do… ale czasem… jednym słowem – lekarz plątał się – chory odmawia współpracy. Nie chce do nas wrócić. – Lekarz zdjął okulary i przecierał wierzchem dłoni oczy. Był zmęczony, ten dyżur ciągnął się, a przed nim jeszcze tyle pracy. I do rana tak daleko.

– Nie wiem, dlaczego to się dzieje… Powinna się obudzić. Nie budzi się. Może pana głos… Niech pan do niej mówi, mówi o wszystkim, przypomni się…

Nie wiem, sam nie wiem, co robić… Powinien ktoś przy niej być. Czasem tak jest, że człowiek już nie chce, nie ma do czego… Musiała być operowana i…

Może panu się uda…

Jednak! Czuł, że nie wszystko w porządku! I to nie chodziło o czerwoną plamę na koszuli, sześć szwów, które ją oszpecą, choć takiej twarzy oszpecić nie można.

Wiedział, że to nie ta koszula, która moczyła się teraz w zimnej wodzie, w blaszanej misce, on wiedział, że nie chodzi o koszulę. Ona znikała! Mgła nie chciała podnieść się do góry, Dziewczyna o Zielonych Oczach odchodziła!

Nie chciał tam wcale iść. Chciał tylko wiedzieć, co się z nią dzieje, a ona rozpływa się i znika…

Uchylił drzwi do sali numer osiem. Leżała cichutka i biała, włosy rozsypane na poduszce śniły amerykański sen.

Usiadł tuż przy łóżku i patrzył na nią z czułością, jakiej już u siebie nie podejrzewał.

Dziewczyna trwała nieruchomo, ciężki opatrunek na twarzy zasłaniał szwy. Będzie myślała, że jest oszpecona, jeśli się obudzi, jeszcze nie wie, że nie można jej oszpecić.

Wziął j ą nieśmiało za rękę. Jej oczy zacisnęły się, tak samo jak jej ręka na jego dłoni. Ogarnęło go wzruszenie tak silne, że nie wiedział, co zrobić. Oddał lekko uścisk.

Dziewczyna ruszyła się i zamarła w bezruchu.

Patrzył na jej twarz bezbronnego dziecka.

Potem nieśmiało, jakby dotykał skrzydeł motyla, delikatnie zaczął głaskać jej dłoń swoimi zgrubiałymi palcami. Miał nadzieję, że ona tego nie czuje. Co miał powiedzieć?

Co się mówi w takich wypadkach?

Nachylił się szeptał do niej cicho, prawie bezgłośnie.

Don't worry – mówi się w amerykańskich filmach. Wszystko będzie OK.

– Nie martw się. Don't leave me – jego ręka miękła, a opatrunek na twarzy Dziewczyny rozpływał się przed jego oczami i bielał coraz bardziej i bardziej.

– Nie zostawiaj mnie – słyszał cichy szept i nie wiedział, czy to z jego własnych ust płynie ta prośba, czy z jej. – Będę cię kochać zawsze i nigdy cię nie opuszczę.

I promise. Obiecuję. I promise.

*

Wyjmował powoli metalowe pudła z samochodu.

„Przeminęło z wiatrem” – to może iść tylko na prowincji, „Czułe słówka”, „101 dalmatyńczyków”.

Dwa seanse dla dzieci, cztery dla dorosłych. Może nie jutro, ale na pewno pojutrze ruszy dalej. W prowincjonalnym kinie był ekran z prześcieradeł. Właściciel rozlepiał afisze. Przed kinem uformowała się kolejka ludzi znikąd, takie ciche to miasteczko, a jednak ktoś tu mieszka. Po raz pierwszy od lat niespokojnie wyczekiwał końca ostatniego seansu.

Kiedy z sali wyszli ludzie, przewinął szybko szpule z filmem i zniósł do samochodu. Włączył silnik i pojechał pod szpital.

Szpital! Jeden budynek w starym parku, izba przyjęć, starzy ludzie, pomiędzy nimi ona – nie z tego świata – Dziewczyna o Szarych Oczach.

– Był ktoś u niej? – zaczepił na korytarzu pielęgniarkę.

– Wczoraj wieczorem, narzeczony – pielęgniarka minęła go, nie obrzuciwszy nawet jednym spojrzeniem.

Mówiła o nim. A on przecież nawet jej nie zna.

Siedział przy jej łóżku przez całą noc. Znał już miękkość jej dłoni i policzka, tego zdrowego.

Kształt jej oczu i zapach, spod szpitalnych specyfików pachniała łąką i niewinnością. Czesał jej szare włosy, pod jego palcami ożywiały się i nabierały blasku.

Głaskał jej głowę. A potem nachylał się nad nią i szeptał:

– Będę na ciebie czekał, obudź się.

A jeszcze później, kiedy nikt nie widział, nachylał się nad nią tak bardzo, że czuł na policzku lekki powiew powietrza z jej płuc.

Wtedy mówił:

– Kocham cię.

I love you.

*

Odwołał dalszą trasę. Pudła z filmami przeniósł do schowka, który wskazała mu gospodyni, pod schodami na górę. Codziennie chodził do szpitala.

Mijał pielęgniarki, uśmiechały się do niego. Szeptały za jego plecami. Zazdrościły Dziewczynie o Szarych Oczach.

A Dziewczyna o Szarych Oczach spała.

*

Nie wiedział, co robić. Lekarz rozkładał bezradnie ręce.

– Nie wiem dlaczego. Robiliśmy badania, nie ma widocznych uszkodzeń. Ale wie pan, mózg to skomplikowane urządzenie… Trzeba czekać.

Czekał jeszcze trzy dni. Po trzech dniach wsiadł w samochód i pojechał do Pilawki.

*

Kiedy wrócił, wiedział, o czym mówić. Siedział długo przy jej łóżku. Opowiadał jej o truskawkach ze śmietaną, które lubiła, i o ciemnych czereśniach z sadu pana Wojciecha. Opowiadał o pani Marii, która przepłakała cały wieczór, kiedy dowiedziała się o wypadku. Opowiadał o grubym woźnicy z Pilawki, który po nią przyjedzie, jak tylko się obudzi.

Opowiadał o właścicielu zakładu optycznego, który sam zamawia szkła i który nie weźmie nikogo na jej miejsce. Mówił o zielonych oczach i miłości. O koźlakach, których w tym roku będzie dużo na polance w lesie koło Niechwatowa, gdzie tak lubi chodzić. O suce Matyldy, która oszczeniła się w piątek i ma sześć maleńkich piesków. I że Matylda jednego z tych piesków będzie dla niej trzymać.