NIE BÓJ SIĘ. Bez „nie”. A więc: ZARYZYKUJ. CHCESZ.
ZOBACZ, CZEGO NAPRAWDĘ CHCESZ.
ZRÓB COŚ DLA SIEBIE.
Nieee. Beznadziejne.
Wstała od komputera, zapaliła światło. Śnieg sypał teraz tak gęsto, że w pokoju zrobiło się szaro mimo wczesnej pory. Otworzyła szafę matki i zgarnęła rzeczy razem z wieszakami.
Opróżnij swój umysł. Zobacz, co naprawdę ważne.
Jeśli zajmie się teraz porządkiem…
CUDA SIĘ ZDARZAJĄ.
CZY CZEKASZ NA SWÓJ CUD?
Tak, to jest dobry kierunek. Każdy ma swój cud, na który czeka. I żadnej fotografii, żadnych skojarzeń, tylko z boku, małymi literami nazwa produktu.
Pomarańczowa.
I może krócej. Czekasz na swój cud? Daj sobie szansę – sztampa. Wybierz, sięgnij, zaryzykuj.
CZEKASZ NA SWÓJ CUD? ZARYZYKUJ.
Wyjęła z szuflady w kuchni czarne 120-litrowe worki na śmieci. Wszystko to, co należało do matki, jej ubrania, nienoszone od lat, zapakować, wywieźć do kościoła, tam zbierają rzeczy, tam zgłaszają się biedni po rzeczy.
Musiał ruszyć dalej, choć odczuwał teraz silne pieczenie w lewej nodze. Stara rana otworzyła się i bolało, tak bardzo bolało.
Ale przecież jest silny i wcale niestary Da sobie radę. Nie widzi dla siebie miejsca w tym świecie – silnych, wspaniałych i przedsiębiorczych ludzi. Spieszących się ludzi. Każdy z nich dzisiaj wieczorem na białym obrusie ułoży dodatkowe nakrycie. I każdy będzie miał nadzieję, że nikt nie przyjdzie, że nikt nie powoła się na cud bożonarodzeniowy, że nikt nie zapuka do drzwi i nie przypomni słów Biblii – głodnego nakarmić, oto jestem.
Bo on tego na pewno nie zrobi.
Śnieg sypał gęsto, a przed nim droga do miasta.
Może tam zdarzy się cud.
Przecież są święta.
Siedziała na podłodze i patrzyła na pożółkłe kartki.
Najdroższa moja córeczko, Wiem, że nie chcesz mi wybaczyć, ale kocham cię i tęsknię. Proszę, napisz choć parę słów.
Kochana Natalko, Mama pisze, że jesteś obrażona, wiem, co czujesz, ale kocham cię i zawsze będę cię kochał.
Kochana córciu, Myślałem, że będziemy mogli się zobaczyć, ale skoro wyjechałaś akurat z ciocią Jaśminą… Pozdrów ją ode mnie.
Droga Natalko, Przykro mi, że choć minęło tyle lat, nie możesz mi wybaczyć.
Natalio, z okazji Twoich osiemnastych urodzin życzę Ci, żebyś umiała mądrze wybierać…
WYBIERZ MĄDRZE.
To takie wezwanie dla głupców. Tym razem wybierz mądrze, skoro dotychczas twój ciasny umysł nie umiał podjąć tej decyzji.
To listy do niej. Kochana córeczko… Najdroższy skarbie, Natalko. Ile lat tu leżą?
Poczuła nudności. Podniosła się i pobiegła do łazienki. Z głową nad umywalką łapczywie obmywała twarz. A potem ogarnęła ją tak silna fala nienawiści, że musiała się mocno chwycić wieszaka na szlafroki, żeby nie upaść. A potem skulona tuż koło muszli klozetowej zaczęła płakać. Płakać z dna swojej biednej, dzielnej, niezależnej, sponiewieranej duszy. Złość na matkę wypływała ze łzami jak skisła woda po ogórkach, które odcedzała pod koniec sierpnia.
Nudności wróciły obrzydliwą falą. Nachylona nad sedesem wymiotowała. Wtedy jej ulżyło, ale łzy powróciły, czyste łzy żałości i nieutulenia. Płakała, aż zabrakło łez.
Obmyła twarz i jak przez mgłę usłyszała: „Przepraszam, myślałam, że tak będzie lepiej”.
Biedna, biedna mama. Zrobiła to w trosce o nią.
Żeby nie cierpiała, nie pamiętała, nie dała się zranić powtórnie. Za żalem sunęły wspomnienia. Oto
Krzysztof, jego ciało, jego ręce, jego brzuch. Jego uśmiech, jego usta. Motyli dotyk ręki między jej udami. Gęsia skórka, którą na samo wspomnienie pokrywało się jej ciało. To przecież było przyjemne, to nie było złe.
Nie potrafisz kochać.
Nie chce spędzić Wigilii w domu, w którym nie będzie świąt. Nie chce, udaje tylko, że chce. Trzeba spakować rzeczy i wywieźć. Wyszorować podłogę w pokoju i przynieść z dworu drzewo. Napalić w kominku. Zachowywać się tak, jakby to był ten właśnie cud. Jakby była dzieckiem. I choinka, duża, a stojak jest pewno w szopce, nieużywany od lat. Miały ostatnio sztuczną, małą choinkę, ładną, do której nawet kupiła świerkowy zapach. Ale nie musi już udawać. Może być sobą. Nie musi udawać przed matką. Będzie miała święta i będzie miała pięć lat. I cukierki, długie, i pachnące ciasto. Nikt jej na tym nie przyłapie i nie zgani. Zrobi sobie święta.
ZRÓB SOBIE ŚWIĘTA.
Zachichotała nerwowo i zapaliła światła w całym domu. Dopiero wpół do dziesiątej. A potem, jak już posprząta, pojedzie do Miasta i kupi cholernie dużą choinkę, i prezent sobie kupi, i położy pod tą choinką, a potem zrobi ślady na podłodze, czystej, wyszorowanej, mokre ślady i uchyli drzwi na dwór, znak, że Mikołaj już przyszedł.
I pojedzie po zakupy – kupi sernik i jajka albo upiecze, sama upiecze, i będzie jadła i jadła, i odpisze na list tatusiowi, i zrobi sobie święta.
Przez łzy i śmiech szorowała pokój kominkowy.
Wybrała z paleniska gwoździe – w zeszłym roku spaliła parę desek, musiały być w nich jakieś gwoździe – przysunęła zielony fotel do kominka. Nie pamiętała, żeby go kiedykolwiek używały, a mimo to zielony materiał był przetarty. Narzuci na niego patchwork ze swojej sypialni, to będzie nowy pokój, jej pokój, jej choinka, jej cud mały.
Zalśniły blaskiem szyby. Przecierała je Najlepszym Płynem do Szyb, zdjęła firanki i wrzuciła do wanny. Zalała ciepłą wodą z proszkiem. Woda zrobiła się szara. Płukała je długo, a potem mokre powiesiła i ułożyła na podłodze pod nimi zużyte ręczniki.
Otuliła się w kurtkę i wyszła na podwórko. Musiała odgarnąć śnieg, żeby dostać się do szopy, ale miała rację – stojak z metalowymi łapami lwa czekał na nią po prawej stronie.
Czuła, że policzki jej płoną.
Trzasnęła drzwiami do szopy, rzuciła stojak w przedpokoju, wskoczyła w buty, zamknęła za sobą drzwi i odśnieżyła samochód. Szczęśliwie silnik odpalił za pierwszym razem.
Ruszyła wolno w stronę Miasta.
A jednak nie daje rady. Nie wziął pod uwagę tego, że przy takim mrozie idzie się inaczej. Noga coraz bardziej bolała, a w uszach słyszał:
– Spierdalaj stąd!
Wiedział, że nie wygląda dobrze, ale jakie znaczenie ma wygląd? Kobieta, którą kochał, nie była piękna. Ale pamięta jej zapach, mógłby marzyć godzinami o zapachu jej ust i dłoni, jej włosów, o tym, jak pachniała rankiem, a jak wieczorem, jak pachniała po miłości, a jak wtedy, kiedy czekała na miłość. Mógłby godzinami opisywać jej dotyk – szorstki i przyjacielski, ciekawy, niedbały, czuły.
Dotyk oczekiwany godzinami, zmieniający czas i przestrzeń. A smak? Mógłby smak jej łez rozłożyć na maleńkie cząsteczki, a i tak każda z nich zapełniłaby jego wszechświat. A jej dłonie? Dłonie o delikatnych długich palcach, dłonie znużone, dłonie kochające, dłonie podające jedzenie, dłonie żywicielki, dłonie czułości nie do zaspokojenia, dłonie delikatne jak wnętrze ucha, dłonie skupione, dłonie przygarniające, obejmujące, dłonie podnoszące głowę.
I oczy. Jakie ona miała oczy! Czasem śmiała się do niego – szczególnie wtedy, kiedy nie mógł nasycić się jej bliskością. Cieszyła się z jego miłości, a on delikatnie językiem dotykał jej twarzy, kiedy spała.
Czuł każde drgnienie powietrza. Wdech i wydech, wdech i wydech… Kiedy ruszała się, udawał, że śpi, ale kiedyś przyłapała go na tym dotyku wilgotnym i zamiast się zezłościć, objęła go mocno i przytuliła do siebie. Potem płakała długo, a on nie wiedział dlaczego, ale pozwalał jej na płacz tak samo chętnie jak na radość. To było ważne, żeby czuła się przy nim bezpiecznie, wiedział, że to jest najważniejsze.