Risch myślał jak diabli.

– Może nie wiesz, lecz w laboratoriach jest taki zwyczaj, że małpy z kolejnych transportów nazywa się imionami na tę samą literę alfabetu. Ułatwia to potem orientację. Ze słów Helgstroma i raportu wynika, że tylko u małp na literę „M" nastąpiła mutacja. Małpy na literę „O" uległy już wtórnemu zakażeniu. One to przecież miały w komórkach Ciałka Boriewa.

Mówiłem szybko, jakbym się bał, że mogę zapomnieć.

– Pallison mi mówił, że małpy były szczepione w dwóch grupach, w odstępie trzydniowym. Wniosek jest jeden. W ciągu tych trzech dni laboratorium, bądź sama sekcja zostały poddane jakiemuś wpływowi, który uczynił wirus Elfemii gotowym na mutację. Szturchnąłem go palcem.

– Rozumiesz! Ten cholerny środek mógł być tylko katalizatorem, mutacja mogła nastąpić wcześniej.

Risch nigdy nie wydawał mi się tak rześki jak wtedy, po moich słowach. Zerwał się z fotela.

– Poczekaj tu. Muszę sprawdzić jedna rzecz – powiedział i wyszedł.

Zagłębiłem się w fotel i jeszcze raz prześledziłem moje rozumowanie.

Risch wrócił wściekły jak diabli.

– Miałeś rację. Ci głupcy nic mi nie powiedzieli – klapnął na fotel. – Wyobraź sobie, że spytałem oficera z nadzoru, jakie były warunki fizyczne w dniach 12-15 kwietnia, bo jak sprawdziłem, te dni miałeś na myśli.

Potwierdziłem.

– Ten dureń zaczął coś oględnie mówić, że wszystko było w normie, ale wyczułem, że kręci i jak wsiadłem na niego z mordą, to skierował mnie do Kowersa. Ten niechętnie wyjaśnił o co chodzi. Wyobraź sobie, że ni mniej ni więcej, ale około stu pięćdziesięciu kilometrów stąd, dwunastego kwietnia miał miejsce nieudany podziemny wybuch jądrowy. Żeby było beznadziejniej, sama sprawa nie była zbyt czysta. Ktoś tam komuś podpłacił i w efekcie niejaki koncern „Oilex" dostał zgodę na detonowanie dwóch ładunków. Chcieli w ten sposób zwiększyć filtrowność skał.

Uderzył pięścią w otwartą dłoń.

– Wybuch okazał się dwudziestokrotnie silniejszy niż oczekiwano. Kowers twierdzi, że trudno ustalić przyczynę z powodu olbrzymich zniszczeń, podobno wszyscy tam zginęli. Najprawdopodobniej pod ziemią znajdowały się złoża pierwiastków naduranowych i bomba atomowa zadziałała jak zapalnik; ale to zmartwienie dla geologów.

– Jak można zatuszowywać taką sprawę?! – nie wytrzymałem.

– Zgadza się. Kowers chyba jest idiotą, bo powiedział mi, iż nie sądził, aby wzmożone promieniowanie jonizujące, jakiemu było poddane laboratorium kilka tygodni wcześniej, miało znaczenie. Przecież to było ponad pięć jednostek Galia.

– Rany boskie, aż dziw, że personel się nie rozchorował, ani ci żołnierze.

– Łamigłówka rozwiązana – Risch aż kipiał. – Należą ci się wielkie brawa, że nie dałeś się zamętlić.

Puściłem to mimo uszu.

– Więc tak, dwunastego szczepiona jest seria na „M", tego samego dnia, pod wpływem promieniowania wirus ulega mutacji i najprawdopodobniej przechodzi do postaci utajonej, druga seria małp szczepiona piętnastego ma zwyczajną Elfemię. Potem Helgstrom dawkuje środek, pobudza on zmutowany wirus i lawina toczy się.

Zamilkłem, gdyż przyszła mi do głowy pewna myśl. Sprawiła, iż poczułem się tak jakby ktoś mi położył na karku lodowatą dłoń.

– Trzeba się dowiedzieć, jaki zasięg miało promieniowanie i czy przypadkiem nie objęło jeszcze kogoś chorego na Elfemię.

Risch zrozumiał. Ujrzałem to w jego oczach.

– O zasięg się pytałem, nie wyszedł poza nasz kraj. Chyba nie wyobrażasz sobie, że w naszym klimacie ktokolwiek mógłby chorować na klasyczną dla tropików chorobę.

Mówił za dużo. Znaczyło to, że próbuje przekonać samego siebie.

– Przecież nigdzie indziej nie prowadzi się badań nad Elfemią, sprawdzałem to.

– A sprawdziłeś w raportach medycznych, czy przypadkiem nie przywlókł ktoś tej choroby z zagranicy?

– Nie, ale przecież od tylu lat…

Nie dokończył. Wiedziałem, że tak zrobi. Może tylko sądziłem, że wyjdzie normalnie, ale on po prostu wybiegł. Przyjrzałem się odbiciu w szkle monitora i zacząłem obgryzać paznokcie.

Po ponad pół godzinie czekania poszedłem na górę. Znalazłem go siedzącego w swoim gabinecie ze świeżym teleksem w ręku. Uczynił ruch jakby chciał mi go podać, ale ręka opadła na blat…

– Miałeś rację – powiedział cicho. – Zanotowano jeden przypadek Elfemii. Jedenastego kwietnia, na campingu w Nel Grando. Po tygodniowej kwarantannie, kiedy objawy ustąpiły, uznano orzeczenie za pomyłkę i zwolniono wszystkich do domu. Na tym campingu było sto piętnaście osób.

Usiadłem w fotelu.

VII

Kiedy Risch odłożył raport, Kowers, szef sztabu na okręg północny, jeden z trzech wiceministrów broni, chyba po raz pierwszy w swojej karierze był blady.

– Panie generale – zwrócił się do niego Keler – domyśla się pan co prezydent powiedział po zapoznaniu się z tym raportem.

Kowers opuścił głowę.

– To mój zastępca, generał Sleyton podpisał zgodę na detonowanie ładunków.

– Pana były zastępca – odparł oschle Keler. Kowers najwyraźniej potrzebował kogoś, kogo mógłby trzasnąć w gębę.

– Tak – wydusił. – Po otrzymaniu telefonu z kancelarii prezydenckiej, udzieliłem mu natychmiastowej dymisji. Wiem, że będzie miał o to pretensje cały sztab.

– To mnie nie interesuje. Prezydent pamiętał, że oddał pan dla kraju nieocenione usługi i tylko dlatego zgodził się nie zauważyć, iż faktycznie akceptował pan nieobliczalne posunięcia generała Sleytona.

Kowers milczał.

– Ładunki nuklearne to nie marchewka, którą można handlować. Jak poza tym można było nie przeprowadzić dokładnych badań geologicznych, opierając się na tendencyjnych raportach koncernu „Oilex"? Prezydent życzy sobie również, aby pan osobiście wyjaśnił metody, jakimi generał Sleyton starał się ukryć całą sprawę – spojrzał wyczekująco.

– Zapewnię pana prezydenta, iż sprawę wyjaśnię do końca.

– Mam nadzieję – odwrócił głowę. – Proszę panie profesora o przedstawienie sytuacji w Nel Grando. Risch objął wzrokiem pozostałych mężczyzn.

– W dniu jedenastego kwietnia na campingu w Nel Grando zachorował człowiek o nazwisku Roland Cobb, będący pracownikiem centrali handlu zagranicznego. Tuż przed chorobą wrócił on z jednego z państw środkowoafrykańskich, gdzie został wysłany w misji handlowej. Zaraz po powrocie wziął miesięczny urlop i przyjechał bezpośrednio do Nel Grando. Lekarz, który go badał, stwierdził jako przyczynę choroby wirusowe zakażenie Elfemią. Temu człowiekowi, jego zdecydowaniu, możemy dziękować, że nie doszło do większej tragedii. Przekonał on komendanta tamtejszej policji o konieczności zamknięcia campingu i niewypuszczania nikogo do czasu przyjazdu komisji lekarskiej. Na czwarty dzień przybyła ona z Maxo i stwierdziła, że żadna z osób nie przejawia objawów Elfemii. Chorobę Rolanda Cobba uznano za nietypową grypę. Nasz lekarz musiał nasłuchać się z pewnością wielu nieprzyjemnych słów. Naturalnie kwarantanna została zniesiona.

Odłożył kartkę i wziął do ręki zapiski.

– Teraz pozwolą panowie, że przedstawię interpretację zgodnie z obecnym stanem naszej wiedzy. Jedenastego kwietnia u Rolanda Cobba wystąpiły pierwsze objawy Elfemii. Jako że okres zakaźny dla tej choroby zaczyna się również w tym czasie, możemy być pewni, że jedynymi osobami, które Cobb mógł zakazić, byli ludzie z campingu i służba lekarska w Nel Grando. Następnego dnia w wyniku promieniowania wirus uległ najprawdopodobniej mutacji i wszyscy zakażeni, łącznie z Cobbem, przestali odczuwać jego skutki. Mutant przeszedł w stan ukryty. Zaznaczam, nie mamy pewności, że to się stało, ale wiele na to wskazuje.

Steve Keler, sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, zawsze z krystaliczną precyzją zadawał najkonkretniejsze pytania.

– Przyjmijmy to. Co i w jaki sposób może spowodować aktywizację choroby?

– Z tego co wiemy, zaszczepienie roztworu Heliozy daje stuprocentową pewność. Ale jest możliwe, że wystarczy sam kontakt węchowy.

– Czyli powąchanie tego kwiatu może wywołać reakcję?

– Nie możemy tego wykluczyć,

– Rozumiem – chwilę milczał. – Mogę teraz panom przekazać resztę informacji. Niestety, są one złe.

Ciężkie powieki Kowersa uniosły się w górę. Już obydwaj z Rischem czekali na słowa tego człowieka.

– Jak mi doniesiono przed samą konferencją, w domu ogrodnika, który wyhodował Heliozę miała miejsce kradzież. Według zeznań właściciela, jakie złożył wtedy policji, ukradziono mu dwie paczki po sto sztuk nasion każda. Dzisiaj w nocy próbowano kradzieży po raz drugi, tym razem sprawca został ujęty

Chwila ciszy, gdy oswajali się z tą wiadomością.

– Panie sekretarzu, to niemożliwe, aby sprawca wiedział jakie potencjalne niebezpieczeństwo kryje w sobie ta roślina. Albo jest to przypadek, albo ingerencja konkurencji.

– Zgadzam się z panem, profesorze. Dlatego poleciłem majorowi Zoltke, jednemu z najinteligentniejszych ludzi mego departamentu, aby za wszelką cenę wyjaśnił wszystkie okoliczności. Rekapitulując, w całej sprawie są dwa nurty. Pierwszy to ludzie z campingu, którzy w tej chwili mogą nosić uśpioną chorobę, a drugi to Helioza. Za wszelką cenę nie możemy dopuścić do ich połączenia się. Gdy tak się stanie, nie opanujemy sytuacji.

Risch uśmiechnął się blado.

– My będziemy robić wszystko, aby znaleźć antidotum.

Chyba każdemu zabrakło pewności w jego słowach.

VIII

Pokój był czarno-biały. Gdyby miano tu kręcić film kolorowy, byłoby to czystym marnotrawstwem taśmy. Teraz moża by było z równym powodzeniem ograniczyć się do filmu niemego. Siedzący po jednej stronie biurka major Zoltke sennie palił papierosa. Na krześle po drugiej stronie tkwił mały przykurcz o twarzy recydywisty i uśmiechał się z wyższością. Pilnujący drzwi dwaj policjanci byli kamiennie obojętni. Zoltke zgasił papierosa, tak aby aresztant widział, że została ponad połowa. Przełknięcie śliny było jedynym dowodem na to, że lubi palić.

– Więc twierdzisz, że włamałeś się do szklarni Froma po raz pierwszy tej nocy?

– Nie włamałem, ale wszedłem. Chciałem przenocować.