– Jak zdróweczko? – zaszemrał ciepło blondyn.

– Wspaniale – odparłem trochę bełkotliwie. – Czy mógłbym wiedzieć czemu zawdzięczam wizytę?

– Dziubek – stęknął ów, wbijając mi swój palec pod brodę – reguły gry są takie: my pytamy, a ty odpowiadasz. A jak nie, to ci urwę łeb wraz z płucami. Rozumiesz? – dla zaakcentowania wbił mi paznokieć jeszcze na dwa centymetry.

– Świetny dowcip – wyjęczałem, czując jak mnie nachodzi czarny humor. – Przypomnij mi go później, bo teraz trudno mi się śmiać.

Blondyn zarechotał i manifestując swoje uczucia wbił paznokieć jeszcze głębiej.

– Zostaw go – dobiegło gdzieś z boku. – Nie możemy go nawet trochę uszkodzić.

Byłbym przysiągł, że ujrzałem w oczach blondyna rozżalenie, ale posłusznie puścił moją głowę. Drugi facet był równie rosły, jedynie nos szpeciło mu typowe dla bokserów efektowne spłaszczenie. Moją uwagę zwrócił fakt, że cały czas bawił się dwiema pałkami lekko zgrubiałymi na końcach. Były połączone krótkim, wytartym rzemieniem. Z literatury wiedziałem, że jedno uderzenie nunchaku, gdyż taką nazwę to nosiło, może praktycznie pozbawić ofiarę głowy. O takim drobiazgu, że ów przyrządzik świetnie łamie ręce bądź nogi, nawet nie wspomniałem.

– Panie Jonge – słysząc to spojrzałem wyżej na twarz boksera – to co teraz robimy nie jest naszą sprawą, gdyż mamy swoich pracodawców. Chociażbym chciał, nie mogę panu powiedzieć, jaki jest cel naszej roboty. Mamy pana stąd zabrać i zawieźć w nam znane miejsce. Co będzie dalej, to już nie nasza sprawa. Kazano nam przekazać, że jeśli nie będzie pan stawiać oporu, to nic się panu nie stanie. Rozumie pan? – miał głos genialnie pasujący do twarzy, twardy i beznamiętny.

Znacząco odwróciłem głowę w kierunku blondyna.

– To się nie powtórzy – powiedział bokser z naciskiem. – Zaś teraz będziemy czekać. Aha… my wiemy, że miał pan półroczny kurs w „beretach" i radzę na to nie liczyć.

Wzruszyłem ramionami. Muszę przyznać, że ten ton trochę mnie uspokoił. Na tyle że przestałem się bać, iż zatłuką mnie tu, na miejscu. Mogłem nadal zachowywać stoicki spokój. Tak więc, nie sprzeciwiałem się, gdy założono mi plaster na usta i kajdanki na nogi. Zrobiono to tak sprytnie, że zrozumiałem iż w najbliższym czasie wszelka próba ucieczki, bądź alarmu jest bezcelowa. Pozostało mi tylko obserwować, jak kretyn blondyn przewraca moje książki i czasopisma naukowe, szukając pornografii. Chyba trochę się zaczerwieniłem, gdy znalazł je w dolnej szufladzie biurka i z miną znawcy począł studiować pisemka.

Zmierzch zapadł wtedy, kiedy jeszcze chwila, a zacząłbym wyć mimo plastra na twarzy. Siedziałem z nimi już sześć godzin i ani razu nie dali mi choć cienia nadziei na ucieczkę. Prowadząc mnie do toalety dokładnie sprawdzili pomieszczenie. Zaglądali nawet do muszli. Jedyną atrakcją, jaką mi pozostawili, były akrobatyczne ewolucje, jakie wykonywał nunchaku bokser. Gdy minęła godzina dziewiąta, wywnioskowałem, że rychło opuszczę mieszkanie. Blondyn ściągnął mi z ust plaster. Udałem, że nie zauważam, iż robi to nadzwyczaj wolno. Gdy rozpiął kajdanki, odezwał się bokser:

– Minęła dziewiąta, więc idziemy. Proszę zachowywać się spokojnie i jak mówiłem, nic wtedy panu się nie stanie.

Blondyn ścisnął mnie tak, że już mogłem sobie pogratulować jutrzejszych siniaków. Po zgaszeniu światła, bokser zatrzymał nas przy drzwiach.

– Jeżeli spotkamy kogokolwiek i pan jakimś słowem czy gestem zwróci jego uwagę, to zaręczam, że będę zmuszony zabić tamtego człowieka. Jeśli ma pan zamiar szafować czyimś życiem, to proszę się awanturować. Chociaż ręczę, że i tak doprowadzimy pana na miejsce.

Dzisiejszego dnia jeszcze żaden z nich nie chwalił się pistoletem, ale rura, która dźgnęła mnie w nos, wynagrodziła wszystkie rozczarowania. Posłusznie obróciłem się i wyszedłem na korytarz. Starałem się skulić w sobie i co chwilę rzucałem trwożliwe spojrzenie. Zgodnie z oczekiwaniami początkowy ucisk na bicepsie lekko zelżał. Gdy minęliśmy drugie piętro, odetchnąłem z ulgą. Wiecznie uchylonego okna na podeście nadal nikt nie naprawił. Była więc szansa, że moje całodzienne rozmyślania nie pójdą na marne. Dochodząc do okna lekko zwolniłem.

– Och… zapomniałem szkieł, – mój głos musiał przypominać jęk Niobe.

Zatrzymaliśmy się.

– Co się stało? – spytał bokser, rozglądając się czujnie.

– Nie wziąłem moich szkieł kontaktowych i źle widzę – szepnąłem. – To mi będzie przeszkadzać.

– Wcześniej nie mógł pan sobie przypomnieć?

– Zapomniałem – odparłem rozbrajająco.

Musiał uwierzyć, gdyż spytał łagodniej:

– Gdzie pan je ma?

– w biurku. Pierwsza szuflada od góry, po lewej stronie, w głębi.

– Dobra – rzucił, a potem jeszcze dodał blondynowi – pilnuj go!

Ryzyko było nieduże, gdyż w biurku rzeczywiście miałem szkła kontaktowe i okulary, które zostawiła jedna z dziewczyn. Pierwotnie chciałem mówić o okularach, ale brak wgłębień na nosie mógł mnie zdradzić. Gdy bokser zniknął za zakrętem schodów, odwróciłem się w stronę blondyna. Ciągle trzymając moje ramię, oparł się drugą ręką o framugę. Patrząc na jego gębę zro-

zumiałem co miał na myśli jeden z moich ulubionych autorów opisując antypatycznego typa.

– Co! Może chcemy nawiać? – spytał z nadzieją w głosie.

Słysząc stuk otwieranych u góry drzwi, uśmiechnąłem się szeroko.

– Jak najbardziej. Właśnie teraz.

– Ci inteligenci zawsze mają fajne gadki – zarechotał kontent.

Zdziwiłem się jakim cudem do tej pory nie zauważyłem, że jego palce opierają się o szczelinę ramy okiennej, tuż przy zawiasach. Jeszcze ciekawszy był fakt, że on to również odkrył, ale moment później od mnie. Wolną ręką z całej siły szarpnąłem do siebie okno, przy trzaskująć mu końce palców. Jego ryk zagłuszył stukot butów o parapet. Już spadając zdążyłem dostrzec krew, która trysnęła spod paznokci na szybę. Mimo że było ciemno, dokładnie wiedziałem na czym wyląduję. Tydzień temu solidnie zrugałem dozorcę, że jeszcze nie uprzątnął tej hałdy piasku przy ścianie naszego domu. Teraz, gdy zaryłem się w nim po kolana, gotów byłem dozorcę nazywać dobroczyńcą. Powalony siłą upadku przeturlałem się na bok i prawie na czworakach przebiegłem do kępy krzaków rosnących przy płocie. Gdy spojrzałem za siebie, ujrzałem dwie ciemne sylwetki na tle okna, z którego salwowałem się ucieczką. Moment i okno było puste. Pogoń ruszyła. Element zaskoczenia został wykorzystany, teraz liczyła się tylko szybkość i szczęście.

– Boże! Jak najszybciej na policję, bo ja mam już dość tej przygody – pomyślałem, przykładając twarz do prętów płotu.

Ulica była cicha. Odbiłem się i przewinąłem nad ogrodzeniem. Obok następnego bloku stał wóz bez włączonych świateł postojowych. To mogło sugerować, że facet, którego sylwetkę wi-działem przez tylną szybę, zatrzymał się tylko na chwilę. Podbiegłem kilka kroków, i niby przypadkiem schyliłem się do buta, aby zobaczyć jego twarz. Spojrzał obojętnie i dalej ćmił papierosa. Z tyłu jeszcze nikogo nie było widać. Drzwiczki otworzyłem może odrobinę za gwałtownie, Facet obrócił zaintrygowany głowę.

– Czy mógłby mnie pan zawieść na policję? – starałem się uspokoić oddech. – Proszę się nie obawiać, a dla mnie to bardzo ważne.

Wyszczerzył zęby.

– Ależ naturalnie – mówiąc przekręcił kluczyk.- Proszę siadać.

Większość wozów amerykańskich ma automatyczną skrzynkę biegów, ale zdarzają się wyjatki.

Przy automacie wystarczy tylko przesunąć rączkę i już się jedzie. Zaś przy wozach europejskich trzeba zdrowo się namachać drążkiem. Dlatego, obrócony do tyłu, nie zwracałem uwagi na osobliwe gmeranie faceta gdzieś przy podłodze wozu. A szkoda. Może w innym wypadku nie dałbym sobie wepchnąć w pachwinę lufy czegoś diabelnie dużego.

– Proszę się nie ruszać – gdy mówił, z tyłu słychać było odgłos szybkich kroków. – Już dość narobił pan kłopotów.

Za nami trzasnęły drzwiczki.

– Ten skurwys… – głos boksera, jakże teraz żywy, nagle umilkł.

– Sam pan przyszedł. To ładnie, bardzo ładnie – jego zdolności do zmiany usposobienia były iście kameleonowe.

Odrętwiały siedziałem nie odwracając nawet głowy. Kompletne fiasko! Dopiero teraz uświadomiłem sobie grozę mego położenia i zacząłem się bać. Blondyn przywołany gwizdem, jęcząc wgramolił się na tylne siedzenie.

– Ty skurwielu – jęczał liżąc zgniecione palce – ja ci jeszcze pokażę.

– Zamknij się, Kent – uciął bezosobowo bokser. – Jesteś idiotą i masz za swoje. Jęczenie zagłuszył silnik. Ruszyliśmy.

– Gdzie strzykawka? – spytał kierowcy bokser.

Gdy mu ją podawał, położyłem drżącą rękę na klamce.

– Jeśli będziesz chciał mi wbić, to wyskoczę w biegu – krzyknąłem, ale sądząc z reakcji boksera mogłem sobie oszczędzić energii.

– Drzwi są zablokowane, a poza tym zdążę cię ogłuszyć i dopiero wtedy wstrzyknę środek – jakże wspaniale rzeczowy był ten głos.

Podałem ramię. Z zadziwiającą wprawą wbił igłę wprost w arterię. Blondyn z tyłu zdążył jeszcze bluznąć.

Jednym z najdurniejszych przesądów jest ten, że każdy sen wywołany narkotykiem, jest pełen majaczeń. Bzdura! Środek, który mi zaaplikowano sprawił, że omdlenie przyszło błyskawicznie, abym potem równie szybko odzyskałem świadomość. Leżałem na czymś w rodzaju kozetki. Była twarda jak suchary dietetyczne. Kolor, który dominował po otwarciu oczu był bielą. Pomieszczenie zaś wyglądało na wnętrze szpitala czy jakiejś innej instytucji zajmującej się chwalebną czynnością przedłużania bądź skracania życia ludzkiego. Rozejrzałem się wokół i nie zauważyłem czyjejkolwiek obecności. Mrużąc oczy od jasnego światła uniosłem się na łokciu. Faktycznie, miałem rację, że poza mną nikogo tu nie ma. Dowcip był w tym, że mnie było dwóch. Zbyt dobrze znałem swoją twarz, aby wątpić, że człowiek leżący obok na leżance jest mną. Ostrożnie opuściłem nogi na podłogę, co przypomniało mi, że patrząc na drzwi nie należy wchodzić w stojący na podłodze nocnik. Uwolniłem się od tego naczynia i rozprostowując kości stwierdziłem, że jestem w dobrej kondycji. Oszołomienie minęło bez śladu, a narkotyk, działając ubocznie, wyzwolił mnie z uczucia lęku. Znów byłem gotów dokonywać bohaterskich czynów, a moje przeżycia ponownie zaczęły wydawać się tylko scenami z filmu, w którym akurat gram główną rolę.