Chyba odruch sprawił, że podniosłem uszkodzoną przy upadku rękę do oczu. Określenie, że dostałem młotkiem po głowie, było w tej chwili zbyt delikatne. To był duży kafar, Który zwalił mi się na nią, niszcząc cały mój świat.

– Pomylił się! – zaśmiałem się spazmatycznie, opadając na trawę. – Ten idiota nas pomylił!

Mały palec miałem pęknięty na wysokości pierwszego zgięcia. Nie złamany, ale właśnie pęknięty. Ze szczeliny wystawały plastykowe nici, zaś dalej za nimi metalicznie pobłyskiwała kość. Wokół niej kilka kropel zaschło na kolor czerwony. Zbyt czerwony jak na krew.

– Jestem robotem – wymamrotałem, kiwając się w kucki. – Jestem robotem…

Godzinę później złapałem na stacji faceta, który zgodził się podwieźć mnie kawałek. Pojechaliśmy w drugą stronę niż moje miasto, a ja ciągle się zastanawiałem, czy można mnie wyłączyć. Uszkodzoną dłoń ściskałem w kieszeni.

Pocałowałem Betty w ucho, unikając jej zębów. Wariatka ta miała dużą frajdę, gdy gryzła mnie w nos.

– Zaczekaj tu grzecznie. Ja zaraz wrócę i pójdziemy do domciu – powiedziałem, lubieżnie mrużąc oko.

Roześmiała się gardłowo i ciągle łypiąc na mnie filuternie udała, że zagłębia się w lekturze. Poszedłem do budki, pobrzękując bilonem. Rozmowy międzymiastowe zawsze zmuszają do noszenia złomu. Ręka, którą podniosłem słuchawkę miała mały palec owinięty plastrem. Numer znałem na pamięć.

– Słucham. Instytut Parksona – głos był odległy, lecz czysto brzmiący.

– Proszę z doktorem Parksonem – z trudem wypowiedziałem nazwisko.

– Przykro mi, ale jest nieobecny – rzuciła panienka jeden ze sloganów z „Poradnika sekretarki".

– Ja wiem, że on jest i że oczekuje na mój telefon. Jeśli praca pani się podoba i nie ma pani zamiaru jej zmieniać, to proszę powiedzieć doktorowi, że dzwoni jego Tomasz Jonge; podkreślam: jego Tomasz Jonge – dopiero teraz dopuściłem panienkę do głosu.

– Dobrze. Postaram się – rzuciła następny slogan.

Reakcja była natychmiastowa.

– Miło mi, że pan zadzwonił – dobiegł stłumiony głos. Mógłbym zaręczyć, że jego właściciel akurat wyciera spocone czoło.

– Pan wie, że ja wiem… – zacząłem,

– Tak panie Tomaszu. Cieszę się, że właśnie na mnie pan trafił, a nie na któregoś ze wspólników.

Czułem, że jest bardzo zmęczony.

– Więc nie będzie mi pan ubliżał od zbuntowanych robotów? – byłem lekko zdziwiony.

– Robotów? Skądże, przecież pan nie jest robotem tylko człowiekiem. Domyślam się, że

tej nocy, gdy pan od nas uciekł, słyszał pan rozmowę Kamila i jego dziewczyny.

– Kamil? – zacząłem, ale kojarzenie zadziałało. – To ten co mnie pilnował?

– Tak.

– Słyszałem.

– Tak sądziłem. To dobrze, że nie muszę wszystkiego tłumaczyć. Wiemy obydwaj, że cały pański układ nerwowy jest wierną kopią systemu człowieka. Czy to naprawdę takie ważne, czy tworzy go białko, czy pewien związek chemiczny?

– Dziwię się, że pan to mówi – wtrąciłem.

– Hmm – westchnął ze smutkiem – większość pieniędzy, jakie mieliśmy poszła, proszę wybaczyć, na skonstruowanie pańskiego ciała. Nie możemy bez pana prowadzić dalszych badań, a na powtórny eksperyment nie mamy pieniędzy. Zaś jedyny dowód naszego sukcesu uciekł, czując się człowiekiem. Nie mylę się chyba?

– Nie – patrzyłem zamyślony jak monety, jedna za drugą wpadają w otwór.

– Ale nie żałuję tego, w przeciwieństwie do moich wspólników. Ponad wszelką wątpliwość udowodniłem, że potrafię stworzyć istotę rozumną. Aha… Pan zdaje sobie sprawę, że poza układem nerwowym, cała reszta pańskiego ciała działa na innej niż u człowieka zasadzie.

– Tak. Zauważyłem, że mogę się obyć bez jedzenia i wody. Sądzę, że moje ciało jest doskonałą imitacją organizmu ludzkiego, to znaczy jeśli nie poddam się prześwietleniu bądź innym szczegółowym badaniom, to nikomu nie przyjdzie do głowy, że jestem inny niż wszyscy.

– Tak, i proszę pamiętać, że bateria będąca źródłem pańskiej energii, ma ze wszystkiego najmniejszy okres gwarancji. Tylko trzydzieści lat.

– Trzydzieści lat – powtórzyłem jak echo i głośno się zaśmiałem.

– Czy coś się stało? – spytał zaniepokojony.

– Nie, wszystko w porządku. Właśnie się dowiedziałem, ile będę żył – mówiąc, przyglądałem się siedzącej na ławce Betty, która właśnie pokazała mi język.

– Zazdroszczę panu tego, że przez trzydzieści lat będzie pan praktycznie nieśmiertelny. I tego, że nie będzie się pan starzeć – usłyszałem jego smutny głos. – Ale nic… Jak organizm? Dobrze funkcjonuje?

– Wspaniale – odparłem, wrzucając ostatnią porcję monet.

– Sądzę, że nie ma sensu, abym zagłębiał pana w tajniki jego działania – spytał.

– Nie! Po co? – odparłem, myśląc już o czymś innym. – Mogę panu powiedzieć, że jako mężczyznę równie świetnie mnie pan skonstruował. Moja dziewczyna nie może się nachwalić.

Śmiech po drugiej stronie słuchawki był lekko zażenowany.

– Wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli nie będziesz do mnie dzwonił – mimowolnie przeszedł na „ty".

– Słusznie – potwierdziłem. – Chyba twoi wspólnicy mieliby inne zamiary co do mojej osoby?

– Tak, Tomaszu. Powiem ci na zakończenie, że twój bliźniak w rozumie żyje dobrze i nie ma pojęcia o całej historii.

– Cieszę się! Monety mi się skończyły, więc do widzenia, panie doktorze.

– Do widzenia – i szybko dodał – pamiętaj, że ja nie chciałem takiej formy eksperymentu.

– Wiem, Do widzenia – zakończyłem ciepło.

– Do widzenia!

Obydwie słuchawki jednocześnie stuknęły o widełki. Wyszedłem z budki Po błękicie nieba snuło się kilka małych obłoczków, zapowiadając kolejny gorący wieczór. Chyba że przyjdzie wiatr od morza, niosąc wilgotne i chłodne powietrze. Śmiejąc się schwytałem nadbiegającą Betty w objęcia.