Wreszcie spoza krzewów, u końca zardzewiałych torów dojrzałem kolejną planszę. Blady jak trup przejechałem ostatnie metry i zatrzymałem pociąg. Nie zważając na nic wyskoczyłem na tory i pobiegłem z powrotem. Byłbym przysiągł, że w cysternie bulgotało. Nie widząc nikogo, rwałem do przodu niczym królik. Dostosowałem krok do podkładów i biłem po drodze wszystkie rekordy. Po co najmniej trzech kilometrach takiej gonitwy zatrzymałem się. Uczyniłem to dlatego, iż na nic innego nie miałem sił. Jednocześnie z powrotem znalazłem się przy głównej linii. Wyglądało na to, że jestem sam. Gęsto rosnące drzewa nie pozwalały dojrzeć zbyt wiele. Odtroczyłem rakietnicę i już miałem wystrzelić, kiedy naszła mnie pewna myśl. Wywodziła się ona z głębokiej niechęci do tłumaczenia się komukolwiek, w jaki sposób zyskałem moje zdolności, a później utraciłem. Nie miałem ochoty, aby namawiano mnie do kaskaderskich eskapad i przekonywano się, że tym razem już przewodzę prąd, bądź rozbijam się po wyrzuceniu z samolotu.

Rozumiejąc to wszystko, cisnąłem rakietnicę w krzaki i mając nadzieję, że nikt mnie nie śledzi ruszyłem przed siebie. Nie będę ukrywał, że cały czas dobrze pamiętałem jakie to cudo ukrywam w żołądku.

Przyznam, że miałem szczęście. Już po paru krokach usłyszałem hałas nadjeżdżającego pociągu. Był to duży, swojski skład towarowy, żadnych cystern. Pobiegłem do przodu, gdzie tory wspinały się na niewielkie wzgórze i poczekałem, aż miną mnie pierwsze wagony. Gdy pociąg zwolnił, uczyniłem ostatni desperacki krok. Skoczyłem w biegu do wagonu. Na szczęście udało mi się złapać uchwyt i po chwili leżałem wygodnie w środku na hałdzie ziarna, z każdą minutą oddalałem się od miejsca moich cierpień.

Nie byłem pewien, ale zdawało mi się, że słyszę odległą eksplozję.

Do domu Ireny dotarłem nad ranem. Uznałem, iż u niej będę najbezpieczniejszy. Otworzyła mi ziewając i nawet nie była specjalnie zdziwiona.

– Co cię tak przypiliło? – spytała zamykając drzwi,

– Muszę spędzić u ciebie parę dni. Chcę się upewnić, czy nikt mnie nie szuka. Popukała się w czoło.

– Znowu zmyślasz – szepnęła z wyrzutem i wepchnęła mnie do łazienki.

W jasnym świetle dojrzałem, jak opłakany stan przedstawiam. We włosach miałem jeszcze źdźbła słomy.

– Doprowadź ty się lepiej do porządku, a potem przyjdź do mnie – powiedziała i cmoknęła w ucho.

– Poczekaj, nie masz jakiegoś środka przeczyszczającego? – spytałem.

Spojrzała na mnie ze złością i poszła do sypialni.

Spuściłem wodę do wanny i wlałem płyn kąpielowy. Pachniał żywicą.

Kiedy zanurzyłem się w pianie, drzwi uchyliły się ponownie. Stała tam Irena z nożem w ręku. Miała na twarzy diabelski uśmiech.

– Dawid – zaczęła, podchodząc do wanny – pokaż mi jeszcze raz, jak robisz tę sztuczkę z nożem.

Wybałuszyłem oczy i głośno przełknąłem ślinę.

– K O N I E C -