– To… to jest… – Bartnicki nie mógł wykrztusić epitetu.
Tarłowski go wyręczył:
– Tak, to jest szantaż. A więc o siódmej wieczorem. Do widzenia, panie Bartnicki.
Jubiler wstał, ukłonił się z szacunkiem i podreptał ku drzwiom jak nakręcony automat. Dogonił go głos gospodarza:
– Proszę nie zapomnieć – tylko setki i pięćdziesiątki! I proszę wziąć całość ze sobą. Jeżeli wszystko się uda, wówczas od ręki dam panu to, czego pan chce.