– A mnie czysta leczy.

– Z czego?

– Ze wszystkiego. Albo mnie rozgrzewa, albo oziębia, albo…

– Oziębia? Czysta?!

– To prawda – tym razem wtrącił się doktor Hanusz. – Klimatyzacyjne zalety czystego alkoholu były już dawno znane. Wiadomo, że wódka chroni przed mrozem, bo rozgrzewa zziębniętego, i przed upałem, bo kiedy we wnętrzu robi się bardzo ciepło, to powietrze na zewnątrz wydaje się dzięki kontrastowi stanowczo chłodniejsze niż jest w istocie, i nawet przyjemnie orzeźwia.

Druga połowa stołu zajęta była rozmową o zeszło nocnej strzelaninie wokół torów kolejowych.

– Zginęła stara Zośka Garmulanka, siostra dróżnika. Od zabłąkanej kuli, taki fart! – poinformował Kortori.

– No proszę – prychnął Sedlak – a codziennie pół dnia przesiadywała w kościele! Widać modlitwy nie chronią dewotów.

– Tak jak marksizmy nie chronią idiotów mruknął Mertel pod nosem, ale zbyt cicho, żeby go usłyszano.

– Czytałem – ciągnął Sedlak – iż u Muzułmanów oraz u afrykańskich Murzynów, prócz modlitw albo szamańskich zaklęć, stosowane są specyfiki przeciwko kulom. Na przykład maście antykulowe. Wysmarujesz całe ciało i jesteś kuloodporny. To by się u nas przydało, co nie? Ja myślę…

– U nas już to było – przerwał mu radca Małe wieź.

– U nas?!… – zdziwił się cały chór.

– Za Powstania Kościuszkowskiego. Ojcowie Benoni sprzedawali w swym klasztorze warszawskim, na Nowym Mieście, poświęcone kartki, które rzekomo chroniły od kuł. Brali drogo, jedna kosztowała pięć złotych.

– I co? Działało?

– Nie zawsze. Ale jak rodzina truposza przychodziła z reklamacją, braciszkowie tłumaczyli, że widocznie nieboszczyk miał grzech śmiertelny na sumieniu, co zniwelowało moc kartki świętej. Uciułali tymi kartkami fortunę, bo popyt był ogromny.

– A dlaczego Naczelnik nie tępi takich zabobonów? – spytał Sedlak.

– Bo kartkowe pospólstwo szło w ogień jak do tańca – wyjaśnił Malewicz.

– Ufne w moc Bożą, przecież „Pan Bóg kule nosi", prawda, proszę księdza? – zaczepił Hawryłkę profesor Stańczak. – Więc i tej biednej dróżnikowej Zośce dostało się od Pana Boga, mam rację, księżulu?

Hawryłko pokręcił głową, trochę przecząco, a trochę z politowaniem dla głupawej zaczepki. S t a ń czak jednakowoż nie miał ochoty wycofać się:

– Ksiądz dzisiaj w uniformie galowym, aż miło popatrzeć!… Jeszcze milej byłoby widzieć księdza w fioletach lub w purpurach, lecz jakoś ksiądz nie może doczekać awansu. Czyżby podpadło się biskupowi, hę?

– Nie trzeba mi ziemskich awansów, profesorze – wyjaśnił Hawryłko. – Praca z owczarnią Bożą starczy mi na awans do Królestwa Niebieskiego.

__Może starczy, a może nie starczy. I może

właśnie dzisiaj się to okaże, księżulu… Żeby awansować, trzeba mieć ambicję chodzenia drabiną hierarchiczną, brak tej ambicji jest kalectwem.

– Kościół widzi to inaczej, nie tak po ziemsku – rzekł Hawryłko.

– Czyżby? To dlaczego książęta Kościoła biją się o stołki kościelne, albo o tron papieski?

– Znam pyszny kawał na ten temat! – zagrzmiał Kortoń. – Słuchajcie! Jadą w pociągu Żyd i młody wikary. Siedzą vis-a-vis siebie. Raptem Żyd pyta: „ – Jak ksiądz awansuje, to kim zostanie?". „ - Mogę zostać proboszczem" - odpowiada wikary. „- A później?" - pyta Żyd. „- Później mogę zostać kanonikiem". „- A jeszcze później?". „ - Jeszcze później mogę zostać pratatem". „- A dalej co?". „ - Dalej, gdybym miał wybitne zasługi, to mogę zostać biskupem". „- Można jeszcze więc?". „ - Tak, można. Z woli Ojca Świętego mógłbym zostać kardynałem". „ – Ten wasz Ojciec Święty to papież, czy dobrze gadam? On całym waszym Kościołem rządzi, co?". „- Tak, całym". „- to dopiero byłby awans, proszę księdza! No bo jeszcze wyżej…". Wikary kręci głową; „ – Wyżej już nie można. Przecież nie mogę zostać Panem Bogiem". A na to Żyd: „ – Dlaczego nie? Jednemu z naszych się udało ".

Gremialny wybuch śmiechu przerwał mecenas Krzyżanowski:

– Według Słowackiego jednemu z naszych przypadnie Stolica Apostolska…

– Nieprawda, panie mecenasie – zaoponował Malewicz. – Julek S. wieszczył „papieża słowiańskiego ", a nie polskiego. Co nie wyklucza Polaka, ale może być i Czech, i…

W tym momencie kamerdyner Łukasz wepchnął do sali wózek z hrabią. Goście umilkli i wstali, witając gospodarza.

– Witam panów i serdecznie dziękuję za przybycie – rzeki Tarłowski. – Jesteś wolny, Łukaszu… Siadajcie, panowie. Proszę jeść i pić. Mam. nadzieję, że panowie mi wybaczą, iż podejmuję panów tak po chłopsku, lecz sprawa… bardzo ważna sprawa… wynikła nagle i moja kucharka nie zdążyła się przygotować, choć wiem, że pitrasi także coś gorącego, co później będzie podane…

– Ależ, panie hrabio, w dzisiejszych czasach to i tak… – przypochlebił się Brus.

Tarłowski wskazał na wolne krzesło, marszcząc brew:

– Pan Bartnicki nie był łaskaw, czy się spóźnia?

– Spóźni się trochę – wyjaśnił doktor Hanusz. – Załatwia jakąś gardłową sprawę i kazał mi przeprosić pana hrabiego w swoim imieniu.

– Nie będziemy czekać, czasu jest bardzo mało – zdecydował gospodarz. – Panowie, przechodzę do rzeczy. Zaprosiłem panów, najszacowniejszych obywateli Rudnika, gdyż, jak panowie wiecie, Gestapo aresztowało dziesięciu…

– Najszacowniejszych obywateli Rudnika – wtrącił profesor Stańczak tonem wyzbytym sarkazmu, ale uwaga była i tak nieco sarkastyczna przez swą treść.

– Właśnie. Można jednak coś w tej sprawie zrobić. Chodzi o trudną decyzję, bardzo trudną, której samodzielnie podjąć nie mógłbym, dlatego zaprosiłem panów. Szef Gestapo, Muller, złożył mi pewną propozycję… Rozmawiałem z nim kilka godzin temu. Muller zgadza się wypuścić czterech aresztowanych. Zgadza się, aby ich wykupiono.

– Dlaczego tylko czterech? – spytał Godlewski.

– Tego nie wiem. Chyba boi się zwierzchnika. Przecież nie może uwolnić wszystkich, a chce zarobić, więc uznał, że czterech to bezpieczne. Czterech to więcej niż nic, proszę panów.

– Ile chce wziąć? – spytał Kortoń.

– Za każdego uwolnionego żąda dwadzieścia tysięcy dolarów.

Echem tych słów był szmer biegnący wokół stołu, pełen tłumionych parskań i przekleństw:

– Bydlak!

– Skurwiel!

– Szwabska hiena!

– Pieprzony Szkop!

– Nigdy nie płacono nawet połowę tej sumy!

– Celowo tyle zażądał, by nic z tego nie wyszło!

– Lub żeby zbić majątek.

– Kto to zapłaci?!

– Co za łajdus! Nie dość, że morduje ludzi, to jeszcze kupczy ludźmi jak handlarz niewolników, psiakrew!

Gdy warczenia ucichły, aptekarz Brus podsumował je mówiąc:

– Panie hrabio, to ogromna suma… Żaden z nas nie mógłby nawet…

– Nie zebrałem tu panów, by robić zbiórkę pieniędzy – uspokoił go hrabia.

– Całe miasto nie wydoiłoby takiej sumy – rzekł Kłos. – Cztery razy dwadzieścia to osiemdziesiąt tysięcy dolarów, fortuna! Nawet w Lublinie płaci się za więźnia dwa, góra trzy tysiące, proszę panów…

– Ale nie za więźnia przeznaczonego do rozwałki, takiego po wyroku, panie redaktorze – skorygował Sedlak.

– Tu nie było przecież żadnego wyroku, bo nie było sądu – podniósł Hawryłko.

– Niech ksiądz nie będzie śmieszny! – skarcił go Sedlak. – Decyzja centrali dystryktu ma moc wyroku sądowego, to tryb administracyjny skazywania więźniów. Czy ksiądz się urwał z choinki, czy narodził dopiero dzisiaj? Wszyscy, których aresztował Muller, mają urzędowy wyrok, a ratowanie pieniędzmi takich wyrokowców kosztuje dużo drożej, dużo więcej niż trzy tysiące zielonych. – Owszem, dwa razy więcej – rzeki dziennikarz. – Niechby i trzy razy więcej. Ale dwadzieścia tysięcy zielonych?!

Panowie! Mecenas Krzyżanowski podniósł rękę, uciszając dyskutantów i dając znać, że sam chce zabrać głos.

– Dziwicie się, panowie? Tu nie ma nic dziwnego, rzecz jest klarowna jak mało co. Szkopy obrywają po tyłku na wszystkich frontach, na wschodzie, na zachodzie, na południu, wszędzie. W Lublinie niedługo Ruscy będą rządzić. Muller rozumie ile zostało mu czasu na zgromadzenie łupu wojennego, więc winduje ceny. To jest prawo upadającego rynku.

– Panowie – rzekł hrabia – Muller dał mi tylko parę godzin na podjęcie decyzji.

– Ale może uda się zmniejszyć tę koszmarną sumę. Trzeba się targować, panie hrabio! – podsunął Brus.

– Muller nie będzie się targował z nami. Możemy jego propozycję odrzucić lub przyjąć. Mamy czas do rana.

– Mamy czas do śmierci, a nawet dłużej! – prychnął Kłos. – Nie zebralibyśmy takiej sumy nawet w życiu pozagrobowym…

– Ja wyłożę całą sumę, proszę panów.

Deklarację gospodarza przyjęło osłupienie mierzone siłą zbiorowego wzroku, który spoczął na jego twarzy.

– Wykupię wszystkich czterech – kontynuował hrabia. – Pod warunkiem, że wśród wykupionych będzie mój syn.

– To najzupełniej oczywiste, panie hrabio! Pan płaci, pan decyduje! – zawyrokował Kor-toń, a kilku innych skinęło głowami dla potwierdzenia.

– To wcale nie jest oczywiste, moi panowie, bo chciałbym, abyśmy podjęli decyzję wspólną. Wszelako nie ukrywam, że jeśli mój syn nie znajdzie się wśród czterech wytypowanych – moja oferta finansowa przestanie być aktualna. Zapłacę tylko wówczas, gdy Marek będzie mógł wrócić do domu.

Z drugiej strony stołu rozległ się szyderczy chichot. Chichotał profesor Stańczak, a gdy dzięki temu wszyscy spojrzeli na niego, usprawiedliwił się równie kpiarsko, cytując reklamowy bon-mot Forda:

– Jednym słowem, panowie – każdy może sobie kupić samochód o takim kolorze, jaki mu przypadnie do gustu, pod warunkiem, że będzie to czarny Ford-T!

– A pan, będąc na miejscu pana hrabiego, uiściłby całą sumę za wykupionych nie wykupując własnego dziecka, co, panie profesorze?! – sykną Kortoń.

– To był żart – bronił się Stańczak. – Dowcip mający rozluźnić atmosferę…