– Raczej pełną Biblii, drogi księżulu – skorygował profesor. – Biblii tak bardzo bliskiej „Kapitałowi" i teoriom komunizmu, a zarazem jak dalekiej, jak im wrogiej. Wrzuć człowieka do kałuży i głoś mu, by poprzestał na tym miejscu gdzie umieściła go Opatrzność -a udowodnisz, że jesteś wyznawcą porządku biblijnego, nie zaś walki klas. Summa summarum – gdy spojrzymy…

– Nie chce być złośliwy, panie profesorze, zresztą nie umiałbym być równie złośliwy co pan

– wtrącił Hanusz – jednak pragnę spytać: kogo pan bardziej lekceważy, Boga czy Marksa?

– Więc zauważył pan, doktorku, jak są podobni? Te imponujące brody, niby srebrne cokoły fizjonomii proroków!… Odpowiem panu – Boga nie lekceważę, chociaż mam wobec Niego stosunek inny zupełnie aniżeli ci wszyscy, co biegają do kościoła licząc na Niebo po znajomości.

– Gadaj pan zdrów, profesorze, nie zrazisz wierzących! – obruszył się Kortoń. – Nie po to chodzimy klękać u stóp krucyfiksów.

– A po co?! – zdziwił się Sedlak. – Po uzyskanie odpuszczenia za zabójstwo prezydenta Narutowicza, panowie endecy?

Kortoń zerwał się, mając kułaki ściśnięte i mord we wzroku, lecz tym razem nie Krzyżanowski czy Godlewski, lecz sam hrabia przerwał scysję, mówiąc grzmiącym głosem feudała:

– Dosyć, panowie! Dosyć tych awantur, nie chcę tu już widzieć żadnych bijatyk! Również bijatyk partyjnych na słowa, bo zebraliśmy się w zupełnie innym celu. Przypominam, że mamy ustalić kto zostanie wykupiony z rąk Gestapo. Mertel przypomniał swoje:

– Mamy też obowiązek patriotyczny! Powtarzam: panowie Trygier i Ostrowski muszą być wykupieni dla… dla racji wyższych, ogólnonarodowych, nie waham się rzec: w imię racji stanu. Myślę, że wszyscy tu obecni, może za wyjątkiem pana poczmistrza, dobrze to rozumieją…

– Nie wszyscy, panie Mertel – rzekł Malewicz.

– Ja również nie – dodał Hanusz.

– A jeśli idzie o propozycje – kontynuował radca – to sądzę, że wśród wykupionych winni być: dyrektor Kuźmicz, burmistrz Wencel, no i profesor Stasinka z całą pewnością.

– Popieram te kandydatury, proszę panów -ogłosił Sedlak. – Kuźmicz koniecznie!

– Tak więc… – chciał finalizować dysputę Krzyżanowski.

– I koniecznie pan sędzia Iwicki! – zawołał aptekarz.

Mertla ogarnęła pasja:

– No to pięknie! Już mamy czterech: Kuźmicza, Wencla, Stasinkę, Iwickiego, czyli bez Trygiera i Ostrowskiego! Do ciężkiej cholery – dla tych dwóch miejsce musi być! Ludzie, czy wy nie rozumiecie, że…

– Panowie, tak można się kłócić przez kilka dób! – wyhamował Mertla redaktor Kłos. -Rozstrzygnijmy głosowaniem, niech zadecyduje większość zebranych.

– Racja! – krzyknął naczelnik urzędu pocztowego.

– Owszem, to bardzo słuszna propozycja – przyłączył się jubiler.

– Też tak uważam – zgodził się policjant.

– A dlaczego większość? – spytał dyrektor sali kinowej.

Mertel powtórzył pytanie, jakby był echem Kortonia:

– Właśnie, czemu większość, proszę panów?

– Dlatego, że większość to więcej niż mniejszość – wyjaśnił mu Bartnicki.

– Tylko z matematycznego punktu widzenia.

– Również z demokratycznego – poprawił Kłos. – Na większości zasadza się każda demokracja.

– A ochlokracja to nie? – spytał profesor, uśmiechając się kpiarsko.

– Mówię o prawdziwej demokracji!

– Tak? I co pan uważa za prawdziwą demokrację?

– Wolny wybór, profesorze, wolny wybór.

– Czyli jaki?

– Taki, który jest nieprzymuszoną demonstracją wielu ludzi myślących identycznie. A więc głosujących tak samo.

Stańczak pokiwał głową ze zrozumieniem:

– Jasne! Jeżeli duża liczba wierzących w to samo stanowi argument, wtedy łatwo dojść do wniosku; żryjmy gówna, przecież miliony much nie mogą się mylić!

– Pan znowu żartuje, panie profesorze! – westchnął Kłos. – Ma pan coś serio przeciwko demokracji?

– Niewiele, kochany redaktorka Tylko to, że w demokracji głosy ludzi wykształconych, ludzi rozsądnych i ludzi uczciwych liczą się tak samo jak głosy analfabetów, łotrów i prostytutek. A ponieważ w każdym państwie jest więcej głupków, szubrawców i kobiet źle się prowadzących niż ludzi rozumnych i prawych – to trzeba przyznać, że demokracja nie jest bezbłędna jeśli patrzeć na nią od strony wyborczych urn.

Duży ścienny zegar wybił godzinę, detonując kolejną interwencję mecenasa Krzyżanowskiego:

– Panie profesorze, pańskie spekulacje, sofizmaty i bon-moty są zachwycające, tylko myślę, że w naszej sytuacji są one stratą czasu. Brak czasu na takie popisy, gdy chodzi o ludzkie życie! Jestem za propozycją pana redaktora, niech decyduje większość.

– Racja, panowie, racja! – ożywił się przodownik Godlewski. – Nie widzę przy tym stole prostytutek i analfabetów. Pan redaktor, mówiąc o wyborze, mówił o wyborze dokonywanym przez ludzi pierwszorzędnych… znaczy solidnych, prawda?

Tak, panie przodowniku. Mówiłem o wyborze, który jest demokracją, gdzie światła większość przesądza, a mniejszość…

– Mniejszość ciemna? – wszedł Kłosowi w słowo zdziwiony ksiądz Hawryłko.

– … a mniejszość musi się podporządkować temu wyborowi.

– Doskonale – zawyrokował mecenas. – Głosujmy kolejno. Może najpierw przegłosujmy lub odrzućmy kandydaturę pana dyrektora Kuźmicza, a później…

– Nie! – sprzeciwił się Mertel. – Zacznijmy od tego: kto jest przeciwko Trygierowi i Ostrowskiemu?.,. Kto jest przeciwny wykupieniu panów Trygiera i Ostrowskiego – niech podniesie rękę do góry!

Milczenie, które teraz zapanowało, było najgłębszym z dotychczasowych milczeń przy tym stole. Nawet palący przestali się zaciągać. Pod inkwizytorskim spojrzeniem Mertla i Kortonia niektórzy spuszczali wzrok. Unoszący się nad blatem wonny aromat filozoficznej fajki tłumił nikotynowy opar cygaretek i papierosów, lecz nie łagodził stresu grona skamieniałego jak pod dotknięciem czarnoksięskiej różdżki. Od ogrodu słychać było szum konarów targanych wzmagającą się wichurą. Ciemniało – gęstniejące szarości malowały świat. Profesor pierwszy zakłócił tę grobową atmosferę:

– Gratulacje dla panów partyzantów! Doprawdy, panowie – genialny chwyt!

To ośmieliło aptekarza:

– Nie genialny, tylko bandycki, mający na celu zastraszenie wszystkich tu siedzących!

– Pan Brus ma całkowitą słuszność, to skandaliczne! – krzyknął Sedlak. – Panowie, nie pozwólmy się tym ludziom zastraszyć!

– Czekamy, aż pan da nam przykład, panie naczelniku – mruknął cierpko Krzyżanowski.

– Jaki przykład?

– No… że podniesie pan rękę.

– Proszę bardzo, mogę podnieść dłoń, lecz co to da jeśli nie podniosą inni? Zresztą nawet gdybym podniósł, to by wcale nie znaczyło, że jestem przeciwko wykupywaniu kogoś. Ja tylko jestem przeciwko takiej metodzie głosowania!

– Słusznie – rzekł Malewicz – nie powinniśmy głosować przeciwko komukolwiek. Powinniśmy głosować wyłącznie za, proszę panów.

– Jak to?… – zdziwił się Godlewski. – Za wszystkimi?… Przecież… przecież możemy wybrać tylko trzech…

– I wybierzemy trzech, panie przodowniku. Będziemy głosować kolejno za każdym z dziesięciu aresztowanych…

– Z dziewięciu aresztowanych! – przypomniał Krzyżanowski.

– Tak, rzeczywiście, z dziewięciu. Ci, którzy otrzymają największą liczbę głosów, zostaną wykupieni przez pana Tarłowskiego.

– A jeśli niektórzy otrzymają równą liczbę głosów? – spytał jubiler.

– Gdyby tak się stało, to wówczas będziemy losować jednego z nich – zaproponował Kłos.

– A jak będziemy głosować? – nie ustępował Bartnicki.

– No cóż, najłatwiej byłoby przez podniesienie rąk…

– Ale nie najzręczniej, nie najzręczniej, proszę kolegów – rzekł radca.

– Dlaczego nie najzręczniej? – spytał Godlewski.

– Bo to byłoby głosowanie jawne, panie przodowniku – wyjaśnił mu radca. – A głosowania jawne czasami bywają krępujące.

– I do tego jest nas trzynastu, pechowa liczba, panowie – dodał Brus.

– Nie będzie głosowało trzynastu – szepnął ksiądz Hawryłko. -Ja nie będę głosował.

– Dlaczego, proszę księdza? – spytał Godlewski.

– Bo mnie nie wolno, synu.

– Ale dlaczego?!

– Dlatego, że kapłan może być sędzią tylko w konfesjonale.

– A w trybunale to nie?!… – rozjazgotał się filozof, uradowany, że podsunięto mu kolejną

tarczę do ostrzału. – Pała z historii Kościoła, i z bieżącej rzeczywistości Kościoła, księżulu!

– W jakim znowu trybunale? – zniecierpliwił się Hawryłko.

– Inkwizycyjnym, bratku!… Co, zapomnieliśmy o Świętym Oficjum, proszę księdza? I o „psach Pana Boga", braciszkach Dominikanach? Nic mi nie wiadomo, by Święty Trybunał uległ likwidacji, ale jeśli się mylę – proszę mnie oświecić…

– Trybunał kościelny to specyficzny przypadek… – próbował bronić się ksiądz.

– Ale gronem sędziowskim jest tam grono kapłanów. Zatem nie jest prawdą, że kapłan może sądzić tylko w konfesjonale. Ksiądz nas okłamał, a kłamstwo to grzech – będzie ksiądz musiał teraz klęknąć z drugiej strony konfesjonału, prosić o pokutę, etcetera.

– Mylisz się, człowieku. Święte Oficjum wyrokuje tylko w sprawach dogmatycznych, w sprawach wiary. Kapłan nie może być sędzią w sprawie świeckiej.

– Gdy ksiądz skazuje prostytutkę lub cudzołożnicę na zdrowaśki – to nie jest wyrokowanie w sprawie świeckiej?

– Jest, ale tylko konfesjonał daje mi takie prawo.

– Drogi księżulu… – chciał się dalej przekomarzać filozof, lecz Hawryłko uniemożliwił ten zamiar:

– Nic z tego, nie zmienicie mojej decyzji, panowie. Nie będę głosował!

– Ja również nie będę głosował! – poinformował z ulgą Bartnicki.

– Czy to znaczy, że pan może być sędzią tylko w kantorze jubilerskim? – ukłuł Bartnickiego Stańczak. – Taksując bliźnich, którzy przynieśli panu obrączkę ślubną do spieniężenia na chleb dla dziatek lub na kęs alkoholu?

– Daj pan spokój, panie profesorze!

– Jeśli wszyscy, wymawiając się sutanną lub inną przeszkodą, zażądają, by dać im spokój, to nie zwojujemy niczego i Muller zabije dziesięciu ludzi! – ostrzegł doktor Hanusz.