Już u Skrytojebcy myślał o senatorze Tito i w końcu doszedł do wniosku, że nie od rzeczy byłoby wydobyć zeń więcej szczegółów o szeptanym po Wzgórzu Grudniu. Może potwierdzić Nicholasowe podejrzenia co do natury zarazy – czy istotnie będzie to krewna Września? czy naprawdę, miast bezpłodności, powodować będzie – t o? Zadzwonił, lecz odbił się od bariery priorytetu, raz, drugi i trzeci. Zadzwonił więc do Imeldy. Co się okazało: Gaspar zeźlił się okropnie na szwagra, że ten, wiedząc o rychłym wprowadzeniu Tuluzy, tak prostacko z nim podczas piątkowej rozmowy pogrywał, naciągając na idiotyczne przysięgi, targując się o rzeczy już bezwartościowe. Cóż mógł Nicholas rzec Imeldzie? Na pewno nie prawdę, czyli że w istocie nic wówczas o Tuluzie nie wiedział. – No przecież nigdy za nim nie przepadałem – wymamrotał zamiast tego, prosto w purpury symfonicznego zachodu słońca nad Kajmanami. Faktycznie, nie przepadał. Teraz będzie musiał okazywać to jeszcze wyraźniej.
Do gabinetu Nicholasa wstąpił jeden z poruczników EDC, który zakończył właśnie swój dyżur w centrum monitoringu Wojen.
– Chciał pan wiedzieć, gdyby coś…
– A co?
– Właściwie tylko powód do kolejnego zdziwienia -skrzywił się porucznik.
– No niech pan mówi, skoro już się pan zdecydował zawracać mi głowę! – warknął nań Nicholas, który czasami zupełnie nie miał cierpliwości dla rytuałów asekuracyjnych, właściwych przepowiadaczom pogody wszystkich epok i technologii.
– Bandyci giełdowi południowej Azji, sir. – Co z nimi?
Analizy Bunkra pokazują wybicie się jednej ze składowych CG, oni tam grają na niewidzialne fronty, w każdym razie po części, ci Chińczycy.
– Na litość boską, ludzkimi słowy!
– Widzi pan, bandyci giełdowi zazwyczaj giną w szumie. No, czasami dokładają się do jakiegoś superwyraźnego trendu, wtedy wychodzą jako składowa. Średni horyzont realizacji ich zysków jest zawsze jednosesyjny. W szczególności nie posługują się żadną wspólną strategią, każdy gra sobie, współpraca jest tu z definicji niemożliwa.
– No? A wam wychodzi co innego?
– Po części – powtórzył ostrożnie oficer EDC. – Nasze programy eksperckie pokazują, że ich posunięcia są ponadchaotyczne, układają się w pewien schemat charakterystyczny dla szybkiego otwarcia w Bengalskiej Strategii Tygodniowej, przy czym grają przeciwko Chinom. To znaczy: statystycznie; bo daleko nie wszyscy. Po prostu znacząca w analizie część ich transakcji nie tłumaczy się w horyzoncie realizacji ich zysków i jeden wektor wybija się tu lekko ponad pozostałe.
– Pięknie, ładnie, dziękuję, że mi pan o tym powiedział – ale co to właściwie znaczy?
Porucznik mało nie parsknął.
– Nic nie znaczy, to są Wojny Ekonomiczne, sir, Dow Jones to Dow Jones, kurs to kurs.
– Pytam o interpretację. O przyczynę.
– Przyczyny to nie nasza sprawa, my nie decydujemy o polityce, sir. Natomiast na interpretację jeszcze za wcześnie: to może być Bengalska Tygodniowa, ale może i co innego. Sir.
Hunt przez długą chwilę gapił się niemo na oficera, w końcu machnął laską i porucznik wyszedł.
Inteligentni przecież ludzie, kręcił głową Nicholas, a tak ograniczeni. Ni myślą, ni językiem nie sięgną poza ten ich świat metagiełdy. Mają nowe aksjomaty, też wyrażone gęstą infoekonomiką. To właśnie odróżnia ją od klasycznej ekonomii: nie odnosi się do rzeczywistej sytuacji gospodarczej (i cóż to właściwie miałaby być, ta „rzeczywista sytuacja ekonomiczna"?), ani do wskaźników wywodzonych bezpośrednio ze świata fizycznego. Infoekonomiści zajmują się wyłącznie nadbudową: entymi pochodnymi relacji podstawowych. Faktami podlegającymi analizie są w tym prawie hermetycznym świecie notowania, kursy, indeksy, ich zmiany, trendy ich zmian, korelaty i zmiany trendów, metatrendów…
Przy nich Schatzu to rzeczywiście czystej wody geniusz.
Może po prostu porucznik był zmęczony po dyżurze, odpowiadał podług najpierwszych asocjacji, nie zastanowił się…
Schatzu! Ja mu coś podpisałem, tam, w Bunkrze! Zajrzał do tej bezokiennej klitki Ronalda, ale go nie zastał. Lucyfer poprowadził Nicholasa piętro niżej, do sali, która dotychczas stała pusta. Teraz wojskowi technicy wnosili tu baryłkowate stelaże dla bębnów kryształów komputacyjnych – Hunt rozpoznał je na pierwszy rzut oka, bo takie właśnie regały kryły ściany prawie wszystkich pomieszczeń w biurach NSA, gdzie Nicholas jeszcze rok temu nadzorował maping Amerykańskiego Genomu.
Schatzu rozmawiał na korytarzu z dwoma rzeźbionymi cywilami. Na widok Nicholasa dosłownie wepchnął ich do wnętrza sali, sam zaś przyskoczył do Hunta, złapał go pod łokieć i pociągnął z szerokim uśmiechem ku minikafejce, mieszczącej się za pokojem sarkofagów. Było to tak bezczelne złamanie NEti, że Nicholas nie zdążył w porę znaleźć formy stosownego protestu i tym mimowolnym milczeniem jakoś przyzwolił na fizyczny gwałt. Publiczne cielesne obcowanie z drugim człowiekiem deprymowało go do tego stopnia, iż nie potrafił się do końca skupić ani na słowach Ronalda, ani na tym, co podszeptywał mu diabeł/consigliori: że mianowicie może w każdej chwili uaktywnić skan A-V i że jurydykator czuwa dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Ruszyliśmy wreszcie z tym złomem, przez noc się uwiniemy – perorował Schatzu. – Cztery piętnastki powinny na początek starczyć, zaczniemy od czasów współczesnych i tak będziemy się cofać, rok po roku. Najpierw odsiejemy rzeczy mocno umotywowane, żelazne łańcuchy kauzalne, subtrendy, a także wszystkie te procesy, których początek można jednoznacznie wskazać; bo to, czego szukamy, zaczyna się niewyraźnie, w setkach, tysiącach punktów naraz, z mgły, delikatnie, narastająco, z synergicznych mutacji sąsiednich ciągów… Kawki? Co? Napijemy się kawki?…Jennis, to doktor memetyki z Berkeley, ten czarny, ma teorię dotyczącą popularności poszczególnych narkotyków, być może tu uda się zejść poniżej poziomu wrażliwości na Nefele, tutaj możemy odnaleźć korelacje ze słabszymi, odleglejszymi źródłami, narkomani są bardzo podatni, w każdym razie niektórzy, są takie środki, co… Pan nie słodzi?…Tak, sekciarze i ćpuni swoją drogą, ale muszę skaptować kogoś do zestrugania sieci na kulturosferę, muzyka, film, estetyka, ja na przykład nie wierzę, że w tym całym lufu nie ma nic alienowatego, jak w ogóle można się tym zachwycać. No, ale widzi pan, to właśnie taki śliski grunt, kwantyfikowane subiektywizmy. Stąd konieczność powrotu do tej jedynej obiektywnej podstawy weryfikacji w memetyce, ugryziemy to mianowicie przez odbicia ekonomiczne. Maszyny nam przemielą i wskażą ekstrema, skoki ponadnomartywne. Ba, lecz tu trzeba subtelnych metod analizy, Czen jest niezły, ale mam nadzieję, że urobi pan pułkownika i dopuszczą mi Le Rapha, to on zrobił na Harvardzie drzewa konwencji humoru. Bo inaczej… – Przepraszam.
Jakoś uwolnił się od chorobliwie rozentuzjazmowanego Ronalda i uciekł do siebie. Zupełnie już nie rozumiał Schatzu. Kiedy pojawił się on w Zespole, stanowił wzorcowy przykład młodego ambitnego mózgowca. Kiedy doszły do Hunta wieści o skargach Ronalda, bynajmniej się nie zdziwił: znał takich Schatzu, zdążył ich przez te wszystkie lata poznać setki. A teraz – co? Na mózg mu padła ta cała Nefele? Czy on liczy, że to odkrycie zrobi z niego drugiego Krasnowa? Może sprzedał rzecz komuś za plecami Zespołu. Swoim protektorom z Obrony…? Ale nie: ogłaszał to wszem i wobec na konferencji w Bunkrze. Logiki w tym za grosz.
Właściwie siebie też już nie rozumiał. Czemu mimo wszystko nie wyrwał się od razu z Ronaldowego uścisku? Dlaczego w ogóle się do niego fatygował osobiście – nie mógł zadzwonić? albo i porozmawiać przez wszczepkę? Schatzu miał przecież wszczepkę, może zresztą już ją wymienił na Tuluzę, członkowie Zespołu dostali kapsułki injekcyjne z rozdzielnika FBI/EDC, jako najbardziej narażeni na szturmy monadalne. Więc mógł. Ale nawet nie pomyślał. Poszedł, a durny diabeł jeszcze go prowadził.
Zamknąwszy za sobą drzwi gabinetu, jął walić Lucyfera laską po rogatym łbie.
– Myśl! Myśl, idioto! – syczał (do siebie, skoro nikogo innego tu nie było).
– Aaaarr! – ryczał książę piekieł, zbierając niezasłużone baty (laska miała srebrne okucia).
Potem zniknął. Nicholas z westchnieniem zapadł się w fotel.
Wszystkiego pół minuty dane mu było tego spokoju. Przez sekretaryjny przedarła się bowiem wysokopriorytetowa z Departamentu Stanu. Posapując dymem, czart zapowiedział nagłą konferencję z legalistami Departamentów: Sprawiedliwości, Zdrowia, Obrony, Stanu oraz FBI i dwoma sędziami Sądu Najwyższego – na temat zagrożeń powstałych na skutek upowszechnienia Tuluzy 10. Konferencja szła w standardzie 2D na ledekrany, ale wszczepka przekonwertowała ją Nicholasowi na OVR. Wymagało to trzykrotnego powiększenia gabinetu Hunta, liczba dyskutantów przekraczała dwa tuziny. Całość była archiwizowana jako dokument wewnątrzinstytucyjny i same formalności NEti zabrały pół godziny. A zanim się telekonferencja skończyła, za oknami panowała już noc, pierzasta ciemność otuliła Nowy Jork.
Oczywiście, do żadnego konsensusu nie doszli i niczego nie ustalili, nie mówiąc już o podjęciu jakichś konkretnych decyzji, bo po temu nie posiadali nawet stosownych prerogatyw. Zgodzili się tylko co do faktu istnienia owych zagrożeń – bo rzeczywiście: samo upowszechnienie Mad Driverów może doprowadzić do wielkich tragedii. A funkcje indukcyjne Tuluzy 10? A wirusy? A zdalny masteing? Piracki editing? De. facto ubezwłasnowolnienie. Włamać się, co prawda, nie sposób, ale zawsze znajdą się jacyś łatwowierni głupcy, którzy dobrowolnie udostępnią kodu dostępu swojej Tuluzy – i jak potem odkręcisz raz powzięte przez człowieka podejrzenie?
Zresztą mód technologicznych zahamować się nie da, fraktal postępu nie zatrzyma się na życzenie prawa. Weszłoby to tak czy owak, niezależnie od Monadalnych, niezależnie od wszystkiego – z Azji, z enklaw korporacyjnych Ameryki Południowej, z autorytarnych sojuszy ekonomicznych Afryki. Spróbujmy przynajmniej utrzymać barierę wieku: 18 lat. Tak każe ustawa. Ale i w tym punkcie nikt nie miał wątpliwości: poza NEti rozejdzie się to bez żadnych ograniczeń.
Kilkanaście telefonów przetrzymał sekretarz Huntowi aż do zakończenia konferencji, teraz i z nimi musiał się Nicholas uporać. Zainstalowano estepowca w LabielS. Z CIA donosili, iż z kolei ich estepowcy doszli śladem monad depresyjnych do samego Hanoi. (Te monady depresyjne były ponoć odpowiedzialne za samobójcze decyzje szefów Dwunastu Spółek, tak w każdym razie sądzili analitycy Agencji). McManamara, umiejętnie sprzężony z kilkoma dołującymi trendami, spadł z firmamentu i próbował teraz indukować trendy rewanżystyczne – Flak naśmiewał się z juwenilistów, którzy nigdy nie uczą się na błędach poprzedników, poniewczasie zorientowawszy się w swym nietakcie; Hunt sucho zakończył z nim rozmowę. Dzwonił też Moore, zaniepokojony, bo doszły go pogłoski o zewnętrznym śledztwie w sprawie owego pierwszego przecieku informacji o Monadalnych, o który to przeciek wszyscy posądzali Zespół. Czy Hunt coś o tym słyszał?