Hunt nie słyszał. Nie miał pojęcia, czyja to mogłaby być robota, kandydatów na mścicieli miał wystarczająco wielu by mylić wrogów.
Dzwonili też z „Curtwaitera". Prosili o pozwolenie wyjścia na wody międzynarodowe. Że niby estepowcy wciąż gubią się w szumie. Zrzucił podjęcie tej decyzji na Fortzhausera. Przy okazji dowiedział się, że Marina Vassone z powrotem pojawiła się na horyzoncie.
Jej telefon już działał. Odpowiedział sekretarz, potem ona sama.
Całość szła w audio.
– Nie skorzystała pani z gratisowej Tuluzy? Dlaczego?
– A-a, nie wiem, jakoś nie jestem przekonana.
– Myślałem, że pani właśnie będzie pierwsza…
– Wątpię, żebym była na ich listach, nie dysponuję żadną realną władzą.
– Tym niemniej nie powinna pani wyłączać telefonu, pułkownik już chciał stawiać na nogi tajniaków.
– Musiałam coś załatwić, nie chciałam, żeby się za mną wlekli przez kraj.
Więc jednak gdzieś wyjeżdżała. Bez telefonu, nie korzystając z cashchipu, nie zostawiając namiarów.
– Powinna być pani nieco bardziej ostrożna, najprawdopodobniej ostro się za nas teraz wezmą, węsząc za tym wyimaginowanym przeciekiem, nie trzeba się samemu podstawiać na kozła ofiarnego.
– Niech pan nie przesadza, rozejdzie się po kościach.
– Gdzie pani jest? Zarezerwowałem na jutro stolik w „De Aunche"…
– Przykro mi. Nie będę miała jutro czasu.
– Zajrzy pani do Centrali? Na statek?
– Przepraszam. Nie najlepiej się czuję. Rozłączyła się.
Wychodząc z gabinetu, zastanawiał się, czy słusznie zinterpretował tę odmowę jako sygnał zniechęcający do wszelkich dalszych pozaoficjalnych kontaktów. Być może teraz z kolei on powinien posłać swatkę, a to z zapytaniem o chęć podtrzymania znajomości. Bo – tu aż uderzył laską o ścianę – naprawdę chciał ją podtrzymać, naprawdę tęsknił za oczyma Mariny, za jej dłońmi, za sposobem, w jaki lekko odchylała w tył głowę, zamyślona, wpółuśmiechnięta… A, precz, siło nieczysta!
Noc głęboka, podwójnie pod Necropolis. Korytarze były jeszcze bardziej puste niż zazwyczaj, tę ciszę można butelkować i sprzedawać jako dźwiękowy destylat samotności. Zszedł do sali komputerów Schatzu (czy ja mu naprawdę podpisałem pozwolenie na to wszystko?), ale nawet ona była zamknięta na głucho.
Odwracając się, spostrzegł nie domknięte drzwi do przedsionka sali sarkofagów. Natychmiast poszedł po powierzchni myśli piorun skojarzeń: sarkofagi – półtrupy -telepaci – Czarny – Czarnego twarz. Szybkim krokiem ruszył ku windom.
Ale i spadając do garaży, wciąż tkwił mocno w sieci tych asocjacji. Czarny, jego głód samotności, jego wszechobrzydzenie, jego paranoje. Powracały do Hunta całe zdania. Z pamiętnika Czarnego? z jego z nim rozmów? – już nawet nie pamiętał źródeł. Co to jest? Wyrzuty sumienia? W samochodzie pomyślał o psychoanalityku – ale wolał nie wywlekać tego na wierzch, nie utrwalać słabości. Przejdzie, minie, spłynie.
Mimo wszystko zasnął, zanim dojechał do domu. Jakoś zapomniał o Grudniu i o Skrytojebcy. Był bardzo zmęczony, Lucyfer musiał nim trzykrotnie potrząsać.