Изменить стиль страницы

11. Rozszczepienie

Nad ranem przyszła jakaś kurierska przesyłka, bezpośrednio na domowy adres Nicholasa Hunta. Diabeł poinformował go o tym zaraz po wygłoszeniu cytatu dnia.

– Nie spodziewajcie się za wiele po końcu świata. Na Portierni czeka przesyłka.

– Niech przyniosą – wymamrotał Hunt crawlujący niemrawo ku brzegowi łóżka. Śniła mu się Ziemia, śniło mu się, że spogląda na nią z lotu ptaka próżni. Ale nie był to zwyczajny sen o lataniu, choć wciąż pamiętał jego nieważkość. Śniło mu się, jak wyciąga rękę i dotyka planety, i wówczas glob, unurzany w boleśnie jaskrawych błękitach, bielach i żółciach, wybucha mu w twarz. Taki miał sen.

Zdziwiło go natężenie światła wpadającego zza okien do wnętrza sypialni, tym bardziej, gdy przypomniał sobie o Necropolis. Spojrzał na timer OVR: południe. Czyżby znowu coś namieszał w ustawieniach wszczepki? Czemu Lucyfer go nie obudził? Ile to telefonów już czeka na niego…? Zakląłby, gdyby było do kogo.

Zwlókłszy się w końcu z łóżka, podreptał do przedpokoju i odebrał przesyłkę. Była to kwadratowa paczuszka, biały karton z nadrukami poczty kurierskiej, prawie w całości mieszczący się w dłoni, bardzo lekki. Potrząsnął -coś zagrzechotało. Obejrzał go ze wszystkich stron, ale pole nadawcy pozostawiono nie wypełnione i nigdzie nie dostrzegł żadnej wskazówki co do jego tożsamości. Nie sądził, że poczty w ogóle przyjmują takie przesyłki.

Lucyfer, nieproszony, wygłosił długą tyradę na temat konieczności ścisłego przestrzegania reguł bezpieczeństwa oraz zagrożeń związanych z pełnioną przez Nicholasa funkcją. (Czasami Hunt miał wątpliwości, ile taki menadżer wszczepki naprawdę jest w stanie zrozumieć z życia właściciela, czasami jednak podejrzewał tu rękę twardej AI). Diabeł posunął się nawet do samodzielnego połączenia z jurydykatorem. Nicholas odpędził go kopniakiem, mało się przy tym nie wywracając.

Otworzył pudełko za pomocą noża do owoców. Nic nie wybuchło. Jeśli uwolnił jakieś nacelowane nań wirusy, to w każdym razie nie superzjadliwe, bo wciąż żył.

W środku były dwa firmowe dyski, dwie kapsułki iniekcyjne, mała kostka szarego, plastikopodobnego materiału, pozbawiona pary skórzana rękawiczka (na lewą dłoń) oraz zwój białego sznurka. Przez jeden z dysków biegł wykonany fioletowym flamastrem, odręczny napis: MODLITWA. Kapsułki miały czarny kolor, na czerni odbijały się wyraźnie jasnoczerwone litery: FS.

Hunt podszedł do wpuszczonego w ścianę terminala i wsunął do napędów oba dyski. Wszczepka zwizualizowała ich zawartość klasycznie: w 2D, w dwóch równoległych kolumnach. Każdy z dysków zajmował pojedynczy, długi plik (w 97% i w 72%). Menadżer nie potrafił rozpoznać ich rodzajów, sugerował użycie kluczy-łamaczy publicznych szyfrów. Z pewnością nie były to samodzielne exeki, nie podchodziły też pod żadne przeglądarki, podgląd bezpośredni pokazywał niezorganizowane śmieci heksadecymalne. Zapis obu tych plików datowano na 17:43:19 wczorajszego wieczoru – no ale to też znaczyło mniej niż nic, bo cóż prostszego od podkręcenia zegara?

Wyjął dyski, rzucił na stół. Z kolei podniósł kapsułki. To akurat wiedział, czym jest, w każdym razie miał silne podejrzenia. Krasnowowy futuroskop. Kto i po co miałby go Huntowi przysyłać?

Cóż, tylko jedna osoba przychodziła Nicholasowi na myśl: Preslawny. Teraz, gdy po raz drugi przyjrzał się napisowi na dysku, wydało mu się, że rozpoznaje rękę Anzelma. Wszczepka miała w pamięci także podręczny analizator grafologiczny – niestety, Hunt nie dysponował materiałem porównawczym. A nawet gdyby dysponował. Na każdy program jest kontrprogram: istniały na Tuluzę 10 takie specjalistyczne edytory ruchu, które pozwalały z wielką precyzją podrobić każde pismo odręczne. Różnice wyszłyby dopiero przy analizie mikrometrycznej, jako że samego kształtu dłoni, długości palców, budowy ciała -tych rzeczy nie da się zmienić żadnym programem. Ale patrząca oczyma człowieka aplikacja grafologiczna na nic się tu nie zda.

Dlaczego, u diabła, Anzelm nie dołączył żadnej notatki? Przede wszystkim: czemu nie zadzwonił?

Podrzucając w dłoni szarą kostkę, kazał diabłu wywołać Preslawny'ego na kodzie najwyższego priorytetu. Brak sygnału. Aparat wyłączony lub zepsuty.

To oczywiście wzbudziło podejrzenia Hunta. Identyczny dreszcz przeszedł po nim, co wówczas, w Watergate, gdy ujrzał bijący spod drzwi apartamentu Bronsteina trójkąt światła. I identycznie skarcił się w pierwszym odruchu: to nie film. Może rzeczywiście Anzelm po prostu wyłączył swój telefon, jak uczyniła to Vassone. (Choć żadne z nich nie powinno było tego robić bez pozostawienia wiadomości na serwerze operatora).

Ubierając się (wsunął zawartość przesyłki do kieszeni marynarki), a potem w windzie i jadąc już do Cygnus Tower – pospiesznie załatwiał zaległe rozmowy. Był to poniedziałek przełomu, poniedziałek Nowej Równowagi w Wojnach, poniedziałek objawienia. Wydzwaniali z Bunkra, od Moore'a, od Stimmela, na ciągłej wysokopriorytetowej wisiał Oiol, od otwarcia wschodnich giełd nie wychodzący z operacyjnego OVR, w którym z wnętrza swego BMW odwiedził go Hunt. Spotkał tam między innymi duble Kleist i Radicka oraz bezpośrednio wślepionego samego Sekretarza Obrony. Wszyscy już najwyraźniej sko-rzystali z dobrodziejstwa Tuluzy 10. Nicholas pierwszy raz wszedł na OVR czarnych kryształów i uderzył go tłok i chaos panujące na rządowych skrzyżowaniach (Microsoft wygrał przetarg na oprogramowanie dla instytucji federalnych). Musiał czekać po kilka sekund, gdy wchodził na zamknięte kanały prywatne, w wizualizacjach multidialogowych rwał się natomiast transfer danych aktualizujących, wszczepka nie nadążała z wygładzaniem linii A i V. Nicholas przezornie nie wczepiał pozostałych zmysłów, wolał dzisiaj nie ryzykować żadnych sensacji fizjologicznych.

– Zobacz na te przepływy…! – nadrealny Oiol wskazywał mu palcem o diabolicznie długim paznokciu płonące krzywe. Bajerancki software oślepiał filmową jaskrawością wizualizacji.

Hunt słuchał, kiwał głową, stosownie frasował się i zdumiewał. Starał się przetrwać to wszystko z jak najmniejszym uszczerbkiem dla swego zdrowia psychicznego. Odkąd sięgał pamięcią, dane mu było żyć albo właśnie w przededniu kryzysu, albo już w czasach postkryzysowych. Wszelkie przepowiednie, histerie i apele nieodmiennie okazywały się przesadzone – nie widział powodu, dla którego akurat to przesilenie miałoby się do tego stopnia różnić od dziesiątków przesileń, które dotąd przetrzymał. Przy okazji każdego mówiono: „potem już nic nie będzie takie samo". Faktycznie, nie było – bo nigdy żaden dzień nie jest taki, jak dzień go poprzedzający. Ale to, że świat się nieustannie zmienia, nie było dla Nicholasa Hunta żadnym powodem do nagłych lęków. Chętnie się zgodzi, że z taką postawą łatwo może zlekceważyć rzeczywiste niebezpieczeństwa – no, ale skąd niby ma wiedzieć, które to są? Statystyka zachęca do przeciwnego podejścia. Specjaliści kraczą przecie za każdym razem (teraz Kleist, przedtem byli inni, tak samo przekonujący, albo i bardziej), a on, samemu nie będąc specjalistą -jakże mógłby dokonać słusznego osądu? Oni kraczą, świat idzie naprzód, trzeba jakoś zachować zdrowy rozsądek.

W Centrali z miejsca wpadł na czterech agentów FBI, którzy mieli się tu zająć „analizą kontrwywiadowczą". To było właśnie owo „zewnętrzne śledztwo". Moore przydzielił im już pokoje (kończyła się nie wykorzystana przestrzeń na podpiętrze), a Hunt bez słowa podsygnował ich wydziały. Zajrzał potem do nich powtórnie. Obżerali się właśnie chińszczyzną w towarzystwie McFly'a. Chciał wybadać kierunki ich dochodzenia, ale jeden przez drugiego, z pełnymi ustami i przy bardzo szczerej mimice, jęli go zapewniać, że nic jeszcze nie wiedzą, że dopiero muszą się zapoznać z materiałami, że w ogóle długo to potrwa, że będą go na bieżąco informować, et cetera. Mało brakowało, a uwierzyłby im.

Kilkakrotnie w ciągu całego dnia dzwoniono do Hunta z nowojorskiej filii A amp;S Justice Incorporated. Prawnicy jurydykatora mimo wszystko nie zdołali wyłączyć Nicholasa ze sprawy Bronsteina, prokurator dążył do przesłuchania Hunta, a ludzie A amp;S radzili zgodzić się przynajmniej na kontrolowaną sesję, pojutrze, w Nowym Jorku, w biurach korporacji jurydycznej lub w klasztorze na Hetter, jeśliby zaakceptowano arbitraż. Nicholas za wszelkę cenę chciał zamknąć sprawę. Gdyby, nie daj Boże, coś poszło źle, Langolian mógłby bez wielkiego wysiłku utopić go w tym gównie: ani by się Hunt obejrzał, a we wszystkich sieciach obwieszczono by go – w subtelnych, a niekaralnych insynuacjach – mordercą Bronsteina.

Przypomniał sobie o tajemniczej przesyłce. Najpierw wstąpił do Moore'a i dał mu ten szary sześcian, sznurek i rękawiczkę, niech zbadają, co to właściwie jest. Kto inny na takie dictum pewnie wytrzeszczyłby oczy, ale Moore tylko podrapał się po nosie i mruknął, że prywatne prośby Nicholasa zawsze owocują ciekawymi odkryciami. To przypomniało Huntowi o projekcie Schatzu. Zaszedł tam nawet, ale zaraz uciekł z tego gniazda szaleńców: egzornemetycy kłócili się o pozaziemskie pochodzenie poszczególnych elementów nowoczesnych tańców.

Raz po raz wzywano Nicholasa do centrum monitoringu Wojen. Nie chciało mu się już ruszać z gabinetu, więc tylko podłączył się do maszyn centrum. Strupieszały kapitan EDC tłumaczył Huntowi z wnętrza ciemnego zwierciadła ogrom poszczególnych katastrof. W każdym razi próbował tłumaczyć, bo Nicholas odniósł tylko wrażenie iż oficer Korpusu wylicza mu bezczelnie kolejne obszary swej ignorancji. Tyle z tego zapamiętał, że niepojęty spisek detalicznych graczy rozszerzył się na całą Azje a wielkie przemieszczenia kapitału wskazały – oprócz Kompanii Hongkongi]skiej – inne potencjalne mocarstwa monadalne: Transwaal, Zakaukaską, Izrael. Wszyscy ponadto oczekiwali kontruderzeń programów defensorskich pochłanianych państw/korporacji, każdego o sile co najmniej równej sile niedawnego ataku zboczonego programu EDC. Rychło skumuluje się to na giełdach światowych i wtedy dla ubezpieczenia nie wystarczą największe nawet rezerwy finansowe. Tymczasem niemal wszystkie wskaźniki skorelowane z amerykańską gospodarką szły w dół, może nie alarmująco szybko, ale za to wytrwale. Był to poniedziałek ewidentnej bessy. Hunt wyobrażał sobie, co dzieje się w OVR czarnych kryształów Oiola.