27 XI
Zawsze pierwszą noc po dyżurze Piotr budzi się i łazi po mieszkaniu. Gadamy więc o Miasteczku, że tak nie może być. Przysyłają nam „prośby i sugestie” nie pod ten adres. Reżyser życzyłby sobie efektownego końca, bo w szkole uczą o wstępie, rozwinięciu i końcu. Gdyby ten koniec był na koniec, ale pojawia się, ile razy stacja zastanawia się nad dalszą produkcją. Efekt: po szesnastym, po trzydziestym drugim odcinku kończymy wątki po to, by zaraz je na nowo rozwinąć. Nie, więcej tego nie zrobimy. Nie mota się akcji, żeby ją zarzynać. Układamy list do Produkcji Miasteczka:
1. Odcinek serialu trwa godzinę. Telenowela jest puszczana dwa – trzy razy w tygodniu. Miasteczko przez trzydziestominutową długość odcinka jest telenowelą, przez częstotliwość nadawania tylko raz w tygodniu – serialem, a tak naprawdę ani tym, ani tym. Pomieszanie gatunków.
2. Miasteczko przez czas nadawania (po dwudziestej) jest traktowane jako serial, mający konkurować z filmami fabularnymi i meczami. Żadna telenowela, nadawana raz w tygodniu, tego nie wytrzyma. Telenowele puszcza się po południu. Jest to elementarny błąd wysyłania zawodnika wagi lekkiej na ring z Tysonem (i tak dalej…).
3. Serial ma swój początek i koniec, jak Matki, żony i kochanki, bo opowiada jakąś historię i po jej wyczerpaniu się kończy. Nie ma (poważnych) rodzinnych i seriali, trwających kilkadziesiąt odcinków. Policyjne, szpitalne czyli branżowe owszem – ich dramaturgię przynosi w naturalny sposób życie. Rodzinne (realistyczne, nie komediowe) są telenowele (i tak dalej… aż do punktu 14).
14. Nieuchronnie prowadzi to do sytuacji, kiedy pojawią się pretensje do scenarzystów, że nie są konkurencyjni z filmami amerykańskimi, a nie dano nam W szansy na konkurencję ani z polskim serialem, ani z telenowelą. Ewidentnie brniemy w absurd.
Wysyłam list rano faksem. O rok za późno. My też daliśmy się wpakować w absurd przez brak doświadczenia. Co może odpowiedzieć producent? Nic, wszyscy wdepnęliśmy. Oni mają w dodatku kajdanki zobowiązań i finansów. Szkoda mi postaci. Co z tego, że po gdyńskim festiwalu filmowym napisano w „Obcasach”: „Lwice dla Miasteczka”. Nie wyszła nam zabawa w konwencje, w życie. Daliśmy się wpuścić przez własną głupotę w maliny. Miasteczko musi się teraz zwrócić, więc będzie zarzynane do końca. Przy naszej pomocy podpisaliśmy umowę na następne 14 odcinków. Chyba że sami z nas zrezygnują po tym liście.
Na spacerze myślę o świętach, chociaż plucha i każdy krok w tej wilgoci przypomina przechadzkę po dnie starego basenu, pełnego zbutwiałych liści.
Myślątka o wigilii, prezentach i spotkaniach kolorowe, świątecznie szeleszczące. Pakuję je w ozdobne pudełka, zawiązuję wstążką i wysyłam w przyszłość.
Piotr zadzwonił do swojej mamy, powiedział o Poli. Nie chciał wcześniej jej martwić (w depresji każda wiadomość to zawał świata). Mama była wzruszona:
– Domyślałam się, przecież się kochacie, jest wam dobrze – musiało być dziecko.
Nocą pytam Pietuszkę o ten schemat: miłość i dziecko. Połowa znanych mi par rozpadła się w rok po urodzeniu potomstwa. Nie rozumiem więc, co do miłości dwojga ludzi ma dzieciak, który często ją rozbija, wtyka w nią, pomiędzy dorosłych, pieluchy, soczki. Pietuszka nakrył mnie senną łapą i protekcjonalnie obiecał:
– Wytłumaczę ci jutro.