23 X
Na Węgrzech wydają w listopadzie Podręcznik do ludzi. Zaproszenie z tamtejszego Instytutu Polskiego i wydawnictwa.
– Byłoby łatwiej, gdyby kupiła pani bilet u siebie, w Sztokholmie – radzi urzędniczka.
Piotr się denerwuje:
– Zawracają ci głowę! Nie mogą sami tego załatwić?
– Tak się robi… Do Niemiec też kupowałam bilet… Masz numer SAS – u?
– Bronisz polskiej głupoty: niech ktoś kogoś. W Budapeszcie, do cholery, nie ma biur podróży, Internetu?!
Brniemy w to dalej, Pietuszka po trzech nieprzespanych nocach, ja rozdrażniona jego zmęczeniem. Po kwadransie zaczynamy się śmiać z własnych pretensji. Ocieram łzy rozbawienia. Nie przestają kapać, płaczę, głośno łapiąc powietrze. Szloch staje się krzykiem. Jakbym chciała coś wypluć, skrzep strachu. Nie potrafię przestać. Piotr mocno mną potrząsa. Jeszcze mogę wybełkotać:
– Nie wiem, co jest… nie wiem – po chwili nie mam już ust, twarzy. Wykrzywiają się sparaliżowane. Nikt nie może mi pomóc, czuję to ostatnim kawałkiem siebie nie opętanej strachem. Trzymam się coraz słabiej parapetu rozsądku.
Panika – zwierzęcy bóg bez maski. Moja wykremowana, umyta twarz, a spod niej przerażenie nie dające się naciągnąć na uśmiech i obłudę.
Piotr kołysze mnie w ramionach.
– Nie możesz być cienias, nie bój się.
– Co mi się stało…? Ja nigdy… co to było?
– Tak bywa w ciąży… Dasz sobie radę.
– Mam tylko ciebie – nie brzmi to jak komplement. – Muszę cię prosić o dzwonienie po głupi bilet, o wizytę u położnej…
– To nasze dziecko.
– Ale ja jestem dorosła…
Co to było? Jednorazowa histeria? Może to jutrzejszy dzień. Zaczynam się łamać, czy iść na badania: igła w brzuch – jeden procent poronień. Do tego zastrzyk z surowicy przeciwko twojej krwi, Maleństwo, a jeżeli moja po ukłuciu dostanie się do twojej? Dziecko z konfliktu Rh, dziecko z wampirycznej wojny o krew.
Dobra mama, trzęsąca się nad bezbronnym Maleństwem, i wyrodna matka, czekająca na wyrok. Nic dziwnego, że prawie sparaliżowało mi twarz – któraś połowa musi się poddać, wypędzić z wrzaskiem drugą. Boję się po ludzku (matka) i zwierzęco (samica, zagryzająca chore potomstwo).
Równanie godne potępienia:
99 procent pewności, że jest zdrowe + 1 procent strachu przed poronieniem, bezmózgowiem, rozszczepieniem kręgosłupa, Downem = 100 procent piekła.
Nie mój dzień. Otwieram drzwi i cofam się, przestraszona napastliwym krakaniem wron. Utytłane w pogrzebowej czerni, rozdziobujące padlinę. Przed sekundą zostawiłam na tarasie zawiązaną torbę ze śmieciami. Przepłoszone wrony leniwie kołują nade mną, odgrażają się gardłowym krra. Zbierając rozwłóczone resztki, pomyślałam o szpitalnych odpadkach, wyżeranych przez szczury. Płodach wrzucanych do kosza.
Oczywiście bajdurzę, ale czasami wróżę sobie z ptaków: z której strony nadlatują, jakie…
Zgłodniałe wrony jesienią? Zimą torby ze śmieciami leżą zapomniane kilka dni, zanim dorwą się do nich ptaki. Albo zima będzie mroźna i nażerają się na zapas… albo…