20 X
Po obskurności Warszawy, urzędniczej elegancji Holidaya, z powrotem w wiejskim domu. Za oknem na wzgórzu sosny (Sosanna! Sosanna! Na wysokościach!). Bonsai przeżyło nasz wyjazd. Pokrzywione, malutkie, jest dowcipną repliką na manię wielkości skandynawskich drzew.
Ogrzewam się ciepłem domowych kolorów. Oglądam nago w olbrzymim lustrze w przedpokoju. Moje ciało się zmienia. Moje? Nasze. Skóra brzucha napięta na żebrach niby plandeka osłaniającego Go namiotu.
Piotr na dyżurze. Dwunasta w nocy, tańczę (tańczymy), oglądając francuskie varietes. Miesiąc temu nie dotrwałabym do dziesiątej. Skończyły się męki tworzenia? Rośniemy, wypychając łapki i pięty na trzy czwarte i swingując?
Indiańskie lato Joe Dasseina, równie słynne, co kawałki Brela czy Piaf. Nie miałam pojęcia, że był antropologiem, specjalistą od Indian Hopi, z którymi przemieszkiwał lato, jesień…