Początek lipca. Polska
Miały być wakacje, zamiast tego siedzę na Saskiej Kępie w poczekalni lekarza. Pocieszam się, że lekarza, bo dokładniej – akupunkturzysty.
„Lekarz chirurg ze specjalnością tradycyjnej medycyny chińskiej” – oglądam wizytówkę, czekając na swoją kolej. Spodziewam się bełkotu o Ying, Yang, ponakłuwania szpikulcami i zrobienia ze mnie cierpiącego jeża. Przerażona niejasną diagnozą szwedzkiej ginekolog, jestem w pokornej fazie szukania cudu. Podręcznikowe etapy zgody na śmierć, buntu („Dlaczego ja?!”) mam już za sobą.
Gabinet urządzony po europejsku, ale pytania Igiełki dość egzotyczne: kiedy się pocę, o której budzę się nocą. Bierze mnie za ręce. Bada puls, ogląda język i oczy. Wyrok:
– Za dużo ognia, za mało wiatru.
Kiwam głową: wiatr, woda, powietrze. Zachodnia medycyna jest równie precyzyjna: nie wiadomo: cysta, mięśniak czy rak. Igiełka jednak zaczyna mówić rzeczy dziwne: wylicza moje schorzenia i choroby, o których jej nie mówiłam. Z pulsu „wieszczy” szmery w lewej komorze serca. Daję się nakłuwać, nic nie boli.
Z igłą pod żebrami, wbitą według chińskiej medycyny w „punkt szczęśliwości”, wysłuchuję nowych przykazań:
– Tylko gotowane, w tych samych porach dnia. Spać w białych skarpetkach. Za godzinę, dwie możesz się poczuć senna – przestrzega.
Wsiadam do pociągu Warszawa – Łódź. W okolicach Skierniewic zamiast drzemki nirwana. Igła rzeczywiście uruchomiła punkt szczęśliwości. Za Widzewem błogostan mija, zbliżam się do Łodzi, mojej Matki Fabrycznej.
Dwa dni później wracam do Igiełki w nabożnym przekonaniu, że ma rację. Zrobiłam echo serca i znaleźli coś w lewej komorze. Już na serio słucham jej pouczeń:
– Ostrożnie z mlekiem, serami. Chora wątroba przerabia je na tkankę, odkładaną w narządach rodnych.
Tak irracjonalny Wschód wyjaśnia, skąd się wzięły we mnie cztery centymetry czegoś dziwnego. Igiełka obiecuje wyleczyć cystę czy mięśniaka, ale musi wiedzieć dokładnie, co to jest i gdzie. Niestety, tego nie potrafi ustalić nawet szwedzko – zachodnia medycyna. Na drugim seansie akupunktury wbijanie długich, srebrnych szpikulców boli.
– Boli? – upewnia się Igiełka. – Znakomicie, pobudziliśmy meridiany, kanały energetyczne.
Więc moje bolesne pokrzykiwanie przy każdym kolejnym wkłuciu jest nieco triumfalne. Przez igły, bez strzykawek wpływa w moje stopy, nadgarstki i brzuch subtelna energia wszechświata. Za jedyne dwadzieścia dolców. Zachodnie ceny za mądrość Wschodu.