2 X
Chciałabym codziennie podglądać na USG swoje – moje dziecko. Skąd pewność, że ono tam jest? Od mdłości i rośnięcia brzucha? Żaden dowód. Wgapiam się w Jego pierwsze zdjęcie… Maleństwo jest najbliżej, jak można być, a ja patrzę na fotografię kogoś niemal z zaświatów. Wkleić do albumu? Rodzinne albumy… te zadowolone miny, napuchnięte obłudą uśmiechy. Przeszłość nie jest przezroczysta. Ona jest napasiona tym, co było, nami.
W Szwecji nie ma kapliczek, jest za to nadprzyrodzony kolor jednego z buków nad pobliskim potokiem. Stygmat omszałej zieleni na korze. Zestawienie barw niemal cielesne. Z wrażenia chce się przyklęknąć. Zielony – kolor nadziei. Kolor jest długością fali promieniowania. Czemu by nie odpowiednio długi promień (zabarwionej nadzieją łaski), dotykający oczu, duszy. Objawienie zieleni, skłaniające do kontemplacji. Abstrakcyjna kapliczka przydrożna. Zmuszająca uznać lepszy gust Kolorysty, „narzucającego wybór barw w tym świecie”.
Pietuszka nie rozumie mojej niecierpliwości.
– Po kiego ci domowe USG. Duszy też nie widzisz. Chciałabyś automat do jej podglądania? Co, podziwiałabyś różowiejące ze wstydu sumienie?
Eee, Pietuszka jest protestant. Nie rozumie mocy obrazu. Szkoda reformacji, przepadła w XVII wieku. Gdyby była teraz, ze współczesną siłą wyrazu: kino, DVD. Internet. Za późno.
Tłuczemy Miasteczko. Skąd się nam biorą jeszcze pomysły przy czterdziestym pierwszym odcinku? (Codzienne pytanie nad pustą kartką, tak subtelnie sformułowane kiedyś przez Producenta: „Nie czujecie wypalenia?”). Skąd? Z rozpaczy, że nic nie wymyślimy.
Przykrywam się kołdrą, pierwszy chłodnawy wieczór. Przyklepuję fałdy, poprawiam je tym samym gestem, co szykowną suknię. Jestem pod szyję w puchatej sukni z kołdry, nadymającej się barokowo. Wystawiam nogę i elegancko zasypiam.