2 IV
Propozycja z „Wprost”, codwutygodniowe felietony od maja. Zgadzam się, ale targujemy się o forsę. Czy oni mnie tak nisko cenią, czy „Wprost” tak cienko przędzie? (eee, nieeemożliwe). Dajemy sobie wzajemnie czas na przemyślenie (zmiękczenie).
Po odłożeniu słuchawki panika. Zaraz, zaraz, w co ja się pakuję? Z jednej strony godziwy, regularny zarobek. Z drugiej codwutygodniowe niewolnictwo.
Fajnie pisać do poczytnej gazety „z natchnienia”, kiedy coś wkurzy, rozbawi. Aktualności drukowane natychmiast, bez miesięcznikowych odleżyn. Przed rokiem dałam do „Wprost” chyba ostatni swój felieton jako wolny człowiek, bez zobowiązań. Pisałam, kiedy chciałam. Tematów nigdy nie braknie, ludzka głupota jest nieskończona, ale…
Mistrzowski Tym pytał: „Czy jest obowiązek pisania felietonów? Czy ktoś musi pisać, gdy nie ma ochoty i nie ma o czym?” Nie da się regularnie produkować cacuszek, uprawiać błyskotliwie pańszczyzny. Najczęściej etat felietonisty kończy się przynudzaniem, grzebaniem we własnym pępku albo spisywaniem (z zagranicznych gazet), czyli „komentowaniem” komentarzy. Druga rafa to pisanie prawdy bez względu na układziki. Efektem są pogróżki, straszenie sądem. To za felieton we „Wprost” facecik zażądał ode mnie odszkodowania. W życiu nie miałam tylu pieniędzy, ile sobie zażyczył „na przeprosiny”. Z czasem rura mu zmiękła, gdy okazało się, że przegra.
Plątać się w publiczną jatkę, zwaną publicystyką? Albo dać się wpakować w bezpieczniejszą szufladkę „kobieta pisząca”? Każde męskie pismo hoduje u siebie takie alibi – udomowioną feministkę na etacie. Wyjątkiem są rewelacyjne teksty Bakuły w „Playboyu”. Gdyby Heffner wiedział, co ona wypisuje, obciąłby jej jaja.
Dla Pietuszki najbliższe miesiące są święte: Madonna z dzieciątkiem u piersi. Słyszał moją rozmowę z „Wprost”. Stuka się w głowę: „Zdenerwujesz się jakimś palantem i mleko ci skwaśnieje. Odpuść sobie pisanie do jesieni. Mamy z czego żyć, a ambicje… naprawdę chcesz się wystawiać na publiczny ostrzał?”
Nie wiem, nie wiem. Samo się rozwiąże.