21 III
Oglądam w sklepie ciuszki, nosidełka. Jestem znowu w dzieciństwie. Miniaturowe sukienki, grzebyki, mebelki dla lalek. Piotr zadumał się nad śpioszkami.
– Ubranie dla kogoś, kto jeszcze nigdy nic nie nosił, kogo jeszcze nie ma na świecie. Pierwsze ubranko…
– Sto koron, Pietuszka, sto koron… weźmy coś tańszego.
Nie mogę się uspokoić. Czekam? Już dawno minęła północ. Jestem wyspana, nie śpiąc. Moja mama urodziła pierwsze dziecko po pięciu godzinach, w domu. Siostra, mając już skurcze, zrobiła sobie pedikiur, makijaż. W szpitalu, gdy minęły pierwsze bóle, zapytała, kiedy zacznie się poród.
– Już po wszystkim – położna bardziej od niej zszokowana tak lekkim porodem, wyjęła na świat niemal uśmiechniętego Siostrzeńca. Niestety łatwość rodzenia ani umierania nie jest chyba dziedziczna.
O czwartej nad ranem z czytanej książki wysypują się mi słowa. Widzę co drugie, przysypiam. Te, które zostały na zamglonych stronach, są ostre i wąskie. Podważają opadające powieki, łuskę wysychającej świadomości.
Szykuję powoli przeprowadzkę, torby niepotrzebnych rzeczy do wyrzucenia. Najbardziej żal kwiatów, egzekucja na roślinkach. Ratuje się zeszłoroczna pelargonia. Ma nabrzmiały zielony pączek. W przeliczeniu na ludzkie koniec dziewiątego miesiąca, ostatnie dni przed pojawieniem się czerwonego kwiatka. Która z nas będzie mieć szybciej rozwiązanie? Gdyby zakwitła w dzień urodzin Poli…
Pelargonie wydawały mi się obrzydliwymi, mieszczańskimi kwiatkami, wystawianymi na balkony i okna razem z wietrzoną pościelą. Miały zapach przepoconych łóżek. Wyrzucona na parapet biaława pierzyna, wypchana opasłą, różowo cielistą poszewką. Ubite łóżkowe zwierzę, zwisające z okna, żeby się wykrwawiło i skruszało. Warstewka podżółconego tłuszczem powleczenia, okrywającego połcie różowego mięsa. Obok smętne pelargonie.
Sama nazwa przywołuje śmierć: pelargonia – agonia.
Zamordowane pierzyny, okrywające martwe życie rodzinne, żałobne doniczki kwiatków przestały mnie straszyć w Szwecji. Zatęskniłam za widokiem wietrzących się kołder. Odrobiny wywalonego na widok publiczny domowego ciepełka. Pelargonie w bladawym krajobrazie stały się nagle wściekle jaskrawe. Bezczelne niby poszminkowane wulgarnie usta prostytutek, w kraju, gdzie klientów dziwek zamyka się do więzienia.
Oszołomiona czerwienią ich płatków, kupiłam rok temu doniczkę z pachnącą pelargonią, wysoką, zadbaną i drogą, w swojej kategorii roślinną cali girl. Warto było skorzystać z jej usług. Zapłaciło się raz, a kwitła wiele razy do późnej jesieni.