Изменить стиль страницы

2 II

Do południa poprawianie Polki, po południu Małgosia. Nikt u nas nie bywał codziennie po tyle godzin. Boję się rozkleić i paplać byle co. Chcę jej pomóc dać „mięsa” do reportażu, nie dając głowy i dupy. Z jej pytań zaczynam kumać sens: „Niepokorna pisarka (dekadentka, skandalistka, feministka – wymawiać jednym tchem) zagnieździła się mieszczańsko w Szwecji i dorosła do roli mamuśki”.

Może być, cokolwiek napisze, nie będzie prawdą. Tłumaczę (bronię się?): zawsze kładłam się spać przed dwudziestą czwartą, nie uchlewałam się, nie paliłam. Jaka cyganeria? U mnie od wielu lat podobnie. Teraz dopiero zaczęła się cyganeria – zarwane noce, pomylone pory dnia. Zresztą – co ma wspólnego opis chałupy, obrazków i lasu do tego, co mam w głowie, do książek? Pewnie znowu redakcja „Stylu” dostanie list: „Po waszym artykule przekonałam się, że Gretkowska jest normalna, i sięgłam po jej książkę”. Ogłupianie głupich. Zamiast dawnego imprimatur Kościoła, zezwalającego na czytanie, przylizane artykuły i recenzje po gazetach.

Nad jeziorem słyszę przetaczający się drewniany wóz. Olbrzymi, kołami miażdżący lód. Jezioro puste, niewidzialny wóz zbliża się, najeżdża na mnie. Cofam się z pomostu. Dopiero gdy przejechał, zrozumiałam, że to huk kruszącego się, pękającego lodu. Moja wiara w halucynację.

Babcia Dondziłło opowiadała o lesie, gdzie przed tamtą wojną widywano wóz – widmo. Przejeżdżał bezszelestnie wśród drzew. Właściwie to była kareta, cztery czarne konie, dźwięczące upiornie szybki i herb na drzwiczkach. Kto zobaczył karetę duchów, tego czekało nieszczęście. Babcia widziała ją dwa razy. Wychowała się na Kresach. Zostało jej stamtąd niewiele poza wspomnieniami, śpiewnymi przestrogami dla wnucząt:

– Pamiętaj, przy stole, podczas jedzenia, nie wolno mówić ani czyścić broni.

Straciła w jadalni dwie najbliższe osoby. Piękną, młodą przyjaciółkę, która udławiła się kluską. Pochowano ją w sukni ślubnej. Wkrótce potem pierwszy mąż Babci nieostrożnie czyścił broń i między drugim daniem a deserem strzelił sobie w serce. Babcia sprzedała majątek, postanowiła zmienić swoje życie – zapomnieć. Wyjechała do Bostonu. Pod koniec wielkiej wojny zatęskniła i wróciła do Polski. Kupiła gospodarstwo nad Wisłą, przy Fordonie. Ogłosiła, że wyjdzie za tego, kto pierwszy poprosi ją o rękę. Z drugiego brzegu Wisły, w wojskowym mundurze, przez zimowe kry tysiąc dziewięćset siedemnastego roku przeszedł młody Gretkowski. Wyszorowany, podstrzyżony na modłę pruską. Zasalutował i oświadczył się śpiewnej Babci. Mezalians musztry z bajką.

Nie mogę utrzymać pędzelka. Spuchnięte palce są nieczułe na precyzję jedwabiu. Małgosia kracze, że będę już miała takie serdelki do porodu. Masakra.

Pietuszka pokazuje dzisiejszą gazetę. Przepełnione porodówki. Rodzące kobiety odsyła się do domów.

– W Sztokholmie? – Małgosia wierzy w cud szwedzkiego socjalizmu. – Jak to możliwe, z najlepszą na świecie służbą zdrowia?

– Był niż demograficzny, pozamykali oddziały. Otwierać nowe – nieopłacalne. – Pietuszka szykuje się do opisywania upadku państwowych szpitali, czego sam jest ofiarą i świadkiem. Nie czuję się „na tle problemu medycznego”, mój wypychający się co dzień pępek jest najważniejszy.

– Piotr, nie pozwolisz, żeby nas odesłali… ja muszę mieć znieczulenie!

– Najlepiej siłami natury – wtrąca się Małgosia.

– Siłami natury to mi wyrywali ząb bez znieczulenia, dziękuję, nie – jestem spanikowana. Małgosia ma z tego materiał do reportażu, a ja dostaję fioła. Odcisnąć twarz na kartce gazety.

Przyszpiliło mnie do krzesła, ból z pleców. Maszynka, poruszająca nogi, zacięła się. Doczołguję się do szafy, wyciągam kule. Zostały po wakacyjnych odwiedzinach Siostry. Dwa lata temu w pierwszy dzień po przyjeździe do Szwecji, nikogo nie pytając, wzięła z komórki rower bez hamulców. Zjechała z prawie pionowej góry. Emeryci, wygrzewający się na ławeczkach, zobaczyli kaskaderkę w pełnym makijażu, zalotnie turkoczącej sukni w kwiaty, bez kasku (tutaj nawet dzieci bawiące się w piaskownicy noszą kask, a co dopiero rowerzyści), szarżującą na krzaki i metalowe słupki. Po skończonym wyczynie podnieśli ją z betonu i zapytali, gdzie zanieść. Siostra w szoku zapomniała adresu, wyszeptała:

– Im from Poland.

Jesteśmy jedynymi Polakami w okolicy, więc odniesiono nam połamaną, odartą ze skóry bohaterkę. W sklepie jeszcze długo po wypadku pytano nas z niedowierzaniem:.Jechała bez kasku? Bez hamulców?” Tak rodzą się legendy o polskich wariatach, rzucających się z lancami na czołgi.

Połamaną nogę Siostry składała na pogotowiu była pacjentka Piotra. Ta sama, którą przywieziono mu kiedyś na oddział z najruchliwszego skrzyżowania Sztokholmu. Już spętana pasami, zwierzyła się Pietuszce:

– Jacy oni głupi, ja nie kierowałam samochodami… ja kierowałam ruchem planet i gwiazd!

Zagipsowała Siostrze nogę szalenie starannie. Trzeba było po tygodniu odkuwać opatrunek i zakładać od nowa. Tym bolesnym sposobem Siostra dorobiła się dwóch kul. Dla mnie wystarczy jedna. Kulawica, kuśtykam do łóżka. Po godzinie noga znowu się rusza, proponuje dla rozluźnienia spacer.

Zmywając naczynia, słyszę z pokoju Małgosię, uparcie podbierającą Piotra na tematy intymne. Jak się poznaliśmy, pierwsza randka.

Mój trubadur pieje arię o karmicznej miłości, kroju mojej sukienki, gdy się spotkaliśmy, wykroju nóg i kolorze oczu. Zachwycona Małgosia nie nadąża z notowaniem. Po jej wyjściu Pietuszka krąży z niewyraźną miną:

– Wiesz, tak jakoś mnie mdli…

– Coś mi się zdaje, że zaszedłeś w niepożądaną ciążę z „Twoim Stylem”.

– Love for sale, święty Paweł zapomniał dodać:.Miłość sprzedajna jest, medialna jest”.

– Ale gdybyś jej nie miał, brzmiałbyś jak miska cynowa – pocieszam go.

– A tak zabrzmiałem jak dzwon Zygmunta.

– Sercem trzeba się dzielić… ostatnio mu je wymieniali.

– Słowem dzielić też, ale od razu z całym narodem?

– Narcystyczny postromantyzm – wycieram jedyne dwie łyżeczki, nie dające się rdzy.

– Tak. Lakierowany landszaft trafi pod strzechy.

To ostatni raz, więcej żadnych rodzinnych wywiadów, zdjęć – upewniamy się nawzajem. Nowe życie, nowe mieszkanie, nowa morda.