10 I
Dwa niewinne kartoniki. Zaglądam do środka. Bilety lotnicze… na dzisiaj.
– Pietuszka…
– Co? Musimy wszystko planować?… Nie udawajmy, jesteśmy zupełnie szurnięci…
– Ale…
– Nikt nie zauważy, nie dzwońmy do rodziny, nie prośmy o podlewanie kwiatów. Cztery dni…
Wieczorem jesteśmy już na Maderze. Samolot krąży nad skałami i spada niemal pionowo, drapieżnie na lotnisko. Ciepła wilgoć wyspy. Natychmiast zapominam o zziębniętej Europie. W pustym Cjuinta da Penha de Franca (po sezonie) świeżo odnowiony pokój. Szafy z pokratowanymi drzwiami pachną jeszcze drzewem. Przy zgaszonym świetle przypominają konfesjonał. Dzwony kościelne zagłuszają na chwilę ocean, obijający się o hotelową plażę. Nie czuję siebie, nic nie boli. Przytrzymuję się ręki Piotra i zakrywam snem.