– Już myślałam, że ona się czegoś domyśliła w sprawie… naszego małżeństwa, ale nie, stała przede mą i krzyczała, że wszyscy kłamią, nawet bliźniaki. A potem pobiegła do swojego pokoju i tam się zamknęła. I siedzi. Nie wiem, co robić. Może ty byś z nią porozmawiał? Masz skończoną psychologię, zastosuj jakieś patenty, o których ja nie wiem…

– Moją psychologię można między bajki włożyć – westchnął Adam. – Zbyt długo leżała odłogiem. Nie martw się na zapas. Ja bym ją zostawił w tym pokoju, chce siedzieć, niech siedzi. Długo chyba nie wysiedzi. Muszę zadzwonić do Marcina, niechby przyjechał z tymi swoimi córkami, może się dziewczyny zaprzyjaźnią. Julka ma jakieś przyjaciółki w szkole?

– Z tego, co wiem, to nie. Podpytywałam Wojtka, ostatecznie są w tej samej klasie, ale on mówi, że Julka raczej chodzi sama. To niedobrze.

– Niedobrze, ale my na to nic nie poradzimy. Ona sama musi sobie z tym dać radę. Sama, bez nas. My możemy ją wesprzeć, ale z tego, co mówisz, to ona nasze wsparcie ma w odwłoku. Ja bym przeczekał.

– Może masz i rację. A ty, Adam, nie przechodzisz ostatnio jakiegoś małego kryzysiku?

– Malutki kryzysik… owszem. Ale napiłem się wczoraj koniaczku z ciotką Leną i to mi przywróciło równowagę. Wykonałem dzisiaj kilka telefonów, wiesz?

– Nie wiem. Dzisiaj produkowałam żywność na zapas. Januszek mi pomagał i Krzysio, dobry chłopak. Dobrze, że jest zima i można zamrozić żarcie na balkonie. Przydałaby się zamrażarka, może by naciągnąć jakieś dobroczynne panie?

– Rozejrzę się za dobroczynnymi paniami od zamrażarek. Faktycznie, idzie wiosna, lodówka na balkonie się skończy. Ale powiem ci o moich telefonach.

– Powiedz mi o nich.

– Postanowiłem wziąć byka za rogi.

– To korzystnie… zapewne. Jakiego byka? Ten kryzysik?

– Kryzysik też. Ale przede wszystkim postanowiłem odgrzebać moją psychologię i w tym celu zapisać się na kilka kursów. Żeby mi już Julka nie podskoczyła. Wytrzymasz to?

– Że będziesz studiował? Pewnie, że wytrzymam. I patrz, jakie to będzie wychowawcze, dzieciom dasz przykład. Tylko musisz mieć same piątki. Gdzie się chcesz szkolić?

– Jest kilka możliwości. Na razie się zastanawiam, a w ogóle to najlepiej byłoby szkolić się razem. Tylko to, wiesz, trzeba by wyjeżdżać, a kto zostanie z dzieciakami? Musimy pogadać i razem się pozastanawiać. Co ty na to?

– Możemy się zastanawiać. Ale na razie sam się szkol. A ja będę elementem stabilizującym. Niech dzieciaki wiedzą, że dla kogoś one są najważniejsze.

– No i kiedy ona mi tak powiedziała, to ja się poczułem jak ostatni cholerny egoista. Nie sądzę, żeby tego chciała. Tak wyszło.

– A te dzieciaki są dla ciebie ważne?

Ilonka Karambol zastanowiła się głęboko. Siedzieli z Adamem w bufecie telewizyjnym i popijali kawą porcje gulaszu z żołądków drobiowych z kaszą gryczaną. Adam przyjechał do Szczecina na wezwanie dawnych kolegów redakcyjnych, którzy zmobilizowali na początek własne rodziny i przyjaciół, i pozbierali wśród nich jakieś niezliczone ilości nieużywanych już ubrań dla chłopców i Julki, mebli, sprzętów domowych, zabawek i książek; znalazł się nawet kolejny komputer, dwa małe telewizorki, cztery radia i kuchenka mikrofalowa, zupełnie nowa. Radia i telewizory zostały na miejscu podregulowane przez życzliwych techników i nie miały teraz żadnych wad. Cały ten nabój złożony został w magazynie wśród scenografii i należało go stamtąd jak najszybciej wywieźć. Oczywiście, Adamowa vectra nie miała szans, ale Filip zamierzał załatwić samochód telewizyjny, dostatecznie duży, aby mógł wszystko zabrać na jeden raz. Należało teraz tylko omówić terminy i szczegóły dostawy. Oraz zastanowić się, co jeszcze może być potrzebne. O ile Adam zdążył się zorientować przez te kilka miesięcy, przydać się mogło wszystko. Ustalono, że koledzy jeszcze trochę poszperają, a za jakieś dwa, trzy tygodnie telewizyjne towarzystwo zjedzie do Lubina, żeby wreszcie zaspokoić ciekawość, od miesięcy sztucznie wyciszaną. Na wyraźną prośbę Adama, aczkolwiek z niemałym trudem, obiecano nie brać ze sobą kamery filmowej ani w ogóle żadnych instrumentów służących rejestracji rzeczywistości.

– Co to w ogóle znaczy ważne, koleżanko Ilonko?

– To ja cię pytałam. Czy one dla ciebie coś znaczą?

Adam poskrobał się w głowę trzonkiem widelca.

– Zadajesz kłopotliwe pytania, moja droga. Sam się zastanawiam i zastanawiam, czy one dla mnie coś znaczą, czy zajmuję się nimi, bo tak sobie postanowiłem. Nie wiem, naprawdę nie wiem. O Cycka i Mycka walczyłem jak lew u boku Zosi i kiedy nam się w końcu udało, spadł mi straszny kamień z serca. Ale nie wiem, czy dlatego, że udało nam się ich wyrwać z tego bezdusznego domu, czy dlatego, że zabraliśmy ich do Lubina, że są teraz z nami. Rozumiesz te subtelne różnice?

– Adam, opanuj się. My tu jesteśmy inteligentni. Ja rozumiem, co do mnie mówisz. Natomiast ty chyba nie wiesz, na jakim świecie żyjesz. Powiedz mi, skąd się w ogóle wzięła ta twoja decyzja? Zosia cię zaślepiła? A propos, jak tam Zosia? Małżeństwo wam wychodzi?

Adam przez chwilę żuł jakiś oporny kawałek kurzego żołądka.

– Małżeństwo? Dziękuję, jest nieźle. A co u ciebie?

Ilonka spojrzała na niego z ukosa.

– A ja się rozwodzę.

– Co ty mówisz?

– Rozwodzę się, dobrze słyszysz. Mówiłam ci, że Kopeć mnie ostatnio zdradzał z wędką na ciepłym kanale koło Dolnej Odry?

– Przestań, dziewczyno. Z patykiem cię zdradzał? To ma być powód do rozwodu?

– On mnie zdradzał z dwoma patykami. Jeden patyk trzymał w tym kanale, a drugi patyk siedział obok na składanym stołeczku i też moczył kija. Miłośniczka wędkowania, chuda płastuga, z tych, co to mówią jedno zdanie tygodniowo. Na przykład: „O, bierze”. Kopeć zawsze twierdził, że ja za dużo gadam. No to taka niemowa musiała mu pasować. Jest nią zachwycony, bierze winę na siebie, ma nadzieję, że dam mu ten rozwód. Pewnie, że mu dam, mam swój honor i w ogóle może mi nagwizdać. Wrócę do swojego nazwiska i przestanę być Kopciowa.

– A jak się nazywałaś przed Kopciem?

– Przed Kopciem i po Kopciu. Przed i po. Uśmiejesz się. Dymek. Masz pojęcie? Osobiście wolę dymek od kopcia. Dymek jest szlachetniejszy. Szkoda, że jak ogłaszałeś casting, to mnie się jeszcze wydawało, że Kopeć mnie kocha. Trudno. Nie byłeś mi pisany.

– Ilonko kochana, przecież ty byś nie wytrzymała dwóch dni z czternaściorgiem dzieci!

– No i nie musiałabym. Dzieci dostałeś razem z Zosią.

– Jakiś facet dzwonił – zawiadomiła ciotka Lena ponurym głosem. – Będziecie jutro mieli wizytację, czy inspekcję, czy kontrolę, czy jak tam się to nazywa. To już trzecia czy czwarta? Co to za dom rodzinny, do którego stale przyjeżdżają jacyś urzędnicy? Czy nasze dzieci mają mieć wrażenie, że mieszkają w urzędzie? Pytam po dobremu! Tym razem Urząd Wojewódzki. Podobno chcą was sprawdzać merytorycznie. Nie pytajcie mnie o więcej, facet tak strasznie grzmiał przez telefon, że trudno go było zrozumieć. Zapewne jakiś ważny inspektor.

– Co to znaczy: grzmiał? – zainteresowała się Zosia. – Ryczał na ciocię?

– Ryczał, ale nie w sensie że na mnie, tylko do mnie. Taki ma głos. Dudniący. Dużo basów. W przeciwieństwie do sprzętu grającego, nie da mu się tych basów wyłączyć.

– Subwoofer – wtrącił się obecny przy rozmowie Darek. – Jak ciocia chce… i wujek, i babcia, oczywiście, to ja zmobilizuję wszystkich i będziemy godnie reprezentować.

– Co to znaczy? Kogo chcecie reprezentować?

– No, nas. Nas wszystkich. Wychowankowie przecież świadczą o tym… tego… domu. Nie? No to ja porozmawiam ze wszystkimi i ustawię do pionu. Mucha nie siądzie.

– Może to i nie jest głupie – zastanowił się Adam. – Tylko czy to nie wyda się temu facetowi trochę podejrzane? Czternaścioro grzecznych dzieci? Ja nie wiem, czy tyle grzecznych dzieci naraz w ogóle występuje w przyrodzie. Co ty na to, Zośka?

– I tak nie będziesz miał całej czternastki. Chyba że Darek wpłynie na Julkę, żeby wylazła z pokoju.

– Prawda. Ile czasu ona tam siedzi?

– Jedenasty dzień.

– Zaczynam się zastanawiać, czy metoda na przeczekanie jest aby na pewno metodą słuszną…

– Ustaliliśmy, że metod siłowych nie stosujemy. A z łagodną perswazją to sam wiesz, co ona zrobiła.

Jakiś tydzień temu Adam usiłował porozumieć się z zamkniętą na głucho w pokoju Julka, ale doczekał się tylko dramatycznego przemówienia, z którego wynikało, że jest osobnikiem z gruntu fałszywym, podobnie jak Zosia, Lena, wszyscy chłopcy i prawdopodobnie cała ludzkość. Stosował podstępy i różne psychologiczne chwyty, które wygrzebał z zakamarków pamięci, ale Julka zaparła się w sobie i nie pękła ani nawet się nie zarysowała. Przez kilka pierwszych dni chodziła jeszcze do szkoły, ale potem zaniechała i tego. Do łazienki wychodziła chyłkiem, pilnując, żeby nikt o tym nie wiedział, najchętniej w nocy. Furaż przynosiła jej Zosia i zostawiała tacę przed drzwiami, Julka zjadała jakieś okruszki, a resztę wyrzucała najspokojniej przez okno, gdzie znajdował to Azor, na skutek czego robił się z dnia na dzień grubszy. Ze względu na możliwość nadmiernego obciążenia leciwego psiego serca, Zosia zastanawiała się nad poważnym zmniejszeniem porcji, ale to by wyglądało na skąpstwo, a tego też chciała uniknąć. Sytuacja nie była za dobra i niewątpliwie jeszcze tylko inspektora z Urzędu Wojewódzkiego brakowało tu do kompletu.

No ale z Julką doraźnie nic się nie da zrobić, natomiast trzeba będzie w końcu podjąć jakieś kroki.

Tylko jakie?

– Jest jeszcze jeden problem – zauważyła, pocierając koniec nosa. – Odwilż przyszła.

– To dobrze, nie? – Adam nie zrozumiał, w czym rzecz. – Wiosna idzie. Kwiatki. Ciepło. Tu jest piękna wiosna, Zosiu, zobaczysz, jak nam się biometeorologia poprawi.

– Ale moje zapasy się zaśmierdną. Ja je trzymam na balkonie w kupie śniegu, a ten śnieg właśnie odjeżdża. Teraz wam dam to wszystko, co tam miałam, ale potem będę musiała robić obiady na bieżąco, bez odrobiny luzu. No i nie będzie gdzie trzymać masła, serków, surowego mięsa… Będziesz musiał codziennie jeździć po zakupy. Skąd wytrzasnąć zamrażarkę? Albo przynajmniej jakąś wielką lodówkę?