– A miałem z koleżanką przyjechać i tak zrobić należało… to nie, na rękę jej poszedłem, bo dziecko jej zachorowało i nie miała z kim zostawić!

– Każdy dobry uczynek zostanie słusznie ukarany! – sarknęła ciotka Lena. – To się tyczy pana inspektora i ciebie, Adam, również, jak mi się zdaje! Julka, na litość boską! Co ty za bzdury opowiadasz? Adam cię molestował? Jak mogłaś w ogóle coś takiego wymyślić!

– Ja nic nie wymyśliłam! – krzyknęła Julka, a w jej wielkich oczach pojawiły się wielkie łzy.

Chłopcy przy stole stracili początkową nieruchomość i zaczęli się teraz przekrzykiwać, wyrażając mało sprecyzowane, ale burzliwe uczucia.

Zosia oprzytomniała pierwsza.

– Chłopaki, zostawcie nas, proszę. Darek… musimy omówić tę sprawę w dorosłym gronie, proszę cię…

Darek zrozumiał w lot, czego się od niego oczekuje i kilkoma sprawnymi ruchami wygonił męską młodzież z salonu, po czym starannie zamknął drzwi.

– Julka, proszę, opowiedz po porządku, co cię spotkało, kiedy, jak to było. Ciociu Leno, niech jej ciocia pozwoli wszystko powiedzieć.

Ciotka Lena wypuściła nabrane przed chwilą powietrze. Julka spuściła głowę.

– Niczego nie powiem… przy nim.

Adam poczuł coś w rodzaju rozpaczy. Jego oskarżycielka wyglądała jak uosobienie skrzywdzonej niewinności. Zosia najwyraźniej się opancerzyła i postanowiła profesjonalnie stawić czoła problemowi. Ciotka Lena jednak nie wytrzymała.

– Adam, powiedz coś! Powiedz wszystkim, że to przecież nie może być prawda!

– To nie jest prawda – usłyszał własny ochrypły głos i uznał, że nie zabrzmiało to najlepiej. – Nie wiem, jak was przekonać. Nie wiem, dlaczego Julka mi to robi. Jeśli chcecie, wyjdę, a ona może powie wam coś więcej.

– Tak będzie chyba najlepiej – zgodził się inspektor. Poczekał, aż Adam opuści salon i zwrócił się do Julki. – Teraz możesz być z nami szczera. Słuchamy cię uważnie.

Julka dopiero teraz rozmazała się kompletnie i przestała być zdolna do jakichkolwiek wyznań. Inspektor pokręcił głową i spojrzał bezradnie na Zosię.

– Trzeba będzie tę przykrą sprawę dokładnie zbadać, oczywiście i pani, i mąż, zdajecie sobie z tego sprawę. Nie wiem tylko, czy nie powinienem zabrać dziewczynki do pogotowia opiekuńczego, chyba nie może teraz pozostawać w domu państwa.

– Rozumiem – powiedziała Zosia w miarę spokojnie. – Czy chce pan ją zabrać od razu?

– Ja bym nie radziła – znowu nie wytrzymała ciotka Lena. – Bo zanim pan z nią dojedzie do Szczecina, pana też oskarży o Bóg wie co!

– Ciociu Leno…

– Nie, nie, pani Lena jak najbardziej słusznie ostrzega, ja mam świadomość, ale przede wszystkim jeśli ja będę prowadził, to ktoś musi zająć się dziewczynką, ona jest teraz w stanie bardzo… rozstrojonym. Nie bardzo wiem, jak to rozwiązać, zatelefonuję do pogotowia, może ktoś od nich będzie mógł przyjechać…

– Ja tu jestem! – krzyknęła dramatycznie Julka. – Rozmawiacie o mnie jak o przedmiocie! Jakby mnie tu wcale nie było!

– Rozmawiamy między sobą, ponieważ ty nie chcesz rozmawiać z nami – zauważyła spokojnie Zosia. – Chciałaś, żeby Adam wyszedł i on wyszedł. Miałaś nam opowiedzieć, co się właściwie stało, ale się nie zdecydowałaś. Jeżeli Adam zrobił ci krzywdę, musimy znać szczegóły. Jeśli nie potrafisz mówić o tym tutaj, zabierzemy cię stąd. Panie inspektorze, chyba znalazłam wyjście. Pojadę z panem do Szczecina, a za nami pojedzie Adam i zabierze mnie z powrotem. Julka, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy na kilka dni. Pomogę ci, dobrze?

– Nie, niedobrze! Pani wcale nie jest lepsza od niego! Pani o wszystkim wiedziała i nie zrobiła nic!

– Gdybym coś wiedziała, to na pewno bym coś zrobiła.

– Gdzie mnie teraz zabieracie?

– Prawdopodobnie do pogotowia opiekuńczego.

– To jest jakieś świństwo! Wyrzucacie mnie stąd! Ja nigdzie nie pojadę bez Januszka!

– Julka, zrozum. Nie możesz tutaj zostać. Skoro twierdzisz, że w tym domu spotkała cię krzywda, to nie możesz tu być, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Nie ma sensu, żeby Januszek jechał gdziekolwiek, wystarczy, że ty zarwiesz szkołę na nie wiadomo jak długi czas…

– To nie ja powinnam stąd wyjechać, tylko on!

– Januszek?!

– Pan Adam!

– To akurat jest niemożliwe, chociażby dlatego, że ten dom jest jego własnością. Julka. Powiedz, co się właściwie stało. Może wyolbrzymiasz, może coś źle zrozumiałaś…

– Pani Zofio – wtrącił cicho inspektor. – Już za późno na tłumaczenia. Proszę zrozumieć, Julka mogłaby zmienić zdanie po to, żeby nie wyjeżdżać. Ze strachu o to, że się ją rozłączy z bratem. Nie możemy uwierzyć w to, co teraz powie. Musi się nią zająć psycholog. Ja wszystko zaraz załatwię, psycholog będzie na nas czekał w pogotowiu. Czy mogę skorzystać z telefonu? A pani niech uprzedzi pana Adama, żeby po panią przyjechał. Julka niech się już spakuje.

Adam czekał na Zosię w samochodzie, przed budynkiem pogotowia opiekuńczego. Myślał, że potrwa to jakoś dłużej, ale wyszła dość szybko.

– Słuchaj, ja wiem, że to głupio brzmi, ale chodźmy na jakąś kawę, dobrze? Nie do żadnej stacji benzynowej, tylko do normalnej kawiarni, takiej z muzyczką i kwiatkiem na stole, co? Niech przez chwilę będzie normalnie…

Spojrzał na nią i zobaczył zmęczoną kobietę. Odniósł przy tym niejasne dość wrażenie, że miałby ochotę ją przytulić. Ale nie mógł przecież przytulać kogoś, kto, być może, ma go za cholernego pedofila.

– Może być Cafe 22?

Usiedli przy stoliku z widokiem na zachodzące słońce. Zamówili kawę i po kawałku tortu. Niech przez chwilę będzie normalnie.

– Zosiu…

– Nie powiedziała jeszcze ani jednego zdania, odkąd wsiadła do vectry.

– Przysięgam ci, że nic jej nie zrobiłem, że nigdy w ogóle nie miałem w stosunku do niej żadnych erotycznych odruchów. Wierzysz mi?

Skinęła głową.

– Adam, mnie jest tak strasznie przykro, że cię wmanewrowałam w to wszystko…

– W co? W dom dziecka? Sam się wmanewrowałem.

– No co ty gadasz, przecież to ja ci się… oświadczyłam. Cholera, zaproponowałam założenie tego domu. Boże, po co myśmy brali jedną dziewczynkę do tych wszystkich chłopaków?

– Po to, żeby nie rozłączać rodzeństwa.

– Cholera, to wszystko moja wina…

– O, znowu cholerujesz… Boże, nie wiesz, jak mi ulżyło…

– Co ci ulżyło? Że ja klnę? Nie powinnam.

– Że mnie nie podejrzewasz. Dobrze, że tu przyszliśmy. Mnie też potrzebna była odrobinka normalności. Jezu, jaki ten tort słodki…

– Kajmakowy zawsze jest taki słodki. Weźmiemy jeszcze po kawie i pojedziemy, co?

– Dobrze. Powiedz mi teraz, co wysoki Sanhedryn powiedział w sprawie Julki.

– Wysoki Sanhedryn dopiero się zbierze. Na razie rozmawiała z nią psycholożka. Ja ją znam, tę Gabrysię, to rozsądna dziewczyna. Ale Julka będzie musiała jeszcze powtórzyć swoje idiotyczne oskarżenie przed całą komisją i mam nadzieję, że ta komisja się szybko zbierze do kupy. Niewykluczone, że ciebie też będą ciągać, jeśli ona nie odwoła tego, co powiedziała. A jeśli odwoła, to też pewnie będą cię ciągać, bo może odwołała pod wpływem tęsknoty za braciszkiem. Albo diabli wiedzą, co. Tak czy inaczej trzeba to będzie dokładnie wyjaśnić.

– Rozumiem. Facet podejrzany o pedofilię nie może prowadzić domu dziecka.

– Z szesnastką to by nie była taka całkiem pedofilia…

– Przestań, błagam. Nie toleruję lolitek.

Omal nie dodał, że na skutek działania Julki zbrzydził sobie wszystkie chuderlawe, ale coś go powstrzymało. Nie pora na takie teksty, bo mogłyby być potraktowane jako niewczesna aluzja. Dlaczego niewczesna, Adam sam nie wiedział, kierował się po prostu intuicją.

– Wiesz, Adam, na czym polega nasz prawdziwy problem?

– Mój na tym, że mogę iść do pudła na jakiś czas.

– Przestań. Ja uważam, że wszystko się wyjaśni i przestaniesz robić za zboczeńca. Ale teraz wyobraź sobie taką sytuację: wyjaśniło się, nasi mocodawcy uścisnęli ci rękę i wygłosili słowa ubolewania. I co dalej? Julka wraca do nas jak gdyby nigdy nic?

– Teraz ja powiem po twojemu: cholera. Masz rację. Osobiście wolałbym nie ryzykować. Ale jeśli jej nie przyjmiemy z powrotem, to będziemy musieli odesłać gdzieś razem z nią Januszka. Januszek jest zżyty z chłopakami, pokochał ciotkę Lenę jak własną babkę, rozkwitł nam przez te trzy miesiące aż miło… nawet nie chce mi się myśleć, co on będzie czuł, kiedy mu się każemy wynosić. Bo on to tak musi odebrać: że my go wyrzucamy. Jednym słowem: cholera.

– Otóż to. A jeśli przyjmiemy Julkę z powrotem, to będziemy żyli jak na wulkanie, bo nigdy nie będzie wiadomo, co jej strzeli do głowy.

– I tak żyjemy na wulkanie.

– Ale to jest wulkan chwilowo nieaktywny.

– Ale nie wygasły.

Przez najbliższe kilka dni atmosfera w domu na klifie przypominała nie tyle wulkan, ile rodzinny grobowiec. Kiedy Zosia i Adam wrócili bez Julki ze Szczecina, zdrowy trzon grupy zażądał sprawozdania. Na wszelki wypadek, żeby młodsi chłopcy nie próbowali niczego kombinować sami, Adam zarządził rodzinną naradę kolacyjną. Doszedł bowiem do wniosku, że lepiej wszystko wytłumaczyć i odpowiedzieć na wszystkie ewentualne pytania, niż dopuścić do niekontrolowanej erupcji młodzieńczej pomysłowości.

Sposób przedstawienia problemu i to, że Adam z Zosią rozmawiali z nimi prawie jak z dorosłymi, ogromnie się chłopcom spodobał. Tak bardzo, że zaproponowali, aby takie rodzinne spotkania odbywały się codziennie. Śniadań nigdy nie udaje się jeść wszystkim jednocześnie, podobnie jest z obiadami, ale kolacja ma być wspólna i przeznaczona do pogadania. Tak samo obiady weekendowe.

Adam uznał pomysł za doskonały, w związku z czym już od następnego dnia zaczęły się zbiorowe wieczorne spekulacje na temat, co Julka powiedziała psychologom, kiedy wróci i co z nią należy zrobić.

Przyjęto również ze zrozumieniem wniosek Marka, żeby komunikatu o głupiej sprawie nie wynosić poza mury domu. Nie mają prawa się o niczym dowiedzieć ani rodziny, ani koledzy w szkołach. Żeby nikt więcej nie miał już takich idiotycznych pomysłów.