W winę Adama jakoś nikt nie uwierzył.

No i bardzo dobrze, bo niebawem fragment komisji w osobach psychologa i pedagoga (obydwu płci żeńskiej) pojawił się w domu na klifie i rozpoczęły się rozmowy ze wszystkimi dziećmi po kolei.

Do dyspozycji komisji śledczej oddano chwilowo nieużywany pokój Julki. Rozmowy trwały trzy dni, urzędowe osoby przyjeżdżały i wyjeżdżały, ale żadnej z nich nie przyszło do głowy, że wszystko, o czym mówiło się na owych przesłuchaniach, jest co wieczór drobiazgowo omawiane na naradach kolacyjnych. Zosia i Adam nawet próbowali stopować te analizy, ale potem doszli do wniosku, że w rodzinie powinno mówić się otwarcie o tym, co boli.

Sprawa z Julką bolała wszystkich, oczywiście ze względu na możliwe konsekwencje dla Januszka, chłopcy bowiem natychmiast doszli do tych samych wniosków, co starszyzna: Julka nie powinna już mieszkać w domu na klifie, a jeśli ona wyjedzie, to i Januszek wyjedzie. Jakoś nikt nie brał pod uwagę takiej możliwości, że jednak Adam zostanie oskarżony i że wtedy istnienie domu może stanąć pod znakiem zapytania.

Januszek stracił apetyt, energię, nie chciał już pomagać Zosi i Lenie w kuchni oraz w nosie miał różnice między buraczkiem, ziemniaczkiem i takim na przykład selerem korzeniowym – który to problem niedawno zaprzątał go niemal bez reszty.

Żal było na niego patrzeć.

Po tygodniu Adam został wezwany do złożenia wyjaśnień.

Wrócił w kiepskim nastroju.

– Ona pisała dzienniczek – powiedział do Zosi ponuro. – Ty masz głowę, że się we mnie zakochała?

Pewnie, że mam, ośle jeden – pomyślała Zosia, ale nie powiedziała tego głośno.

– To się zdarza – mruknęła tylko. – Jaki znowu dzienniczek?

– Normalny. Podobno wszystkie panienki prowadzą jakieś dzienniczki. Chryste, dobrze, że nie prowadziła go w Internecie! Moi znajomi mieliby zabawę!

– Czytałeś?

– Fragmentami i pobieżnie, bo ona była płodna jak Sienkiewicz. Ale pokazali mi jeden taki kawałek, gdzie bardzo dokładnie i z detalami opisała, jak to przyszedłem do jej pokoju, powiedziałem, że jest za chuda, kazałem jej się rozebrać i macałem ją po żebrach. Macałem ją po chudych żeberkach, masz pojęcie? A potem zacząłem się do niej dobierać i to też opisała, daruję ci szczegóły. Z datami, z godzinami, ze wszystkim. Masakra. Mam małe szanse. Prokurator puka do bram, kochana. Będziesz mi nosiła paczki? Czy się ze mną rozwiedziesz i znajdziesz sobie innego? Niepedofila?

– Czekaj. – Zosia mimo woli poczuła się rozśmieszona chudymi żeberkami. – I kiedy to niby robiłeś, w dzień, w nocy, wieczorem?

– W dzień, jak ostatni cham i brutal. Wróciło dziecko ze szkoły, ty z Leną gotowałaś obiad, a ja wykorzystałem, że w domu jest cisza i nikogo poza tym nie ma… aha, bo ona jakoś wcześniej wróciła z tej szkoły, zajęcia jej klasie skrócili z powodu nagłej niedyspozycji pani nauczycielki…

– Czekaj! – Tym razem Zosia niemal podskoczyła. – Mówisz, że kiedy byłeś ta świnia? Jak ona wróciła wcześniej? I są daty, wszystko?

– Bardzo dokładnie wszystko dziewczynka umieściła w czasie. Nie do podważenia.

– A tam, nie do podważenia! Słuchaj, pamiętasz, co robiłeś tego dnia?

– Zosieńko. Ja nigdy nie pamiętam, co kiedy robiłem, ponieważ nie mam poczucia czasu. Jak pracowałem w telewizji, to się nie rozstawałem z kalendarzykiem, zresztą strasznie mnie to męczyło i bardzo mi ulżyło, kiedy mogłem kalendarzyk wyrzucić w diabły. Więc na pewno teraz nie będę w stanie sobie niczego przypomnieć.

– Nie musisz. Ja na twoje szczęście kojarzę, kiedy to było. To było dokładnie wtedy, kiedy pojechałeś do Szczecina, spotkać się z twoimi koleżkami telewizyjnymi w sprawie tego wielkiego worka prezentów! Adam! Nie rozumiesz?

Adam poczuł gwałtowne łomotanie własnego serca. Zaczynał rozumieć, że może nie tak od razu pójdzie siedzieć i może nie grozi mu utrata twarzy.

– Adam, jeśli ona rzeczywiście wszystko tak dokładnie umiejscowiła w czasie, to żyjemy! Ona już wtedy siedziała zamknięta w pokoju… czekaj, wtedy ostatni raz była w szkole! Potem przestała w ogóle wychodzić z domu. Nieważne. Coś jej odbiło, siedziała zamknięta i komponowała opowieści dziwnej treści.

– Wcześniej jej odbiło – zauważył Adam. – Słuchaj, dzwonię do tego głównego faceta. Tego Dzwończyka. Nawiasem mówiąc, on jeden wygląda, jakby mi trochę wierzył. Boże, dzięki ci za pensjonarskie dzienniczki!

Julka, skonfrontowana z Filipem, któremu w najgłębszym zaufaniu Adam opowiedział o swoich kłopotach i który natychmiast popędził na ratunek przyjacielowi, pękła i przyznała się do łgarstwa. Omal nie utopiła się przy tym we własnych łzach, których wylewała całe rwące potoki. Na pytanie, dlaczego tak uparcie kłamała, odmówiła jednak odpowiedzi. Psycholożka Gabrysia przedstawiła Adamowi i Zosi mocno skomplikowany wywód na temat żalu do rodziców i agresji, która w nowej sytuacji przeniosła się na opiekunów. Opiekunowie wywód zrozumieli i nie żywili do dziewczynki pretensji, pozostał natomiast problem, co robić dalej.

– Ja na waszym miejscu też bym się bała brać ją z powrotem – powiedziała Gabrysia, kręcąc kształtną główką z dużym kokiem z warkocza. – Chociaż teraz jest małe prawdopodobieństwo, że powtórzy numer z molestowaniem. Może wymyślić jakiś inny, ale też niekoniecznie. Nie wiem, co wam poradzić. Rozumiem, że jest problem z jej braciszkiem?

– Braciszkiem Januszkiem – potwierdziła Zosia. – Januszek ostatnio jest chory ze zmartwienia, jeść nie chce, wychudł prawie jak Julka i ryczy po nocach. Chłopaki mi powiedziały w tajemnicy. Ja nie wiem, cholera, ale gdybym oddała Januszka z powrotem do bidula, to bym do końca życia miała wyrzuty sumienia. Adam, a jak ty?

– Ja mniej więcej tak samo – przyznał Adam. – Może jednak zaryzykujemy? Tylko nie wiadomo, jak Julka teraz będzie się u nas czuła.

Dziewczynka, zapytana o to wprost, nie odpowiedziała nic, tylko wylała z siebie dodatkowe wodospady tez. Dorośli dali jej więc chwilowo spokój i wrócili do swojej narady.

– Mam pewien pomysł – zaczęła z namysłem Gabrysia – ale aż się boję wam powiedzieć… ile macie tych dzieci? Czternaścioro? Strasznie dużo…

– Dołożyłabyś nam piętnaste, co? – domyśliła się Zosia.

– Dziewczynkę? – domyślił się Adam. – W wieku Julki? Ale ze starego bidula, czy jakąś całkiem nową?

– Chyba ze starego. Julka musiała się czuć trochę wyobcowana u was, same chłopaki i ona jedna. Gdyby miała koleżankę, może by jej było lżej. Ona miała w Szczecinie jakieś psiapsiółki?

– Nie bardzo chyba. Raczej widywałam ją bez towarzystwa – powiedziała Zosia. – Stale przylatywała do nas, zobaczyć, jak się ma Januszek. Tak naprawdę to była bardzo fajna para dzieciaków, ona opiekuńcza, on sama słodycz. Julka miała już jedenaście lat, kiedy ich matka zmarła na zawał, Janusz jest o trzy lata młodszy, rodzina ich nie chciała, ojciec poszedł w siną dal, no to Julcia tak się opiekowała braciszkiem, jak matka prawie.

– Właśnie, a u was jej się ta funkcja urwała, warunki zupełnie inne, nie ma Januszka przed czym i przed kim chronić, poza tym chłopak rośnie… ile on ma lat?

– Trzynasty rok. Ale zawsze był bardzo dziecinny. I ogromnie związany z Julką. Faktem jest, ostatnio jakby mniej jej potrzebował. Dorośleje chłopak, no i u nas lepiej się czuje niż w bidulu. Swoboda mu widać odpowiada.

– Sami widzicie, grunt jej się spod nóg usunął, poza tym, jak wiecie, chyba się zadurzyła w Adamie… troszkę… z nikim w szkole nie zdołała się zaprzyjaźnić, pewnie miała głowę zaprzątniętą czym innym, w efekcie omal nie rozwaliła wam całego domu. Bo macie świadomość, że mało brakowało?

– Mamy – pokiwał głową Adam. – Nie spodziewałem się, że to aż takie wyzwanie. Dobrze, moja droga. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Następnym razem będziemy bardziej przewidujący.

– Myślisz, że będzie następny raz?

– On tak myśli. – Teraz Zosia kiwała głową. – Ja też tak myślę. Cudów w przyrodzie nie ma. Może ten następny raz to nie będą żadne pomysły erotyczne, ale coś się na pewno wykicha, jak mówią starzy górale… i to pewnie nie raz, nie dwa. Będziemy uważniejsi. Dzięki, Gabrysiu.

– Ależ proszę, dla mnie drobiazg. A co robimy z Julką? Bo ja bym proponowała zostawić ją tutaj jeszcze dzień, dwa, niech się oswoi z nową sytuacją, na pewno jej ulżyło, że już nie musi kombinować, teraz jej głupio i prawdopodobnie żałuje. Za parę dni będzie mocniejsza, to ją zabierzecie. Chyba, że postanowiliście jednak nie?

– Nie, nie, zabierzemy. Powiedz jej, że weźmiemy dla niej koleżankę, trudno, niech już będzie, zmieści się. Najlepiej wyduś z niej, kogo by chciała zabrać ze swojej starej grupy. Może Karolinę, tam była taka jedna Karolina, wyglądały na dosyć zaprzyjaźnione.

– Dam wam znać.

Kolacyjna narada tego dnia była dosyć burzliwa. Z jednej strony ulga spłynęła na wszystkich olbrzymia, z drugiej – część domowników gorąco zaprotestowała przeciwko powrotowi Julki, co z kolei Januszka przyprawiło niemal o zapaść. Zosia i Adam musieli zdrowo wytężać inteligencję i wykorzystywać wszystkie wspólne pomysły psychologiczno – pedagogiczne, aby w końcu Dom uznał, że Julka owszem, może wrócić. Januszek, usłyszawszy wyrok ostateczny, natychmiast pomknął do kuchni i w ciągu godziny wyprodukował trzy blachy kruchych ciasteczek najwyższej klasy światowej.

O dziesiątej wieczorem zadzwoniła Gabrysia z komunikatem, że Julka prosi, żeby nie brać żadnej dziewczynki. Ona przeprasza za to, co narobiła, ale sama sobie jakoś poradzi.

– Pewnie – prychnął Romuś, znawca życia. – Ja bym też lubił mieć własny pokój. Taki tylko dla siebie, jak Julka ma.

Pierwszego kwietnia przed dom na klifie zajechała furgonetka. Z siedzenia pasażera zeskoczyła na nieśmiało zieleniejący trawnik dama wytworna w każdym calu.

– Kupiłam wam tę zamrażarkę – oświadczyła, ściskając się z Adamem. – Mam w nosie odliczenia, stać mnie na prezent. Macie gdzie ją postawić?

– Mamy, w garażu jest miejsce w sam raz na jeden samochód i na jedną zamrażarkę. Ojca zostawiłaś w domu?

– Nie, przyjechał, ktoś musiał przecież prowadzić ten furgon, a ja nie potrafię. O, wysiada. Konstanty, coś ty tam robił tyle czasu?