— Przystań na propozycję Venzlava, Eithne. Driada spojrzała na niego zimno.

— Co nam to da? Nam, dzieciom Brokilonu?

— Możliwość przetrwania. Nie, Eithne, nie przerywaj. Wiem, co chcesz powiedzieć. Rozumiem twoją dumę z niezależności Brokilonu. Świat się jednak zmienia. Coś się kończy. Czy tego chcesz, czy nie, panowanie człowieka nad światem jest faktem. Przetrwają ci, którzy się z ludźmi zasymilują. Inni zginą. Eithne, są lasy, gdzie driady, rusałki i elfy żyją spokojnie, ułożywszy się z ludźmi. Jesteśmy przecież sobie tak bliscy. Przecież ludzie mogą być ojcami waszych dzieci. Co daje ci wojna, którą prowadzisz? Potencjalni ojcowie waszych dzieci padają pod waszymi strzałami. I jaki jest skutek? Ile spośród driad Brokilonu jest czystej krwi? Ile z nich to porwane, przerobione ludzkie dziewczęta? Nawet z Freixeneta musisz skorzystać, bo nie masz wyboru. Jakoś mało widzę tu maleńkich driad, Eithne. Widzę tylko ją — ludzką dziewczynkę, przerażoną i otępiałą od narkotyków, sparaliżowaną ze strachu…

— Wcale się nie boję! - krzyknęła nagle Ciri, przybierając na chwilę swą zwykłą minę małego diabełka. - I nie jestem opępiała! Nie myśl sobie! Mnie się nic nie może tu stać. Akurat! Nie boję się! Moja babka mówi, ze driady nie są złe, a moja babka jest najmądrzejsza na świecie! Moja babka… Moja babka mówi, że powinno być więcej takich lasów jak ten…

Zamilkła, opuściła głowę. Eithne zaśmiała się.

— Dziecko Starszej Krwi — powiedziała. - Tak, Geralt. Ciągle jeszcze rodzą się na świecie Dzieci Starszej Krwi, o których mówią przepowiednie. A ty mówisz, że coś się kończy… Martwisz się, czy przetrwamy…

— Smarkula miała wyjść za mąż za Kistrina z Verden — przerwał Geralt. - Szkoda, że nie wyjdzie. Kistrin obejmie kiedyś rządy po Ervyllu, pod wpływem żony o takich poglądach może zaprzestałby rajdów na Brokilon?

— Nie chcę tego Kistrina! — krzyknęła cienko dziewczynka, a w jej zielonych oczach coś błysnęło. - Niech sobie Kistrin znajdzie śliczny i głupi materiał! Ja nie jestem żaden materiał! Nie będę żadną księżną!

— Cicho, Dziecko Starszej Krwi — driada przytuliła Ciri. - Nie krzycz. Oczywiście, że nie będziesz księżną…

— Oczywiście — wtrącił kwaśno wiedźmin. - I ty, Eithne, i ja dobrze wiemy, czym ona będzie. Widzę, że to już postanowione. Trudno. Jaką odpowiedź mam zanieść królowi Venzlavowi, Pani Brokilonu?

- Żadnej.

— Jak to, żadnej?

- Żadnej. On to zrozumie. Już dawniej, już bardzo dawno temu, gdy Venzlava nie było jeszcze na świecie, pod Brokilon podjeżdżali heroldowie, ryczały rogi i trąby, błyszczały zbroje, powiewały proporce i sztandary. "Ukorz się, Brokilonie!" krzyczano. "Król Koziząbek, władca Łysej Górki i Podmokłej Łąki żąda, byś się ukorzył, Brokilonie!" A odpowiedź Brokilonu była zawsze taka sama. Gdy już opuścisz mój Las, Gwynbleidd, obróć się i posłuchaj. W szumie liści usłyszysz odpowiedź Brokilonu. Przekaż ją Venzlavowi i dodaj, że innej nie usłyszy nigdy, póki stoją dęby w Duen Canell. Póki rośnie tu choć jedno drzewo i żyje choć jedna driada.

Geralt milczał.

— Mówisz, ze coś się kończy — ciągnęła wolno Eithne. - Nieprawda. Są rzeczy, które nie kończą się nigdy. Mówisz mi o przetrwaniu? Ja walczę o przetrwanie. Bo Brokilon trwa dzięki mojej walce, bo drzewa żyją dłużej niż ludzie, trzeba tylko chronić je przed waszymi siekierami. Mówisz mi o królach i książętach. Kim oni są? Ci, których znam, to białe szkielety, leżące w nekropoliach Craag Ań, tam, w głębi lasu. W marmurowych grobowcach, na stosach żółtego metalu i błyszczących kamyków. A Brokilon trwa, drzewa szumią nad ruinami pałaców, korzenie rozsadzają marmur. Czy twój Venzlav pamięta, kim byli ci królowie? Czy ty to pamiętasz, Gwynbleidd? A jeżeli nie to jak możesz twierdzić, że coś się kończy? Skąd wiesz, komu przeznaczona jest zagłada, a komu wieczność? Co upoważnia cię, by mówić o przeznaczeniu? Czy ty chociaż wiesz, czym jest przeznaczenie?

— Nie — zgodził się. - Nie wiem. Ale…

— Jeśli nie wiesz — przerwała — na żadne «ale» nie ma iuz miejsca. Nie wiesz. Po prostu nie wiesz.

Zamilkła, dotknęła ręką czoła, odwróciła twarz.

— Gdy byłeś tu po raz pierwszy, przed laty — podjęła — też nie wiedziałeś. A Morenn… Moja córka… Geralt, Morenn nie żyje. Zginęła nad Wstążką, broniąc Brokilonu. Nie poznałam jej, gdy ją przyniesiono. Miała twarz zmiażdżoną kopytami waszych koni. Przeznaczenie? I dzisiaj ty, wiedźmin, który nie mogłeś dać Morenn dziecka, przyprowadzasz mi ją, Dziecko Starszej Krwi. Dziewczynkę, która wie, czym jest przeznaczenie. Nie, nie jest to wiedza, która odpowiadałaby tobie, którą mógłbyś zaakceptować. Ona po prostu wierzy. Powtórz, Ciri, powtórz to, co powiedziałaś mi, zanim wszedł tu ten wiedźmin, Geralt z Rivii, Biały Wilk. Wiedźmin, który nie wie. Powtórz, Dziecko Starszej Krwi.

— Wielmoż… Szlachetna pani — rzekła Ciri łamiącym się głosem. - Nie zatrzymuj mnie tu. Ja nie mogę… Ja chcę… do domu. Chcę wrócić do domu z Geraltem. Ja muszę… Z nim…

— Dlaczego z nim?

— Bo on… On jest moim przeznaczeniem. Eithne odwróciła się. Była bardzo blada.

— I co ty na to, Geralt?

Nie odpowiedział. Eithne klasnęła w dłonie. Do wnętrza dębu, wyłaniając się jak duch z panującej na zewnątrz nocy, weszła Braenn, niosąc oburącz wielki, srebrny puchar. Medalion na szyi wiedźmina zaczął szybko, rytmicznie drgać.

— I co ty na to? — powtórzyła srebrnowłosa driada, wstając. - Ona nie chce zostać w Brokilonie! Ona nie życzy sobie być driadą! Ona nie chce zastąpić mi Morenn, chce odejść, odejść za swoim przeznaczeniem! Czy tak, Dziecko Starszej Krwi? Czy tego właśnie chcesz?

Gin pokiwała pochyloną głową. Jej ramiona drżały. Wiedźmin miał dość.

— Dlaczego znęcasz się nad tym dzieckiem, Eithne? Za chwilę przecież dasz jej Wody Brokilonu i to, czego ona chce, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlaczego to robisz? Dlaczego robisz to w mojej obecności?

— Chcę pokazać ci, czym jest przeznaczenie. Chcę udowodnić ci, że nic się nie kończy. Ze wszystko dopiero się zaczyna.

— Nie, Eithne — powiedział, wstając. - Przykro mi, zepsuję ci ten popis, ale nie mam zamiaru na to patrzeć. Poszłaś trochę za daleko, Pani Brokilonu, chcąc podkreślić przepaść, która nas dzieli. Wy, Starszy Lud, lubicie powtarzać, że obca jest wam nienawiść, że to uczucie znane wyłącznie ludziom. Ale to nieprawda. Wiecie, czym jest nienawiść i potraficie nienawidzić, tylko okazujecie to trochę inaczej, mądrzej i mniej gwałtownie. Ale może przez to bardziej okrutnie. Przyjmuję twoją nienawiść, Eithne, w imieniu wszystkich ludzi. Zasługuję na nią. Przykro mi z powodu Morenn.

Driada nie odpowiedziała.

— I to właśnie jest odpowiedź Brokilonu, którą mam przekazać Venzlavowi z Brugge, prawda? Ostrzeżenie i wyzwanie? Naoczny dowód drzemiącej wśród tych drzew nienawiści i Mocy, z woli których za chwilę ludzkie dziecko wypije niszczącą pamięć truciznę, biorąc ją z rąk innego, ludzkiego dziecka, którego psychikę i pamięć już zniszczono? I tę odpowiedź ma zanieść Venzlawowi wiedźmin, który zna i polubił obydwoje dzieci? Wiedźmin, winien śmierci twojej córki? Dobrze, Eithne, stanie się wedle twej woli. Venzlav usłyszy twoją odpowiedź, usłyszy mój głos, zobaczy moje oczy i wszystko z nich wyczyta. Ale patrzeć na to, co ma się tu stać, nie muszę. I nie chcę.

Eithne milczała nadal.

- Żegnaj, Ciri — Geralt uklęknął, przytulił dziewczynkę. Ramiona Ciri zadrżały silnie. - Nie płacz. Przecież wiesz, nic złego nie może ci się tu stać.

Ciri pociągnęła nosem. Wiedźmin wstał.

- Żegnaj, Braenn — powiedział do młodszej driady. - Bądź zdrowa i uważaj na siebie. Przeżyj, Braenn, żyj tak długo jak twoje drzewo. Jak Brokilon. I jeszcze jedno…

— Tak, Gwynbleidd? — Braenn uniosła głowę, a w jej oczach coś mokro zalśniło.

- Łatwo zabija się z łuku, dziewczyno. Jakże łatwo spuścić cięciwę i myśleć, to nie ja, nie ja, to strzała. Na moich rękach nie ma krwi tego chłopca. To strzała zabiła, nie ja. Ale strzale nic nie śni się w nocy. Niech i tobie nic nie śni się w nocy, niebieskooka driado. Żegnaj, Braenn.

— Mona… — powiedziała niewyraźnie Braenn. Puchar, który trzymała w dłoniach, drżał, przepełniający go przezroczysty płyn falował.

— Co?

— Mona! — jęknęła. - Jestem Mona! Pani Eithne! Ja…

— Dość tego — rzekła ostro Eithne. - Dość. Panuj nad sobą, Braenn.

Geralt zaśmiał się sucho.

— Masz twoje przeznaczenie, Leśna Pani. Szanuję twój upór i twoją walkę. Ale wiem, że wkrótce będziesz walczyć sama. Ostatnia driada Brokilonu posyłająca na śmierć dziewczęta, które jednak wciąż pamiętają swoje prawdziwe imiona. Mimo wszystko, życzę ci szczęścia, Eithne. Żegnaj.

— Geralt… — szepnęła Ciri, siedząc nadal nieruchomo, z opuszczoną głową. - Nie zostawiaj mnie… samej…

— Biały Wilku — powiedziała Eithne, obejmując zgarbione plecy dziewczynki. - Musiałeś czekać, aż ona cię o to poprosi? O to, byś jej nie opuszczał? Byś wytrwał przy niej do końca? Dlaczego chcesz opuścić ją w takiej chwili? Zostawić samą? Dokąd chcesz uciekać, Gwynbleidd? I przed czym?

Ciri jeszcze bardziej pochyliła głowę. Ale nie rozpłakała się.

— Aż do końca — kiwnął głową wiedźmin. - Dobrze, Ciri. Nie będziesz sama. Będę przy tobie. Nie bój się niczego. Eithne wyjęła puchar z drżących rąk Braenn, uniosła go.

— Umiesz czytać Starsze Runy, Biały Wilku?

— Umiem.

— Przeczytaj, co jest wyryte na pucharze. To puchar z Craag An. Pili z niego królowie, których już nikt nie pamięta.

— Duettaeann aef cirran Caerme Glaeddyy. Yn a esse-ath.

— Czy wiesz, co to oznacza?

— Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza… Jednym jesteś ty.

— Wstań, Dziecko Starszej. Krwi — w głosie driady szczęknął stalą rozkaz, któremu nie można było się przeciwstawić, wola, której nie można było się nie poddać. - Pij. To Woda Brokilonu.

Geralt zagryzł wargi wpatrzony w srebrzyste oczy Eithne. Nie patrzył na Ciri, powoli zbliżającą usta do brzegu pucharu. Widział to już, kiedyś, dawniej. Konwulsje, drgawki, niesamowity, przerażający, gasnący powoli krzyk. I pustka, martwota i apatia w otwierających się powoli oczach. Widział to już.