– Pani Mirabello, proszę powiedzieć, o co chodzi – dodała babcia kojąco, ale Mirella aż zazgrzytała zębami.

– Mirella, nie mirabella – warknęła. – Nie jestem śliwką! Pani Olga rekomendowała nam ten wypoczynek jako całkowicie bezpieczny, a tu szaleją agresywne psy! Ja nie wiem, Bogumile, czy nie powinniśmy natychmiast stąd wyjechać!

– Agresywne psy? – zdziwiła się babcia. – Kajtek, wiesz coś o tym?

Kajtek wzruszył ramionami i chciał odpowiedzieć, ale Mirella nie zamierzała mu na to pozwolić.

– Rzuciły się na Marcina! Chciały go gryźć! Ledwie je odciągnęłam! To jest skandal!

Marcin zawył, a matka rzuciła się go utulać. To dało Kajtkowi możliwość pospiesznego zabrania głosu.

– Bo wie babcia, Niupa mu chciała dać buzi na powitanie, no to Pędzel też chciał, a jak pani zaczęła na nie krzyczeć, to one myślały, że to zabawa i zaczęły skakać, a jak pani wzięła na nich kija, to myślały, że to zabawa w wyrywanie kija, no więc babcia rozumie…

Rozumieliśmy wszyscy, chyba nawet smutny Bogumił, któremu właśnie mały Pędzel wziął się za ukradkowe i bezszmerowe obgryzanie buta od tyłu. Bezczelna Niupa na naszych oczach wywróciła się łapami do góry, obgryzając kijek, który najwyraźniej stał się jej łupem w tej walce.

– A dlaczego, Kajetanie, nie wyjaśniłeś pani od razu, co robią nasze psy? – zapytał Janek tonem karcącym, ale chyba wiedział, jaka będzie odpowiedź.

– Tato, no wiesz! Ja mówiłem pani i temu Marcinowi też mówiłem, tylko że oni nie chcieli słuchać. A jak pani wzięła kija, no to już nie było rozmowy…

Istotnie. Na widok kija w ludzkiej ręce oba nasze psy zawsze, ale to zawsze dostawały natychmiastowego ataku dzikiej radości, bo jak dotąd oznaczało to najlepszą zabawę na świecie.

– Bogumił, wyjeżdżamy – rzuciła dramatycznym tonem Mirella.

Bogumił podniósł znękane oczy do nieba i wtedy Janek uratował sytuację. Bardzo spokojnym tonem powiedział:

– Pani Mirello. Tu jest dla pani porcja placka od tutejszych zakonnic. Ten placek ma właściwości kojące. Proszę go spróbować i dać Marcinkowi, na pewno mu będzie smakował, niezależnie od tego, czy pani zechce ostatecznie wyjechać, czy też nie. Ale ja bym radził zostać do jutra i przemyśleć sprawę. Proszę spojrzeć na nasze psy, one naprawdę nie są agresywne, może tylko trochę źle wychowane. Kajetan, zajmiesz się psami, żeby państwu nie przeszkadzały, rozumiemy się?

– Tak, tato. – Kajtek kiwnął głową energicznie i przysięgłabym, że mrugnął na ojca tym okiem, którego Mirella nie widziała. Niupa wypuściła kijek i położyła się grzecznie przy Jankowej nodze.

Janek coś tam jeszcze mówił, a ja patrzyłam, zdumiona, jak z Mirelli wyparowuje cała złość, jak wypuszcza z dramatycznego uścisku wyjącego Marcinka, jak Marcinek przestaje wyć i jak w końcu oboje, acz z rezerwą, zabierają się do placka siostry Józefy…

No, no. Nie wiedziałam, że Janek ma taką siłę przekonywania!

Tymczasem ksiądz Paweł z Wiktorem zeszli wreszcie z piętra, w doskonałej komitywie. Dosłownie – poklepywali się po łopatkach i wybuchali gromkim śmiechem.

– Z czego się tak cieszycie, chłopcy? – zapytała babcia, bardzo zaciekawiona, kiedy dołączyli do nas.

– Paweł jest genialny – zakomunikował krótko Wiktor i rzucił się na niedojedzony placek. – Sam im powiedz, dobrodzieju.

Ewa podniosła lekko brwi na taką familiarność, ale nic nie powiedziała, bo była ciekawa. Ksiądz też podłączył się do placka.

Boże, ja już mówię zupełnie jak Kajtek! Wpływ wyższej inteligencji na niższą, czy może zły pieniądz wypiera dobry???

Ksiądz najpierw obgryzł kruszonkę z jednego kawałka, a potem powiedział, co wymyślili, przebywając na piętrze.

Nie jest to głupie.

Galeria sztuki w Rotmistrzówce. Wystawy. Wernisaże. Możliwość zakupienia obrazów na miejscu. Plenery dla artystów.

Dlaczego ja sama nie wpadłam na ten pomysł, nie mam pojęcia.

Na dobry początek postanowiliśmy zorganizować wystawę księdzu Pawłowi jako projektodawcy i artyście od dawna już zasiedziałemu. Ksiądz się sprzeciwił i zażądał, żeby pierwsza wystawa obejmowała prace Wiktora, jako artysty dłużej związanego z naszą Rotmistrzówką. Wiktor zaprotestował. Ksiądz też zaprotestował.

Gdyby nie nasza mała nieśmiała Jagódka pewnie kłóciliby się, wykonując wzajemne reweranse, do tej pory. Jagódka cichutko zaproponowała rzucenie monety. Wiktor i ksiądz tak wrzeszczeli, że pewnie nikt by jej nie usłyszał, ale niezawodny Kajtek był w pobliżu.

Moneta rozstrzygnęła spór artystów na korzyść Wiktora. No i bardzo dobrze. A ksiądz zrobi w międzyczasie jeszcze ze trzysta fotek (pracuje w nadzwyczajnym tempie) Marysina i Karkonoszy.

Rozeszliśmy się w nastroju pełnym optymizmu. Grabowska już nic nie mówiła na temat wyjazdu, a Grabowski jakby się trochę rozluźnił. Na Bogusię rodzice nie zwracali specjalnie uwagi, więc kiedy Kajtek pociągnął ją w stronę kurnika, poszła z naszymi dziećmi jak w dym – wybierać jajka kurom. Nie wiem, dlaczego dzieci uważają to za interesujące.

Emilka

Moja mama twierdziła zawsze, że człowiekowi trudno jest dogodzić. Chyba miała rację. Kiedy Leszek zadzwonił do mnie, zdenerwowałam się potwornie, a teraz, kiedy nie dzwoni, bo przecież nie ma mojego nowego numeru, też się denerwuję potwornie. Oczywiście, nic nikomu nie mówię, bo by mi kazali siedzieć cicho i cieszyć się, że mnie nie szuka przy pomocy swoich szeregowych gangsterków. Napomknęłam to i owo Krzysiowi przy okazji oddawania mu pieniędzy, które jednak wyłożył na moją nową komórkę, ale też zbagatelizował sprawę. Mam wrażenie, że babcia chętnie by sobie pogadała na ten temat, ale ona ma za bardzo entuzjastyczne podejście do spraw pachnących kryminałem.

Natomiast mama wprowadziła mnie w duże zdumienie dzisiaj o poranku. Zadzwoniła do mnie na mój nowy numer, który podałam ojcu z prośbą, żeby wymyślił na użytek mamy jakiś sensowny powód zmiany.

– Halo, kochanie – zaszemrała. – Czy to ty, córeczko? Możesz mówić?

– Ja i mogę – odparłam zdumiona tym konspiracyjnym szeptem. – Dlaczego miałabym nie móc?

– A, bo wiesz – powiedziała mama normalnym głosem. – Twój ojciec robi dziwne rzeczy, nie mówi mi nic i skrada się po mieszkaniu, jakby nas kto miał napaść, a ja przecież doskonale wiem, o co chodzi, bo ten twój Lesław najpierw do mnie zadzwonił…

– Jak to najpierw? Kiedy?

– No, wtedy, kiedy dzwoniłaś do ojca na jego komórkę i on udawał, że rozmawia zupełnie z kimś innym, cha, cha, mnie na to nie nabierze, przecież wiem, że ma same dyrektorki, a on tu „panie dyrektorze”, tralala. Jak chce konspirować, to niech nawet schodzi do podziemia, ale niech nie myśli, że uda mu się wyprowadzić w pole własną żonę. Ja mu, oczywiście, nic nie powiem, niech ma satysfakcję, że taki tajny, a może nawet myśli, że mnie chroni, choć pewnie raczej nie wierzy we mnie i uważa, że ja wszystko wypaplę…

– Mamo, a co Leszek mówił?

– Czekaj. No więc niech ten twój tata sobie tajniaczy, ja też gazety czytam, dzienniki telewizyjne oglądam i wszystkiego się domyśliłam. Ty się, dziecko, nie przejmuj, w różne tarapaty kobieta wpada, kiedy się zakocha, ale dobrze, że się nie poddajesz, a jak tam wasze sprawy w tej Rotmistrzówce?

– Dobrze, ale mamo, powiedz, co Leszek mówił?

– Kiedy?

– No, jak do ciebie dzwonił!

– Ach, wtedy. No więc pytał o twój nowy adres, coś tak plótł trzy po trzy o sprzeczce zakochanych, ale jak go spytałam, skąd dzwoni, to chachmęcił.

– A co ty mu powiedziałaś?

Mama zachichotała chichotem pełnym satysfakcji.

– Powiedziałam mu, że odkąd moja córka wdała się w romans z nim, to prawie straciliśmy z nią kontakt, to znaczy z tobą, oczywiście. Wiem tyle, że się wyprowadziła w góry, powiedziałam łobuzowi, a kiedy pytał w jakie, to powiedziałam, że w Bieszczady. I że nie podałaś adresu, bo się pokłóciliśmy.

– Uwierzył ci?

– A dlaczego miał nie uwierzyć? Z prawdą w głosie mu to mówiłam. Nawet się trochę na ciebie oburzałam. Nic się nie martw, dziecko, nie trafi do ciebie, telefonu twojego nie ma…

– Skąd wiesz?

– Oprzytomniej, córeczko. Przecież dzwonię na nowy numer, twój ojciec powiedział mi, że zmieniłaś. Chyba miałaś na tyle rozsądku, żeby go zastrzec?

– Zastrzegłam, ale to chyba też można za pieniądze załatwić…

– No to będziesz się martwić, jak on sobie to załatwi za pieniądze. Czekaj, idzie ojciec, nie zdradź się przed nim, że ja wiem, bo mu będzie smutno, że cała konspira na nic. Tak, kochanie, bardzo się cieszę, że macie tylu gości, to już pewnie zaczniecie naprawdę zarabiać… Co mówisz? Jak, z kim rozmawiam? No przecież Emilka dzwoni, chcesz z nią pogadać? To masz, a ja lecę do kuchni, bo mi kartofle kipią!

– Miluś – to tata. – Dzwonisz? Co u ciebie?

– Dzwonię tak sobie. U mnie nic. To znaczy nic nowego. Leszek nie dawał znaku życia. Ale humor mi zepsuł, teraz stale myślę o nim…

– Nie myśl, córeczko, nie trzeba się martwić na zapas. Mama mówiła, że gości macie?

– Mamy, taka rodzina przyjechała, z dziesięciolatkiem na wózku. Porażenie mózgowe. Okropność.

– A to wy macie u siebie hippoterapię? Nie mówiłaś mi o tym…

– Nie mówiłam, bo nie mamy. Ale wiesz, może by można o tym pomyśleć. Tylko ja nie mam o tym zielonego pojęcia, musiałabym się dowiedzieć, na czym to polega…

– Sama widzisz, że masz ciekawsze rzeczy do przemyślenia niż ten twój były gangster. Wiesz, co ja mu powiedziałem, kiedy ze mną rozmawiał?

– Powiedziałeś, że dałeś mu odpór.

– Wspomniałem mimochodem, że wyjechaliście z paczką gdzieś w suwalskie, na jeziora. Długo was będzie szukał!

Dla mnie bomba. Tata wysłał Leszka w suwalskie, a mama w Bieszczady. Rewelacja. To już przynajmniej będzie wiedział, gdzie mnie nie ma.

Ucałowałam ojca telefonicznie i nie zawracałam mu głowy drobiazgami. Niech sobie oboje z mamą będą wielcy konspiratorzy.

Natomiast o hippoterapii warto zacząć myśleć poważnie. Coś mi się robi w środku, jak widzę takie dzieciaki na wózku. Nawet, jeśli mają tak parszywy charakter jak Marcinek. Nie mam wątpliwości, że to mamuńcia wpędziła go w histerię.