– Zrobi to pan – powiedziałam z wdzięcznością – naprawdę…

– Naprawdę. I tak mam tam sprawę, bo wychowawczyni mojej córki koniecznie chce, żebym wygłosił dla młodzieży jakąś pogadankę o przestępczości, muszę jej ten pomysł wybić z głowy. Zadzwonię do pani jutro, dobrze?

Pewnie, że dobrze.

Tylko coś czuję, że sprawa jeszcze się odwlecze. I to już niedobrze.

Lula

Emilka straciła samochód.

To jest po prostu okropne, jakiego ta dziewczyna ma pecha życiowego. Najpierw ten jej Lesław, teraz to, kiedy już się zdążyła jako tako otrząsnąć…

Ona sama jest naprawdę bardzo, bardzo dzielna, usiłuje mi wytłumaczyć, że nawet lepiej się stało, bo nie będzie musiała szukać kupca, dostanie odszkodowanie, bardzo wysokie, bo samochód był ubezpieczony na pełną sumę, a jest właściwie nowy.

Kiedy to jednak nastąpi, nie bardzo wiadomo, bo chyba najpierw policja musi dojść do wniosku, że auta nie da się odzyskać?

Wygląda, że Szczecin przestaje być miastem dla nas.

Dałam to ogłoszenie o mieszkaniu i mam nadzieję, że ktoś się zgłosi.

Nawet pisać mi się nie chce. Emilka śmieje się, że popadam w depresję, ale ja uważam, że nie ma się z czego śmiać!

Emilka

Ten Janek jest doprawdy świetny. I – jestem o tym absolutnie przekonana – nadal żywi młodzieńczą miłość do mojej Luli. Może i miał swoją piękną żonę, ale z pewnością hodował obraz ukochanej w sercu przez wszystkie lata małżeństwa, jak się zdaje, niezupełnie udanego. Coś mi Lula niedyskretnie wspomniała o jakichś brylantach i sponsorach.

Zadzwonił wczoraj, Luli akurat nie było, bo poszła do sklepu po świeże bułeczki. Co do mnie, to może będę wstawać o świcie, jak już się przeniesiemy na wieś, ale tu mi się nie chce, wolę jeść chleb chrupki sprzed tygodnia. Czego robić, na szczęście, nie muszę, bo Lula biega.

– Witaj, Emilko – powiedział Janek nieśmiało. On jest nieśmiały z natury i dosyć brzydki, ale za to ma piękny głos. Do uwodzenia. Chyba jednak o tym nie wie i tony przybiera raczej rzeczowe. – Jak tam wasze plany?

Opowiedziałam mu, co się porobiło z naszymi planami i poczciwy Janek się zatroskał.

– Wygląda na to, że obie jesteście zawieszone w chwilowej próżni, dziewczyny?

– Tak właśnie wygląda, Jasiu.

– Bo wiesz – mówił Jasio, jakby nie do mnie – myślałem o babci…

– Ja stale myślę o babci – zdenerwowałam się. – Ale sam widzisz, że musimy czekać!

– Widzę.

Przerwał i myślałam, że się wyłączył.

– Jasiu, jesteś tam?

– Jestem, jestem. Słuchaj, Emilko, ja bym miał pewien pomysł… bo widzisz, chyba źle, że babcia tam jest sama tyle czasu… Tylko powiedz, nie zrezygnowałyście z przenosin do Marysina?

– Oczywiście, że nie – zniecierpliwiłam się. – Jaki masz pomysł?

– Bo wiesz, ja też się zdecydowałem, ale Kajtek chodzi do szkoły, więc muszę poczekać jeszcze do końca roku szkolnego, prawie miesiąc. Ale tak się złożyło, że ostatnio mam pieniądze. Ja bym wam część tych pieniędzy po prostu dał… rozumiesz, jako inwestycję we wspólne gospodarstwo i jedźcie do babci już.

Zakończył przemówienie jednym tchem i zamilkł. Ja też zamilkłam, bo mnie zaskoczył.

– Jesteś tam, Emilko?

– Tak, tak – powiedziałam szybko. – Tylko myślę intensywnie.

– Ale nie obraziłaś się?

– Oszalałeś. Jestem pełna podziwu. Słuchaj, nieźle to wymyśliłeś, ale wygląda na to, że na razie tylko ja będę mogła pojechać. Lula dała ogłoszenie i musi poczekać na kogoś, kto wynajmie od niej mieszkanie.

– A ty byś się zdecydowała? Jechać, rozejrzeć się, zacząć działać?

– Czemu nie?

– Dobrze. – Ton Jasia zrobił się bardzo energiczny i chyba usłyszałam w nim ulgę. – Konto w banku, oczywiście, masz?

– Oczywiście mam.

– Przyślij mi, proszę, numer konta sms-em, a ja ci przeleję dwadzieścia tysięcy. Zorientujesz się w najpilniejszych babci potrzebach, zrobisz, co będziesz uważała za stosowne, a jakby ci zabrakło na bieżączki, to dasz mi znać, a ja ci dołożę.

– W jakim sensie mi dołożysz? – Zaśmiałam się. – W dziób?

On też się roześmiał.

– Jeśli skrzywdzisz mi babcię, to w dziób. – Tu spoważniał. – Emilko, nie wiem, jak ty, ale ja bym chciał, żeby nam wyszło to gospodarstwo. Mam dość Wrocławia.

– A ja mam dość Szczecina…

– W takim razie chyba się rozumiemy. Ucałuj Lulę i dzwoń, jakby co.

– Ściskam cię, Jasiu…

Doszłam do wniosku, że naprawdę, my dwoje możemy się rozumieć jak nikt na świecie. Dziewczyna gangstera i mąż… nie, nie będę się wyrażać. Damy Kameliowej.

Lula wróciła z bułeczkami i okazała entuzjazm, ale niestety, nie chciała zadzwonić do Jasia, żeby się wszystkiego dowiedzieć z pierwszej ręki, na co ją gorąco namawiałam. Bidula, wciąż ma chyba przed oczyma swojego malarza abstrakcyjnego z żoną i dzieckiem na karku! Żona artysty ma problemy i na tym, zdaje się, Lula zasadza swoje nadzieje na to, że jednak i oni zjadą w końcu do babcinej chatki. No i po co jej to? Żeby się gapić abstrakcyjnie w ukochane oblicze, choćby nie wiem jak przystojne?

Lula

Już myślałam, że będę musiała puścić moją Emilkę samą do Marysina i było mi strasznie smutno na myśl o pozostaniu w pustym domu… Zabawne, ale zanim się do mnie wprowadziła, moje mieszkanie wcale nie wydawało się puste. Przeciwnie, uważałam je za najmilsze mieszkanko na świecie. Uwielbiałam je z wzajemnością. I wprawdzie nie zastanawiałam się ani chwili, kiedy trzeba było pomóc Emilce, ale myślałam z obawą o wspólnym bytowaniu – zwłaszcza, że zdawało mi się, iż Emilka będzie rozpuszczona przez te ostatnie lata, kiedy żyła w prawdziwym luksusie. Byłam naprawdę – choć mile – zdziwiona, kiedy okazała się sympatyczną, zabawną i niekłopotliwą towarzyszką. Z własną siostrą nigdy nie miałam naprawdę wspólnego języka. Z Emilką też niby nie powinnam mieć, jesteśmy takie różne, poza tym ja mam dziesięć lat więcej…

No więc zdążyłam się już zasmucić, kiedy zadzwonił telefon i sympatyczny męski głos zapytał mnie o ogłoszenie. W pierwszym dniu po jego ukazaniu się w gazecie! Powiedziałam mu przez telefon, jak mieszkanie wygląda, zapytał, czy może wpaść, obejrzeć, więc się zgodziłam. Trochę się potem wystraszyłam, że może jakiś bandyta, ale Emilka mnie wyśmiała i słusznie. Nie można bać się własnego cienia.

Przyszedł po półgodzinie i okazał się przystojnym dwudziestoparolatkiem. Na oko kulturalny, sądząc z mowy też, więc przestałam się bać. Zresztą Emilka mnie asekurowała. Zrobiła nawet kawę i do negocjacji usiedliśmy przy stole.

– Mieszkanie ma wiele zalet – powiedział potencjalny klient. – Nie będę kręcił i kombinował, powiem pani, o co chodzi. Jestem marynarzem. Chcemy wynająć mieszkanie we trzech, moi koledzy też są marynarzami. Wprawdzie lepiej by było, gdyby każdy z nas miał osobny pokój plus wspólny salon, ale i tak pływamy na różnych statkach i rzadko jesteśmy jednocześnie w Szczecinie, więc jakoś sobie poradzimy. Nie zarabiamy kokosów, jeszcze studiujemy, za co też musimy płacić spore pieniądze i nie stać nas na jakieś wielkie sumy. Każdy z nas może zapłacić trzysta, góra trzysta pięćdziesiąt złotych miesięcznie. Świadczenia podzielimy już między siebie. No i niestety, nie możemy zapłacić z góry więcej niż za pół roku.

Spojrzałam na Emilkę i zobaczyłam w jej oczach dwie złotówki. Najmniej dziewięćset złotych miesięcznie, z góry za pół roku daje pięć tysięcy czterysta! A myśmy liczyły na trzysta miesięcznie za całość! I w ogóle nie przyszło nam do głowy żądać jakichś pieniędzy z góry!

Młody marynarz, czy może powinnam napisać – student – myślał może, że się waham, bo za mało powiedział, więc dodał:

– Ja wiem, że mieszkania w śródmieściu są zazwyczaj droższe, ale chciałbym, żebyśmy się zrozumieli, nas po prostu nie stać na więcej. I zrozumiem, jeżeli panie powiedzą, że mają korzystniejsze oferty od naszej.

I uśmiechnął się mile.

Ponieważ spodobał mi się, postanowiłam brać, co los przynosi.

– Dobrze – powiedziałam. – Pan jest z nami szczery i my też będziemy szczere. Nie miałam jeszcze żadnych ofert, ale pan nie wygląda na takiego, co mi zdemoluje mieszkanie…

Emilka popatrzała na mnie ostrzegawczo. Młodzian jakby się zarumienił.

– Dziękuję pani za miłe słowa – powiedział. – W razie, gdyby się coś jednak stało, oczywiście, pokrywamy koszty remontu. Myślę, że spiszemy stosowną umowę…

– Oczywiście – rzekłam niedbale, nie informując go, że umowa też mi do głowy nie przyszła. – A zatem umawiamy się na stawkę… cóż, nie chciałabym zedrzeć z panów studentów. Niech będzie trzysta od głowy.

Młodzieniec błysnął zębami w zniewalającym uśmiechu Toma Cruise’a.

– Dobrze. To niech będzie trzysta pięćdziesiąt. Na tyle byliśmy przygotowani, ostatecznie nawet na czterysta, więc jakoś poradzimy, a pani jest bardzo uprzejma. Od kiedy moglibyśmy się wprowadzać? Na razie waletujemy w akademiku, ale nie jesteśmy tam mile widziani…

– A co – zainteresowała się Emilka – to panowie jednak demolują?

– Nie, nie. – Młodzieniec znowu się uśmiechnął zniewalająco. – Jakiś czas temu mieliśmy taki pomysł… wystawiliśmy przez okna na ósmym piętrze głośniki i zapuściliśmy na kompakcie marsze szkockie… może panie kojarzą… orkiestra Highlanderów… na dudach, panie rozumieją… duża siła rażenia… daliśmy pełną moc, włączyliśmy funkcję „replay” i poszliśmy sobie na kilka godzin…

Mój znajomy kapitan słyszał kiedyś w Inverness autentyczną orkiestrę Highlanderów grającą na dudach i twierdzi, że Szkoci dlatego uchodzą za tak waleczny naród, że zawsze wysyłają naprzód tych swoich dudziarzy, przez co ogłuszeni przeciwnicy nie mają już sił do walki…

Emilka pękała ze śmiechu.

– Na jakie konto mam przelać pieniądze? – zapytał czarujący młodzian. – A może panie życzą sobie gotówkę?