Emilka, jak się zdaje, spodobała się Wiktorowi! Mam nadzieję, że wyłącznie jako object d’art !!!

Biedny Wiktor, strasznie się męczy w tej swojej agencji reklamowej. Znaleźliśmy dziś dla siebie kwadrans na osobności, zwierzał mi się, że ostatnio projektował kampanię reklamową dla odwaniacza klozetowego . Wiktor! Subtelny abstrakcjonista! Inna rzecz, że za swoje subtelne abstrakcje nie mógłby wyżywić ani rodziny, ani samego siebie. Ewa uważa, że Wiktor Pana Boga za nogi złapał, bo w miarę stały kontrakt z taką agencją to żyła złota. Wolałaby, żeby poszedł tam pracować na etat, ale on nie chce. Trochę ją oszukuje, że nie proponują. Nieprawda, proponowali, ale nie chciał się wiązać.

U kochanego Jasia Pudełki też niewesoło i to z wielu przyczyn. Nie finansowych wprawdzie, ale w tym przypadku to chyba tylko gorzej.

On sam od zawsze pracuje jako programista w takiej jednej firmie we Wrocławiu, gdzie zresztą mieszka od czasów studiów. Jego żona, bardzo piękna Romana (widziałam jej zdjęcie), nie pracowała nigdzie nigdy. Była podobno słabego zdrowia, więc urodzenie Kajtka tak ją wyczerpało, że o pracy już w ogóle nie było mowy. Jednak nie umarła z powodu słabego zdrowia, tylko zginęła w wypadku samochodowym.

Janek chyba do tej pory jest w szoku. Opowiedział mi bardzo dziwną i zagmatwaną historię. Któregoś dnia wyszedł, jak zwykle do pracy, ale koło południa poszedł na umówioną wizytę do okulisty, bo od dawna szwankował mu wzrok. Okazało się, że z jego oczami nie jest najlepiej, lekarz sugerował mu nawet pożegnanie z komputerem – na to Janek tylko parsknął śmiechem, bo przecież tym zarabiał na życie, że całymi dniami, nieraz do późnej nocy, siedział z nosem w komputerze i pisał te swoje programy. Lekarz pokręcił głową, ale zaordynował mu okulary i kazał wziąć kilkudniowy urlop.

Kiedy Janek wrócił z przychodni do domu, żony nie zastał. Chciał do niej zadzwonić na komórkę, dowiedzieć się, kiedy wróci, ale zamiast niej, odebrał połączenie nieznajomy mężczyzna, jak się okazało, policjant. Roma miała wypadek. Na szosie. Jechała białym mercedesem w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, którego Janek nie znał. Wstrząsnęło nim odkrycie, że Roma miała jakieś swoje życie, o którym nic nie wiedział, ale okazało się, że to jeszcze nie wszystko.

Po pogrzebie wpadła do nich siostra Romy i zaczęła z Jasiem dziwną rozmowę. Bardzo chciała dostać pamiątkę po Romeczce, a najchętniej te jej świecidełka z Jabloneksu, które tak bardzo lubiła Roma. Janek zdziwił się, bo nic nie wiedział o świecidełkach. Roma nosiła artystyczną biżuterię, wyłącznie srebro i agaty. Ale coś takiego zauważył w tej siostrze, jakąś taką łapczywość, tak strasznie jej zależało, żeby zaraz, natychmiast, już była gotowa rzucać się na poszukiwania – koniec końców jakoś się wykręcił, spławił nachalną siostrzyczkę i sam zaczął szukać. Nie było to łatwe, bo okazało się, że Romeczka ma swoją tajną skrytkę bardzo ładnie wmontowaną w toaletkę.

Rzeczywiście, leżało tam dość sporo bardzo błyszczącej biżuterii, ale Jankowi na oko wydała się za porządna jak na Jablonex. Każda sztuka w osobnym pudełeczku, z tych wytwornych, wybitych atłasem. Obejrzał sobie taki jeden naszyjnik i znalazł na nim próbę. Nie znał się na tym, nie wiedział, czy to jest wysoka próba, czy nie – ale na wyrobach Jabloneksu prób się nie wybija. Obejrzał resztę – próby znalazł na każdej. Zajrzał do internetowej encyklopedii i okazało się, że próby są, owszem, najwyższe. Pomyślał więc, że w takie dobre złoto i platynę nie oprawia się cyrkonii i zrobiło mu się gorąco.

Jeden z jego kolegów miał brata jubilera i Janek umówił się na drobną prywatną konsultację. Okazało się, że w swoich kasetkach Romana posiadała biżuterię złotą i platynową, zawierającą dużą ilość brylantów, szmaragdów i topazów. Jako ruda baba, zdaje się, nie uznawała rubinów.

Następnym znaleziskiem, które przyprawiło biednego Jasia o szok, był notes Romy, który trzymała w swojej małej, eleganckiej torebce. Janek mówi, że sięgając po ten notes, prawie że wiedział, co w nim znajdzie.

Były tam skąpe, ale jednak wiele mówiące notatki, z których Janek wywnioskował, że żona miała bogatego sponsora… tak to się teraz nazywa? Spotykała się z nim dosyć regularnie, podczas kiedy Janek siedział godzinami, dniami i nocami przy swoim komputerze, zarabiając na dom. A ponieważ zarabiał dobrze, więc nie miała innych potrzeb, jak ta biżuteria.

Błyskotki po wycenie okazały się warte ponad sto tysięcy. Sponsor okazał się znanym politykiem i biznesmenem jednocześnie. Nekrologi prześcigały się w superlatywach. Na pogrzebie było pół Wrocławia i dodatkowo ćwierć Warszawy. O tym, że w mercedesie biznesmena jechał jeszcze ktoś, żadna prasa, żadna telewizja nie wspomniała.

Janek miał początkowo odruch, żeby te wszystkie kolie i bransolety wyrzucić do śmieci, albo oddać szwagierce, która najwyraźniej wiedziała doskonale o wszystkim – ale potem poszedł po rozum do głowy i poprosił o radę tego znajomego jubilera, który mu zaoferował cenę wprawdzie niższą, ale za to natychmiast. Janek uznał, że to całkiem dobre wyjście, bo chciał jak najszybciej pozbyć się biżuterii, która przypominałaby mu zawsze o wielkości jego rogów – tak się dokładnie wyraził. No więc niespodzianie zupełnie jego konto zasiliło ponad osiemdziesiąt tysięcy złotych.

Kiedy mi opowiadał o wszystkim, widziałam, że jeszcze przeżywa. Biedny, kochany Janek, zawsze taki porządny, uczciwy – dlaczego musiał trafić na taką kobietę?

– Pewnie dlatego, że ty mnie nie chciałaś – uśmiechnął się z niejakim przymusem.

Czyżby Jasio się we mnie podkochiwał? Nie zauważyłam. Ale ja się wtedy kochałam w Wiktorze, tylko że jego już dopadła Ewunia… A potem wszyscy się rozeszliśmy, każdy w swoją stronę. I Janek spotkał piękną Romanę.

Tylko ja nie spotkałam nikogo.

Pytał mnie, co sądzę o pomyśle Emilki. Wygląda na to, że miałby ochotę do niej dołączyć, tylko się zastanawia, czy nie byłoby to ze szkodą dla Kajtka. Nie sądzę. W Jeleniej Górze też są szkoły, zresztą w Karpaczu i Kowarach również. Studiować mógłby we Wrocławiu; niedaleko i miałby gdzie mieszkać.

– A ty się tu przeniesiesz? – spytał mnie trochę obojętnie.

Nie wiem. Łatwo jest postanowić coś w emocjach, ale czy to naprawdę miałoby sens?

Muszę się zastanowić na zimno.

Gdyby Wiktor…

Ludwiko! Nawet o tym nie myśl!

Emilka

Wróciłyśmy do Szczecina i wróciły wszystkie moje lęki i kłopoty. Jakby Leszek w jakiś sobie tylko znany sposób trzymał mnie za gardło. Zdalnie, z tej swojej turmy. W Marysinie tego nie odczuwałam. Tam jest inny świat. Trzeba naprawdę przeprowadzić się do babci jak najszybciej. Zatrzeć za sobą ślady. Wymeldować się i kropka.

Myślę, że się nadam w gospodarstwie, ostatecznie skończyłam Akademię Rolniczą i wiem to i owo o sadach i ogrodach. Babcia ma sporo hektarów, nie na wszystkich muszą pasać się konie. Och, ta babcia. Podoba mi się coraz bardziej.

Trochę mi opowiadała o Marysinie. Ludność tam jest bez wyjątku napływowa, jak na całych Ziemiach Tak Zwanych Odzyskanych. Czyli Zachodnich. Myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili. Zza Buga przeważnie. Poza tym z całej Polski. Nie wiedziałam, że tam były kopalnie uranu! Nie w samym Marysinie, ale dosłownie kilka kilometrów dalej, w Kowarach. Podobno ojciec tamecznej sołtyski, marysińskiej nie kowarskiej, pracował kiedyś w tych kopalniach i w rezultacie umarł na białaczkę.

Czuję, że nie będę się tam nudziła, zwłaszcza, że i góry wyglądały sympatycznie. Nie zdążyliśmy po nich połazić, nie było czasu tym razem, ale kiedyś to odrobię z nawiązką.

Najpierw jednak należałoby sprzedać gangsterską furę. Chyba nie będzie to specjalnie proste, bo ona naprawdę kosztowała prawie dwa miliardy, to znaczy dwieście tysięcy złotych.

Dwa miliardy brzmi lepiej. Nie byłam dotąd pewna tak naprawdę tej ceny, ale zostałam przekonana.

Udałam się do biura ogłoszeń i usiłowałam namówić ponurą panienkę zza biurka, żeby mi pomogła zredagować ogłoszenie, ale tylko spojrzała na mnie i zabiła mnie wzrokiem. Na szczęście byli tam też jacyś faceci i zainteresowali się moim problemem.

– Niech pani powie na początek – rzekł dobrotliwie jeden taki, co przede mną dawał ogłoszenie o sprzedaży kurzej fermy – co to za samochód pani sprzedaje. Jaki ma przebieg i tak dalej.

– Chrysler limuzyna – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Przebieg ma tysiąc trzysta, a i tak dalej to ja już nie wiem, co pan chce wiedzieć.

– Żartuje pani – ucieszył się facet od kur. – Chrysler limuzyna? Nówka? I pani się z nim dobrowolnie rozstaje?

– Dobrowolnie… nie do końca. Już go polubiłam. Ale nie ma o czym mówić, zdecydowałam. Sytuacja przymusowa, pan rozumie.

– Rozumiem. Ile pani za niego chce?

Uznałam, że jeżeli powiem dwieście tysięcy, to mnie wyśmieją, więc powiedziałam skromnie – siedemdziesiąt. Dopiero teraz mnie wyśmiali.

– To jest wersja podstawowa? – włączył się kolega ponurej panienki zza biurka.

– Niezupełnie, o ile się orientuję. Ma wszystkie możliwe bajery, więc pewnie nie podstawowa… Aha, parę rzeczy było robione na specjalne zamówienie.

Wszyscy obecni w biurze ogłoszeń panowie, w sile czterech, zaniechali swoich zajęć i patrzeli na mnie jak cielęta na malowane wrota. Więc im jeszcze wytłumaczyłam, co mój Leszek kazał tam dołożyć ekstra, żeby uwierzyli lepiej. W zasadzie brakowało już tylko fontanny.

– I gdzie go pani trzyma? – spytał bez tchu najmłodszy, z wyglądu student pierwszego roku poszukujący taniej stancji.

– W garażu – powiedziałam niedbale, nie dodając, że chwilowo w policyjnym. Prokurator mi załatwił zgodę na postawienie tam gangsterskiej bryki.

– No dobrze, ale ile pani za niego dała na starcie – niecierpliwił się student.

Ja? Leszek dawał na starcie, nie wiem ile, przyprowadził cacko do domu i wręczył mi w charakterze prezentu. Omotanego wstążką zawiązaną na kokardę. Chyba to było trochę w złym guście. Do kluczyków na szczęście niczego nie przyczepiał. Zabrzęczał, dał mi razem z kompletem dokumentów na moje nazwisko i już.

Gdyby mi podarował pierścionek z brylantem jak kurze jaja, też bym go nie pytała, ile zapłacił w sklepie z pierścionkami.