Na poprzednich urodzinach Rotmistrza zachowywali się, jakby nie przepadali za sobą. Cóż – tak bywa, kiedy główna księgowa uprze się zostać żoną artysty. I pomyśleć, że ja poszłam na historię sztuki!

Ciekawe, czy im to minęło, czy może się pogłębiło? Niedługo będzie okazja sprawdzić, Rotmistrz kończy dziewięćdziesiąt lat i spotkamy się znowu. Trochę się boję – czy on aby jeszcze żyje? Z drugiej strony – babcia Stasia przecież by nas zawiadomiła, gdyby odszedł na zawsze. Może powinniśmy spotykać się częściej niż raz na pięć lat?

Nie ma co gdybać, tylko trzeba jechać. Ciekawe, kto przyjedzie tym razem? Myślę, że stara, wypróbowana gwardia: Wiktor z Ewą (niestety), Jasiek Pudełko, Rysio Pańczyk, może Krystyna… Reszta już pięć lat temu zapomniała. Albo nie chciała przyjechać.

Może zabiorę Emilkę? Dobrze jej zrobi oderwanie się od kłopotów. Prokuratura, na szczęście, prawie nic już od niej nie chce. I samochód mają jej oddać za kilka dni. Dobrze by było, bo o wiele przyjemniej byłoby nam podróżować luksusowym autem (nigdy nie jechałam samochodem za dwa miliardy!) niż Polskimi Kolejami Państwowymi.

Tak, stanowczo, zaproponuję jej ten wyjazd. Zwłaszcza że ona przecież też kiedyś jeździła konno, sama mi opowiadała o swoich dokonaniach w Akademickim Klubie Jeździeckim. Niech dziewczyna zapomni chociaż przez chwilę o swoich kłopotach. To w gruncie rzeczy dobre dziecko, ta moja Emilka.

Może nie takie dziecko zresztą. Kiedyś ta różnica wieku między nami była wyraźniejsza; pamiętam, jak się złościłam – „dorosła” piętnastolatka – kiedy jechałam z mamą do Węgorzyna, do jej rodziców, po czym nasze rodzicielki zagłębiały się w plotkach, a ja musiałam się opiekować pięcioletnim berbeciem. Teraz obie jesteśmy dorosłe, obie dosyć młode – ja bardziej „dosyć”, za to ona bardziej „po przejściach”. Nawet się trochę wzruszyłam, kiedy to mnie poprosiła o pomoc. Widocznie z nikim tak naprawdę nie zdołała się zaprzyjaźnić podczas studiów. Albo przeciwnie – zbyt wielu było tych przyjaciół, żeby któryś był naprawdę .

Skąd ona wytrzasnęła tego swojego Lesława, nie mam pojęcia. Zdaje się, że to raczej on do niej jakoś dotarł, podobała mu się chyba i nic dziwnego, bo Emilka ze swoją urodą nie może się nie podobać. Wyszła za niego – zaraz, jakie wyszła? Sprowadziła się do niego zaraz po obronie dyplomu, miałam wrażenie, że jest w nim bardzo zakochana. A mnie się on nigdy nie podobał, za gładki. Podobno miał agencję reklamową, to znaczy na pewno ją miał, tylko że nieprawdą jest, jakoby pracował dla tych wszystkich potężnych firm, którymi się chwalił. Raczej służyła mu jako pralnia brudnych, bardzo brudnych pieniędzy. Nie może chyba istnieć podlejsza droga ich zdobywania niż narkotyki. A zdaje się, że nie był on w tym biznesie małą płotką. Kałach! Święty Boże! Omal nie zemdlałam, kiedy czytałam we wszystkich gazetach rewelacje o nim. Prokuratura i policja naprawdę przyzwoicie postąpiły, umożliwiając Emilce wycofanie się po cichu z afery. Miałaby dziewczyna złamane życie. I tak nie jest jej lekko.

Zwłaszcza że została praktycznie bez żadnych pieniędzy, bo te były wszystkie na jego kontach. Na szczęście samochód, który podarował jej niedawno na urodziny, był od początku zarejestrowany na nią i jakoś się go nie czepiają. W ostateczności będzie mogła go sprzedać i za te pieniądze żyć jakiś czas, dopóki nie postanowi, co robić dalej. Chyba będzie musiała obejrzeć się za jakąś pracą?

Emilka

Lula ciągnie mnie na jakiś zjazd koleżeński. Wcale nie wiem, czy mam ochotę spotykać się z nieznajomymi ludźmi, którzy piętnaście lat temu wspólnie jeździli konno! Będą sobie opowiadać miliony idiotycznych anegdot z okresu, kiedy byli młodzi i piękni, a ja przez ten czas umrę z nudów. W dodatku gospodarzami są jakieś ekshumy. Przepraszam: babcia z dziadkiem!

Och, na temat tego dziadka Lula opowiada niestworzone rzeczy. Prawdziwy rotmistrz od ułanów podolskich! No to co, że rotmistrz? W Akajocie legendy opowiadali o jednym rotmistrzu – w życiu nie chciałabym, żeby mnie taki uczył jeździć konno! Nie toleruję, kiedy ktoś na mnie wrzeszczy. Poetykę ułańsko-militarną mam w nosie.

Ale swoją drogą… ciągnie mnie trochę do tych koni. Poza tym ta stadnina (wielka stadnina: cztery konie na krzyż!) jest gdzieś w górach, a to mnie kręci jeszcze bardziej.

Wprawdzie nie w jedynie słusznych górach Tatrach, ale podobno Karkonosze też góry.

Nie wiem, czy nie powinnam opisywać wszystkich moich przeżyć z Leszkiem, żeby się od nich uwolnić psychicznie i nabrać dystansu. Jakoś nie mogę. Ciekawe, co mój śmieszny doktorek (polubiłam faceta, chociaż zdarł ze mnie tę straszną forsę za wizytę) powiedziałby na ten temat? Może powinnam przeprowadzić jakąś autoanalizę na piśmie?

A co ja się będę zastanawiać? Dał mi przecież wizytówkę, zapytam go!

Zadzwoniłam.

Powiedział, żebym nie robiła nic na siłę. Jeżeli nie czuję potrzeby pisania o swoim życiu z gangsterem (to nie on tak to określił, to ja – żeby zobaczyć, jak wygląda naga prawda), mam nie pisać. Pisanie ma mi sprawiać przyjemność, ulgę, takie tam rzeczy – nie ma być źródłem stresu. Tak powiedział doktorek.

No i dobrze. Niech sobie Lesio siedzi. Dotąd słowem się do mnie nie odezwał, ale bo ja wiem – może nie wolno mu telefonować.

Gazety się rozpisały o sensacyjnym aresztowaniu bossa narkotykowego, którego policja podobno od dawna miała już na widelcu.

Jeżeli policja go miała na widelcu, to co za sensacja? Dla mnie to była sensacja! Mój osobisty biznesmen reklamowy! Człowiek ciężkiej pracy!

Ciekawe, czy będę musiała mu oddać chryslera? Może nie, w końcu dostałam go na urodziny. Jest zarejestrowany na moje nazwisko i właściwie ani przez chwilę nie był jego własnością. Uważam, że należy mi się jako rekompensata za straty moralne. Poza nim nie mam nic i pewnie będę go musiała sprzedać, żeby mieć na życie, bo z pracą na razie może być kiepsko.

Chociaż może jako dziewczyna gangstera powinnam opylić gablotę i opłacić najlepszego adwokata, żeby go wyciągnął z mamra?

A otóż nie. Nie podoba mi się rola dziewczyny gangstera. Nie podoba mi się zwłaszcza to, że gangster robił w narkotykach. Uważam, że to najbrudniejszy, najobrzydliwszy sposób zarabiania pieniędzy.

Niechże sobie Lesio siedzi dalej w mamrze. Adwokata pewnie i tak będzie miał. Ale mam nadzieję, że dostanie solidny wyrok i nie w żadnym zawieszeniu.

Zdecydowałam się. Niech już będą te konie w górach, nawet z rotmistrzem.

Jestem Luli winna coś niecoś, a ona najwyraźniej ma wielką ochotę przejechać się porządnym samochodem. Mieli mi go oddać na dniach, ale w międzyczasie prawie zaprzyjaźniłam się z tym prokuratorem, który mnie przesłuchiwał (nie jest aż takim dupkiem, jakim mi się wydawał na początku) i obiecał mi załatwić, że jeszcze trochę go przetrzymają. Bałabym się parkować na ulicy przed Lulczynym blokiem. Chodzą tu różne takie łyse blokersy, jakby zobaczyły moje autko, mogłyby mieć trudności z przyhamowaniem uczuć.

Odkąd podjęłam decyzję, Lula jest radosna jak świnka w deszcz. Prawie śpiewa. Nie poznaję jej. Lula-zasadniczka.

A może ona się kocha w którymś z tych swoich dawnych kolegów? Bardzo mi na to wygląda, bo jaśnieje, jak o nich wspomina. Na razie jednak szalenie się stara opowiadać o wszystkich jednakowo entuzjastycznie, pewnie po to, żebym się nie spostrzegła.

Stawiam na malarza. Lula-historyczka sztuczna pasuje mi do malarza.

Jakaś nieszczęśliwa miłość, swoją drogą, bo malarz posiada żonę i dziecko. Oraz zarabia porządne pieniądze w agencji reklamowej.

Co się mnie czepiają te agencje reklamowe! Ale Luliny malarz podobno naprawdę. Ona mu współczuje, bo biedaczynka musi sprzedawać duszę artystyczną na rzecz prozaicznej potrzeby nakarmienia rodziny. Jego żona to jakaś naukowa kobieta. Lula za nią nie przepada i mówi, że ta cała Ewa ma duszę głównej księgowej, niezależnie od tego, ile doktoratów z ekonomii napisze. I córeczka do tego wszystkiego, nieduża. Jakaś pierwsza czy druga klasa.

No to Lulcia raczej nie ma szans. A gdyby artysta rzucił rodzinę dla niej, to by chyba też nie najlepiej o nim świadczyło…

Ciekawe, czy tam na tych obozach jeździeckich u pana rotmistrza nie było nikogo, kto by kochał się w mojej poczciwej Luli…

Lulka wcale nie jest brzydka. Musiałabym ją tylko zmusić do wykonywania codziennego makijażu oraz dbania o siebie. Ona, jak się zdaje, uważa, że poważna historyczka sztuczna powinna być nijaka w wyrazie. Może po to, żeby nie przyćmiewać urodą dzieł sztuki, o których opowiada wycieczkom.

Lula

Mam wielką ochotę podzwonić do wszystkich i upewnić się, kto przyjedzie… Siłą woli się powstrzymuję, bo przecież obiecywaliśmy sobie po prostu być na co „piątych” urodzinach Rotmistrza. Więc nie należy nikogo popędzać – kto zechce, ten będzie.

Boże mój, jakie to były piękne czasy! Każdego roku bity miesiąc na obozie – przez całe liceum! I całe studia. I jeszcze po kilka razy w roku – jakieś ferie, Wielkanoce, pięciodniowe weekendy… Byliśmy wtedy prawdziwymi przyjaciółmi, potem to wszystko się jakoś rozpadło. Ustrój się rozleciał, Rotmistrz się cieszył, że przyszła prawdziwa wolność, a tymczasem każdy z nas popędził gdzieś za własnym interesem, chłopcy się pożenili, dziewczyny powychodziły za mąż… Ewa i Wiktor pobrali się jeszcze na studiach, Jasiek Pudełko ożenił się zaraz po dyplomie i nigdy nam tej swojej żony nie przywiózł – mówił, że jej konie nie interesują. Krystyna już się dwa razy rozwodziła, ciekawe, czy ma jakiegoś trzeciego męża… Rysio Pańczyk przyjeżdżał z żoną, bardzo miła dziewczyna, Jola. Urodziła mu bliźniaki.

Tylko ja zostałam taka bez przydziału. Babcia Stasia mówiła, że jestem za mądra na męża. Prawda jest pewnie taka, że wszyscy potencjalni bali się mnie jak ognia z powodu wymądrzania się.

I jeszcze teraz na dodatek „wymądrzanie się” psuje mi układy w pracy!

Nic na to nie poradzę – jeżeli mój własny dyrektor jest sześć razy głupszy ode mnie, a zawodowo – szkoda mówić – zna się tylko na tym swoim średniowieczu, przez co kładzie wszystkie inne działy muzeum na łopatki i nawet tego nie zauważa – to ja nie mogę trzymać języka za zębami i udawać idiotki!