– To nieistotne – wtrącił nobliwy starszy pan, z wyglądu profesor filozofii, a może dyplomata. – Ważne, że jeśli samochód jest tegoroczny i ma tak mały przebieg, to jest to de facto auto nowe. Wersja podstawowa kosztuje, o ile się orientuję sto osiemdziesiąt. A pani limuzyna ma te wszystkie, jak się państwo byli uprzejmi wyrazić, bajery… No to pewnie ze dwieście… Oczywiście, dysponuje pani wszystkimi dokumentami? Przepraszam, że pytam, ale to ważne.

– Dysponuję. Mam wszystkie kwity z salonu. Na moje nazwisko.

– W takim razie radziłbym zażądać stu dziewięćdziesięciu, bo trochę pani jednak powinna opuścić i czekałbym na rezultaty. Być może trafi się pani jakiś nowobogacki biznesmen, albo może gangster… Taki na przykład Makrela spod Koszalina albo Kałach, na pewno pani słyszała, niedawno go zamknęli – też pewnie mógłby sobie kupić taki pojazd…

Hahaha. Kałach. Owszem, słyszałam. O mało się nie zatchnęłam, kiedy o nim wspomniał.

– No to jak z tym ogłoszeniem – warknęła na mnie panienka zza biurka. – Kolejka czeka, a pani się zastanawia! Tu się przychodzi, kiedy się wie, czego chce!

Chciałam na nią huknąć, ale mnie uprzedził właściciel fermy.

– O co pani chodzi? – ryknął na panienkę. – Kolejka nie ma żadnych pretensji!

Rzeczywiście, kolejka uśmiechała się życzliwie. Gdyby w niej była jakaś kobieta, nie wiem, czy na pewno byłaby taka jednomyślna. Uznałam, że nie należy przeciągać struny i szybciutko wypełniłam formularz. Panienka go przyjęła i skasowała mnie na ostatnie moje grosze pożyczone od Luli.

– Będzie w druku od jutra – warknęła znowu. – Proszę pana o formularz!

– Jeśli pani będzie taka uprzejma dla wszystkich, to niedługo nie będzie pani już przyjmować tych formularzy – powiedział następny po mnie w kolejce ubogi student poszukujący taniej stancji.

– Niech pan mnie nie poucza – warknęła, jak to ona, i spojrzała na niego jadowicie. – Formularz proszę!

Student dał jej formularz, a ja poszłam sobie, pożegnawszy sympatyczną kolejkę.

Ciekawe, czy w naszym pięknym mieście znajdzie się drugi Kałach, żeby sobie chciał kupić takie ładne autko. I czy nie jest przypadkiem tak, że jeśli kogoś stać na taki samochód, to idzie go sobie kupić do salonu, a nie z ogłoszenia.

Może powinnam oddać go do salonu?

No nic, zobaczymy, czy znajdzie się ktoś z ogłoszenia. W końcu spuściłam z ceny dwadzieścia pięć tysięcy…

Lula

Emilka namawia mnie, żebym zdecydowała się jednak na przenosiny. Nie wiem, nie wiem. Mam coraz większą ochotę, bo i tak warto by coś zmienić w moim życiu, ostatnimi czasy jest beznadziejnie jednostajne. Poza tym mój dyrektor doprowadza mnie do rozpaczy, a wygląda na to, że umocnił się na swoim dyrektorskim stołku i nie zamierza go opuścić absolutnie nigdy. Pożegnał się z badaniami i polubił dyrektorowanie. A to oznacza, że moja praca będzie się koncentrowała na oprowadzaniu wycieczek, bo jakiekolwiek moje własne koncepcje wywołują u pryncypała ataki szału.

Trochę będzie mi żal Szczecina, to jest moje miasto, tu się urodziłam i tak dalej. Ale mam już trzydzieści pięć lat i niczego specjalnego w tym moim mieście nie udało mi się osiągnąć. Z nikim też nie czuję się związana. Zwłaszcza, odkąd rodzice wyjechali do Australii i zamieszkali w jakiejś obłędnej hacjendzie pod Perth, dokąd wyniosła się moja starsza siostra ze swoim mężem, który zamierzał hodować owce. I co najdziwniejsze, hoduje. Raz tylko tam byłam, oczywiście, na ich koszt, średnio mi się podobało, za gorąco jak dla mnie. Nie lubię takich wściekłych temperatur, wolę klimat umiarkowany. Dlaczego oni nie zamieszkali na Tasmanii, gdzie jest bajkowo? Podobno bajkowo. W każdym razie mieszkają tam dziobaki.

Dzwonił Janek z wiadomościami. O sobie, ale przede wszystkim o Wiktorze, z którym regularnie kontaktuje się telefonicznie (ja nie miałam odwagi zadzwonić, mimo że wymieniliśmy nowe numery komórek…). Niestety, na razie nic nowego. Wiktor zabrał się do pracy nad kampanią reklamową środków higieny łazienkowej, czy jak tam się to nazywa. Podobno dostać do opracowania taką kompleksową kampanię – to oznacza mnóstwo pieniędzy. Jeśli tak jest, to nie mam wątpliwości, że Ewa nie pozwoli mu się na krok ruszyć z Krakowa. Chociaż nic nie wiadomo, bo ona z kolei ma jakieś kłopoty z własnym profesorem, który prowadzi jej pracę habilitacyjną. Zdaje się, że w swojej publikacji pan profesor spokojnie spożytkował wyniki jej badań, na dodatek zrobił jej awanturę, kiedy próbowała się temu przeciwstawić. Teraz Ewa ma usunąć te wyniki ze swojej własnej pracy. Podobno popadła w histerię na tym tle. Uczciwie mówiąc, wcale jej się nie dziwię, sama bym popadła w histerię, albo i coś gorszego.

Ciekawe, czy Wiktor chciałby zamienić Kraków na Marysin?

Wygląda na to, że gdyby to on miał decydować, to może by i zaryzykował. Mówił mi ostatnio, że małej Jagódce przydałaby się zmiana klimatu, bo w Krakowie stale męczą ją jakieś alergie i nawet ma początki astmy. No to ja bym się na jego miejscu ani chwili nie zastanawiała.

A może by jednak do niego zadzwonić i zasugerować mu to przez telefon?

Nie odważę się.

Emilka

Czyżby w Szczecinie był tylko jeden porządny gangster? Moje ogłoszenie chodzi już od tygodnia, dzwonili różni tacy, co chętnie by sobie kupili samochodzik, ale jednak nie za takie pieniądze, jakie ja uznałam (z pomocą kolejki) za cenę wywoławczą.

A ja coraz bardziej chcę do Marysina! Tutaj siedzę na zadku, nic nie robię, obżeram Lulę i nawet nie szukam żadnego zajęcia, bo przecież nie chcę tu żadnego zajęcia, chcę zajęcia w Marysinie! Chcę założyć tam ogródek i hodować babci kapustę! Oraz antonówki, albo inne, staroświeckie jabłuszka w sadzie, żeby się rumieniły jesienią jak w wierszyku. Oraz pojeździłabym sobie na Bibułce… Boże, czy babcia ma jakieś pieniądze, żeby tę Bibułkę karmić???

Zadzwoniłam do babci, bo się zdenerwowałam. Babcia jest po prostu pierwsza klasa.

– A co ty, dziecko, myślisz, że taki samochód kupią ci w ciągu tygodnia? – zapytała mnie pogodnie. – Poczekaj jeszcze ze dwa i wtedy zaczniesz się martwić. A paszę dla twojej Bibuły jeszcze mam. Dla Myszy i dla siebie też, więc nie martw się niepotrzebnie. Chyba, że zmieniłaś zdanie – zaniepokoiła się nagle – to lepiej powiedz mi, Emilko, od razu…

– Babciu, jak babcia może. – Nie przyszło mi do głowy, że babci coś takiego może przyjść do głowy! – Gdybym się rozmyśliła, powiedziałabym to bez kręcenia. Ale się nie rozmyśliłam, tylko czekam na kontrahenta. Widocznie brakuje nam milionerów w naszej mieścinie.

Babcia w słuchawce rozpogodziła się ewidentnie.

– Ach, to dobrze, Jeśli tylko milionerów nam brakuje… Słuchaj, moja kochana, przy okazji powiem ci, że rozmawiałam z naszym Wiktorkiem… moim zdaniem oni mają kłopoty.

– Wiktor ma kłopoty? – zdziwiłam się, bo słyszałam od Luli, że przeciwnie, Wiktor dostał tłuste zlecenie i forsy będzie miał jak lodu.

– Nie tyle Wiktor, co Ewunia – westchnęła babcia, miałam wrażenie, że lekko fałszywie. Babcia, podobnie jak Lula, chętnie by widziała go w pobliżu siebie. – Ewunia miała kłopot ze swoim profesorem, może wiesz…

– Wiem, Jasio dzwonił do Luli i ona mi mówiła. Oderżnął coś z jej pracy i opublikował w swojej własnej.

– Nie tylko to. – Babcia jakby się podnieciła. – Wyobraź ty sobie, Emilciu, kilka dni temu poszła Ewa na swoją uczelnię, a tu portier klucz jej daje, ale się dziwi. Pani doktor przecież nie ma wykładów, mówi. Jak to, nie mam wykładów, pyta Ewa. Odwołane, mówi portier. Na tablicy. Ewa do tablicy i cóż widzi? Czarno na białym – wykłady pani doktor Łaskiej odwołane, aż do końca semestru, z jakichś tam wymyślonych przyczyn, podpis kierownika katedry, czy tam zakładu, nie wiem, w każdym razie tego jej profesora.

– Zemścił się – powiedziałam domyślnie.

– Zemścił się. Ale słuchaj, dziecko, dalej. Ewa pobiegła do niego, sekretarka jej mówi, że pan profesor zajęty. Nie wiem, czy wiesz – zachichotała nagle babcia – że nasza Ewunia taka niby zimna, ale ma temperament. Nic już sekretarce nie powiedziała, tylko wbiegła do profesora. I pyta – o co chodzi z tymi odwołanymi wykładami. Emilko moja, nigdy byś się nie domyśliła, co on jej powiedział!

– Babcia mówi, babcia mnie nie dręczy!

– On jej powiedział, że wykładowca, który popełnia plagiat jest niemoralny i nie może mieć zajęć ze studentami!

– Kto niemoralny? Kto popełnia plagiat?

– No właśnie! Ona też zaniemówiła i pyta, jaki plagiat? Że zamieściła w swojej własnej pracy wyniki swoich własnych badań? A ten łobuz spokojnie oświadcza, że skoro te wyniki były już w jego pracy, to ona popełniła plagiat. Czyn niemoralny! Rozumiesz? I teraz jej sprawą zajmie się Komisja Etyki na uczelni, a on jest przewodniczącym tej komisji! A ona będzie musiała odpowiedzieć za swoje postępki! Chyba że przyzna się do plagiatu na piśmie, teraz, już.

– Ależ gnojek! I co Ewa?

– Ewie odebrało mowę z oburzenia, wyszła bez słowa do sekretariatu i napisała wymówienie. No i co ty na to, kochana Emilko?

– Kochana babciu – powiedziałam uroczyście – ja na to jak na lato. Też bym napisała. Tylko że teraz pani doktor Łaska musi sobie szukać nowej pracy, a nie wiem, czy w Krakowie łatwo jej będzie znaleźć równie ambitną.

– Otóż to. Zatem albo przejdzie na utrzymanie Wiktora, albo poszuka sobie innej, mniej ambitnej, albo… przyjadą tutaj! – zakonkludowała radośnie babcia. – Emilciu, opowiedz tę historię Luli, dobrze? Ja już muszę kończyć, bo rachunki za telefon coraz mam wyższe…

– Przecież to ja dzwonię – zdziwiłam się, ale babcia już mnie nie słuchała, pocmokała do telefonu i wyłączyła się.

Domyśliłam się, że pewnie chciała sama do nas zadzwonić z rewelacją i w końcu jej się pomieszało, kto do kogo. Ostatecznie babcia ma swoje lata…

Luli, kiedy usłyszała rewelację, oko zabłysło, ale nic nie powiedziała. No, prawie nic. Zapytała, czy nie zamówiłybyśmy sobie pizzy na telefon, bo jej się okropnie chce jeść.