Mock nie słuchał dalej, bo w jego głowie znowu zaczął wyć morski wiatr. Patrz, jaka cwana dziwka. Napisała sama ten horoskop. Chce, żeby się nią zajął gołąbek Mock i przytulał do piersi jej skołatane serduszko. Pan wielkiego i gorącego serca miałby podnieść śmiecia targanego przez wiatr w rynsztoku, osuszyć go pocałunkiem, otulić pierzynką miłości! Najlepiej gdybyśmy się pobrali, mielibyśmy czwórkę słodkich dzieci – po niej odziedziczyłyby urodę – a ja chodziłbym z ciężką głową po ulicach Wrocławia i w każdym napotkanym mężczyźnie widział swojego „szwagra”. Oto jestem na balu i ktoś ją przedstawia jakiemuś mydłkowi: „To żona radcy kryminalnego Mocka”. – „My się chyba skądś znamy”, oto jesteśmy na wyścigach na Partynicach, a siedzący obok mnie gracz wysuwa do mojej żony zakrzywiony czubek języka…

Wiatr zawył dziko i Mock trzasnął w stół otwartą dłonią. Podskoczyły talerzyki; prostytutka siedząca kilka stolików dalej zezowała znad swojej filiżanki.

– Nie czytaj już więcej tych bzdur – powiedział cicho. – Urządźmy sobie pożegnalny bal. We trójkę.

– A kto miałby być tym trzecim? – Erika złożyła w czworo horoskop Mocka i poprawiła kapelusz.

– Nie trzecim, tylko trzecią – syczał Mock. – Twoja znajoma, która siedzi z nami na tarasie.

– Proszę cię, nie. Nie mogę tego zrobić – powiedziała spokojnie i rozpłakała się.

Mock zapalił nowe cygaro i zapatrzył się na prostytutkę. Uniosła głowę znad filiżanki i uśmiechnęła się do niego nieśmiało.

– Nie dzieliłam ciebie z nikim przez te trzy tygodnie. – Erika uspokoiła się szybko, wyjęła koronkową chusteczkę i przesunęła ją po swoim nosku. – I chcę, żeby tak zostało.

– Przez dwa tygodnie – poprawił ją Mock. – Jeśli nie chcesz, to pakuj manatki. – Wyjął portfel z kieszeni. – Tu masz pieniądze na bilet. Zapłacę ci za wszystko. Ile wynosi twoje honorarium?

– Kocham cię – powiedziała spokojnie, wstała i podeszła do siedzącej obok dziewczyny. Rozmawiały przez chwilę, po czym Erika wróciła do Mocka.

– Czekamy na ciebie w przebieralni dla dam. To jej pokój schadzek. – Odwróciła się, objęła dziewczynę wpół i zeszły po schodkach na plażę. Wiatr wył i targał kikutem parasolki. Po chwili znalazły się na kładce prowadzącej do przebieralni. Prostytutka otworzyła pierwszą kabinę i po sekundzie obie w niej znikły.

Mock zapłacił kelnerowi i również wyszedł na plażę. Wiatr i drobny deszcz odstraszyły spacerowiczów, co uspokoiło mieszczańskie sumienie Mocka. Stał przez chwilę, rozglądał się dokoła, po czym chyłkiem przebiegł przez plażę, wspiął się na schodki prowadzące ponad falochronami i opryskany morską pianą pokonał kładkę i wszedł do kabiny. Na ławce siedziały, drżąc z zimna, dwie nagie kobiety. Na widok mężczyzny zaczęły się głaskać i obejmować. Na ich udach i ramionach pojawiła się gęsia skórka. Erika pocałowała dziewczynę, nie spuszczając oczu z Mocka. Przez szpary w deskach wdzierał się chłód. Mewy rozdzierały powietrze swym krzykiem, Erika dalej patrzyła na niego, prostytutka przyzywała go gestem dłoni. Mock czuł wszystko oprócz erotycznego podniecenia. Sięgnął do spodni i wyjął z nich banknot stumarkowy. Podał go prostytutce.

– To dla ciebie. Ubieraj się i zostaw nas na chwilę – powiedział cicho.

– Dziękuję miłemu panu – powiedziała z silnym pomorskim akcentem i zaczęła wciągać bieliznę, a potem układać fałdy sukni. Po chwili byli sami.

– Dlaczego ją odprawiłeś, Ebi? – Erika siedziała wciąż naga, otulając się sukienką. – Powiedz mi na koniec naszego miesiąca… Miodowego i zarazem ostatniego… Powiedz mi, dlaczego ją odesłałeś… Powiedz, że nie chcesz się z nikim mną dzielić w ciągu tych szczęśliwych darłowskich dni. Skłam i powiedz, że mnie kochasz…

Mock otworzył usta, aby powiedzieć prawdę, i w tym momencie zabębnił ktoś mocno w drzwi przebieralni. Odetchnął z ulgą i otworzył drzwi. Przed nim stał boy hotelowy. Dalej kuliła się od zimna prostytutka w wykrzywionych butach.

– Telegram do szanownego pana – powiedział boy, ciekawie popatrując w głąb kabiny.

Mock dał mu kilka drobniaków i głośno zatrzasnął drzwi przed nosem. Usiadł obok Eriki, otworzył telegram i przeczytał: „PANA OJCIEC MIAŁ WYPADEK STOP SPADŁ ZE SCHODÓW W MIESZKANIU STOP STAN CIĘŻKI STOP JEST W SZPITALU STOP CZEKAM POD TELEFONEM MAXA GRÖTZSCHLA STOP KURT SMOLORZ”.

20 IX 1919

Wszyscy przyszli punktualnie. Punktualność jest zresztą zasadą naszego bractwa, wynikającą z szacunku wobec upływającego czasu, wobec niezmiennych praw natury. Deus sive natura – pisał Spinoza i miał świętą (par excellence!) rację. Ale do rzeczy.

Po erudycyjnych popisach niektórych naszych braci (a erudycja ta była zaczerpnięta z leksykonu mitologicznego Roschera) dowiedzieliśmy się wiele o starożytnych mścicielkach – czarnoskórych i obłóczonych w czarne szaty eryniach. Te boginie zemsty – jak się dowiedzieliśmy od brata Eckharda z Pragi – kryły się w porannej mgle lub szybowały w czarnych, burzowych chmurach, a ich włosy i szaty były mocno naelektryzowane, bo jak pisze Plutarch, „ogień pełgał w ich szatach i żmijowych splotach włosów”. Te „suki Styksu” swym złowrogim szczekaniem wprawiały w szaleństwo, trującym oddechem zarażały kiełkujące ziarna, swym pejczem smagały tych, którzy sprzeniewierzyli się prawom natury. (Jak to wspaniale współgra z naszą doktryną Natura Magna Mater!!!) A w jaki sposób można najdotkliwiej pogwałcić prawa natury? Poprzez zabicie tej, która daje życie, poprzez matkobójstwo – konkludował brat Eckhard. Na tym gruncie naturalnej etyki powstało znane starożytne wyobrażenie erynij – jako bogiń zemsty.

Po wykładzie brata Eckharda z Pragi rozpętała się gorąca dyskusja. Pierwszą kwestią był uniwersalizm erynij. Brat Hermann z Marburga pytał: czy erynie są bytami niezależnymi, czy też przypisane do danego zabitego? Przecież – wywodził brat Hermann – Homer pisze, że po samobójstwie Jokasty, matki Edypa, tego ostatniego dręczą nie erynie „w ogóle”, „erynie jako takie”, lecz erynie jego matki. U Ajschylosa czytamy, że Orestesa dręczyły najpierw erynie jego zarąbanego przez matkę ojca, a dopiero później, kiedy Orestes pomścił na swojej matce, mężobójczyni, Klitajmestrze, w taki sam sposób śmierć ojca, wtedy pojawiły się erynie Klitajmestry. Pierwsze, erynie Agamemnona, zmuszały jego syna, Orestesa, do pomszczenia śmierci ojca, drugie, erynie Klitajmestry, dręczyły matkobójcę. Zatem erynie są – jak twierdził brat Hermann – cząstkami danej konkretnej duszy, nie zaś bytami niezależnymi i uniwersalnymi. Wywód brata Hermanna był przekonujący i nikt z nim nie polemizował.

Zabrałem głos i potwierdziłem, że po złożeniu w ofierze ojca naszego zajadłego wroga uwolnimy erynie konkretne, właściwe duszy starego. Powiedziałem przy tym, że pojawienie się erynij Jokasty, które prześladują Edypa, świadczy dobitnie, że prześladowany nie musi własnoręcznie zabić (wszak Jokasta popełniła samobójstwo!), lecz musi być jego wina (a wina niewątpliwie leżała po stronie Edypa!). To podstawowa zasada materializacji erynij!

Otrzymałem oklaski i zgromadzeni podjęli drugą kwestię, która pojawiła się po wykładzie brata Eckharda z Pragi. Mianowicie: czy erynie mogą pomścić również ojcobójstwo, czy tylko matkobójstwo? Mistrz wykazał zasadność tego pierwszego poglądu. Zacytował stosowne passusy z Homera i z Ajschylosa. Wynikało z nich wyraźnie, że erynie Lajosa, zabitego przez swojego syna Edypa, prześladują mordercę, a zatem ojcobójstwo jest również pogwałceniem praw natury. Po wypowiedzi Mistrza wszystko stało się jasne: złożenie w ofierze ojca naszego zaciekłego wroga będzie właściwe. Musi być on jednakowoż przekonany, że ginie przez swojego syna. Uświadomimy mu to przed śmiercią, powiedziałem, tak jak uświadomiłem to tej ladacznicy pokrytej liszajem.

Wtedy zabrał głos brat Johann z Monachium. Wrócił do starej kwestii, która nas tu zgromadziła i którą mieliśmy wyjaśnić, opierając się na literaturze antycznej, a mianowicie: ponieważ były trzy erynie – Alekto, Megajra i Tyzyfone – to czy konieczne jest złożenie trzech ofiar, z których każda odpowiadałaby „istotnym” cechom danej erynii? Większość odpowiedziała na to pytanie negatywnie. Po pierwsze, wywodził brat Johann, potrójne i zindywidualizowane erynie pojawiają się dopiero u Eurypidesa, czyli są już oderwane czasowo od prastarego wyobrażenia, od najbardziej pierwotnych (a więc najprawdziwszych!) przekonań, po drugie zaś – w późniejszej literaturze (głównie rzymskiej!) mieszają się one wzajemnie i jedna wchodzi w miejsce drugiej. Na przykład u jednego autora personifikacją „nieubłaganej zazdrości” jest Megajra, u innego – Tyzyfone. Wynika z tego bez dwóch zdań, że nasza druga i ewentualna trzecia ofiara byłyby ofiarami złożonymi po omacku, bez głębszych uzasadnień, innymi słowy – ofiarami niepotrzebnymi. Ostatnie słowo należało do Mistrza. Poparł on pogląd Johanna z Monachium i wydal mi polecenie: złożyć w ofierze tylko ojca naszego zaciekłego wroga.