– O, to pojutrze masz urodziny. Muszę ci dać jakiś prezent… – Erika zapisała tę datę na mokrym piasku. – A miejsce urodzenia?

– Wałbrzych, Śląsk. Chcesz mi postawić horoskop?

– Nie ja. – Erika oparła głowę na jego kolanie. – Moja siostra… Jest astrologiem. No mówiłam ci przecież…

– No dobra, dobra… – mruknął.

– Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? – Nie patrzyła mu w oczy, lecz poniżej. Na nos? Usta? – Od tygodnia nie nazywasz mnie „dziwką”… Zwracasz się do mnie po imieniu… Wysłuchujesz moich opowieści z dzieciństwa, chociaż cię nudzą… Dlaczego?

Mock walczył przez chwilę sam ze sobą. Myślał nad odpowiedzią. Rozważał wszystkie jej skutki.

– Po prostu nie ma wyjącego wiatru – uniknął prawdziwej odpowiedzi. – I nie ma we mnie agresji ani szaleństwa.

17 IX 1919

Nie mogłem wprowadzić w życie swojego planu, ponieważ musiałem uzyskać akceptację Wielkiego Zgromadzenia. Dalsze składanie ofiar może być niebezpieczne, napisał do mnie kilka dni temu Mistrz, kiedy mu przedstawiłem mój plan oparty na obudzeniu erynij. Poza tym Mistrz zgłosił inne zastrzeżenia i nakazał zwołanie Rady. Odbyło się ono dzisiaj w nocy, u mnie. Mistrz słusznie wytknął mi niekonsekwencję. Polega ona na braku ścisłości w zdefiniowaniu pojęcia „erynij”. Zgodnie z moim planem w erynię zamieni się energia duchowa, jaka ujdzie z ciała złożonego w ofierze ojca naszego zajadłego wroga. Jaką mamy pewność, że tak będzie?, pytał Mistrz. Skąd wiemy, że „erynią” nie będzie jakaś cząstka duszy zajadłego wroga albo jakaś istota duchowa niezależna od naszego zajadłego wroga czy od jego ojca. Jakiś demon, którego obudzimy? A nim już nie będziemy mogli kierować. To zbyt niebezpieczne. Co robić zatem? Rozpętała się dyskusja. Jeden z naszych braci słusznie zauważył, że w starożytnych wierzeniach istniały trzy erynie. Jedna z nich, Megajra, była erynią zazdrości. A zatem w Megajrę lub w Tyzyfone moglibyśmy zamienić – za pomocą formuł Augsteinera – energię duchową umykającą z ciała ojca naszego wroga. Druga erynia, Tyzyfone, to „mścicielka zabójstwa”, trzecia zaś, Alekto, to „nieustająca w zemście”. Musimy złożyć jeszcze dwie ofiary, razem trzy – ojca naszego zajadłego wroga i dwie inne, które on kocha i które będą Tyzyfone i Alekto. Wszyscy się zgodzili z tym przekonującym wywodem. Kiedy trzy erynie dopadną naszego największego wroga, zwróci się on do jakiegoś okultysty. Nie ulega wątpliwości, że mamy wpływ na wszystkich okultystów w tym mieście. Wtedy dotrzemy do jego umysłu i uświadomimy mu jego straszną winę. To będzie ostateczny cios. Nie możemy mu napisać wprost, jaka to wina. On sam musi być o niej najgłębiej przekonany. Dlatego nasz plan samouświadomienia jest najlepszy z możliwych. Pozostaje problem dwóch erynij – Tyzyfone i Alekto. Kto to może być? Kogo on kocha oprócz ojca? Czy w ogóle kogoś kocha? Bo chyba nie kocha prostytutki, z którą wyjechał – on, który poznał wszystkie wstrętne tajniki sprostytuowanej duszy? Postanowiliśmy dokładnie rzecz przestudiować w pismach starożytnych i spotkać się za trzy dni, by wszystko ustalić.

Darłówko, piątek 26 września 1919 roku, południe

Mock i Erika siedzieli na tarasie kawiarni po wschodniej stronie kanału portowego i milczeli, wpatrując się we wzburzone morze przez prostokątne, niewielkie szyby smagane drobnym deszczem. Każde z nich było bardzo zajęte: Erika – kawą i jabłkową struclą, Mock – cygarem i bańką koniaku. Milczenie, które między nimi zapadło, było zapowiedzią nagłego chaosu, zwiastunem zmiany, nieubłaganym sygnałem kresu.

– Jesteśmy już tutaj ponad dwa tygodnie – zaczął Mock i umilkł.

– Ja bym powiedziała, że jesteśmy już prawie trzy tygodnie. – Erika wygładzała serwetkę na marmurowym blacie stolika.

– Ten koniak to dla ciebie dużo alkoholu – Mock poruszył kieliszkiem, obserwując, jak bursztynowy płyn spływa po pochyłych ściankach – bo jeszcze jest go sporo. A dla mnie to tylko jeden łyk – zaraz wypiję i go nie będzie.

– Tak. Tym się różnimy – powiedziała Erika i zamknęła oczy. Spod jej długich rzęs w stronę kącików ust popłynęły dwie strużki łez.

Mock wbił wzrok w zalaną deszczem szybę i usłyszał wycie wichru nad falami. Wicher szarpał się w jego piersi i wpychał mu w głowę jakieś słowa, których nie chciał wypowiedzieć. Rozejrzał się dokoła i drgnął. Na tarasie kawiarni oprócz nich siedziała znana mu z widzenia prostytutka z połamaną parasolką. Wpatrzona była w zalaną deszczem szybę, zgrzytała łyżeczka w jej filiżance. Na tarasie znalazła się jeszcze jedna osoba. Boy hotelowy. Szybko podbiegł do stolika zajmowanego przez Erikę i Mocka.

– Przesyłka polecona dla pani Eriki Mock – zastukał mocno obcasami.

Erika otrzymała list, boy – kilka drobniaków, a Mock – parę chwil wytchnienia. Dziewczyna rozerwała kopertę nożykiem do owoców i zaczęła czytać. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

– Co to jest? – nie wytrzymał Mock.

– Posłuchaj – położyła list na stoliku i przycisnęła niesforny róg kartki popielnicą – „mężczyzna urodzony osiemnastego września tysiąc osiemset osiemdziesiątego trzeciego roku w Wałbrzychu jest typową zodiakalną Panną – pełną zahamowań i nieuświadomionych tęsknot. Na jego psychice odcisnęły się mocno jakieś smutne chwile, które przeżył niedawno, może jakaś nieszczęśliwa miłość”. – Erika spojrzała z zainteresowaniem na Mocka. – Powiedz mi, Eberhardzie, jakaż to była nieszczęśliwa miłość… Nie mówisz nic o sobie. Nie chcesz się zwierzać cwanej dziwce… Ale chociaż teraz, na koniec tych przepięknych trzech tygodni… Powiedz coś o sobie…

– To nie żadna nieszczęśliwa miłość. – Mock niezgrabnie dotknął dłonią brody Eriki, a po chwili szorstko otarł kciukiem łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu. – To wojna. W roku tysiąc dziewięćset szesnastym zostałem powołany. Walczyłem na froncie wschodnim, pod Dyneburgiem. Podczas urlopu w Królewcu zostałem ranny. Wypadłem z okna na pierwszym piętrze. Byłem pijany i nic nie pamiętam. Rozumiesz, dziewczyno? – Mock nie mógł oderwać palców od jej policzków. – Nie trafił mnie żaden rosyjski szrapnel, lecz wypadłem z okna. To śmieszne i żenujące. Potem wróciłem pod Dyneburg i przeżyłem tam trudne chwile… Kto ułożył ten horoskop?

– Moja siostra przysłała mi z Rygi. A co, zgadza się?

– Do tej pory jest tak ogólnikowy, że musi się zgadzać. Każdy człowiek ma powikłaną osobowość i wiele dziwnych tęsknot. Czytaj dalej!

– „W młodości ktoś sprawił mu ciężki zawód. Pozbawił go marzeń…” – kontynuowała Erika. – O czym marzyłeś w młodości, Ebi?

– O karierze naukowej. Napisałem nawet kilka rozprawek po łacinie. – Mock wrócił myślą do studenckich lat, kiedy mieszkali w pięciu na przeciekającym strychu. – Ale nie przeżyłem żadnego zawodu. Dość wcześnie zrezygnowałem ze studiów. Podjąłem pracę w policji, bo nie chciałem cierpieć nędzy w jakimś ciemnym pokoiku, gdzie jeden z moich kolegów opluwał krwią swoje przekłady Teognisa z Megary, a drugi wyciągał zza pieca skórę po boczku, odkurzał ją, podgrzewał nad świecą, kroił w małe kawałki i napełniał swój żołądek. Niefrasobliwie rzucił ją za piec kilka tygodni wcześniej…

– „Charakteryzuje się irytującą pedanterią, przesadnym zamiłowaniem do szczegółu. Jako przełożony wytknie podwładnym zarówno niestaranny ubiór, jak i zaniedbywanie na przykład podlewania kwiatów…”

– Bzdura – przerwał jej Mock. – Nie mam ani jednego kwiatka w swoim biurze i w domu.

– Tu nie chodzi o kwiaty – tłumaczyła mu Erika. – Chodzi o to, że czepiasz się podwładnych o jakieś drobiazgi… Poza tym tu jest świetne a propos… „Przykład z kwiatami nie jest adekwatny. Jako człowiek na wskroś praktyczny będzie zdania, że w doniczkach należy raczej sadzić kartofle, bo z nich będzie przynajmniej jakiś pożytek. Jest to człowiek gołębiego serca, przytulający każde zagubione i strwożone stworzenie, człowiek, który mógłby się zaangażować w działalność charytatywną lub misyjną. Jego gorące serce przeżywa wielką miłość raz na siedem lat. I tu ostrzeżenie dla dam jego serca…”